czwartek, 28 lipca 2011

Stephen King "Pod kopułą"

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o powieści “Pod kopułą” pomyślałem, że czeka mnie wspaniała zabawa. Uwielbiam eksperymenty socjologiczne, książki, filmy i komiksy (The Walking Dead!), w których z jakiegoś powodu ludzkość zostaje pozostawiona sama sobie, a czytelnik (czy też widz) będzie oglądał jak krok po kroku z przyzwoitych, zdawałoby się, mieszkańców okolicy wychodzą bestie. Ludzie opuszczeni, bez odgórnej władzy nad sobą, bez prawa, to świetny materiał do obserwacji. Do głosu dochodzą najniższe instynkty, przeżycie staje się ważniejsze od zasad moralnych. Obserwacja na co dzień przykładnych ojców i matek, księży, polityków i innych bigotów, jak krok po kroku się staczają i muszą zmierzyć z brutalną rzeczywistością to coś, co nigdy mi się nie znudzi. Dodajmy do tego talent Stephena Kinga i powinniśmy otrzymać powieść genialną, tysiąc stron czystej rozrywki. Ale nie otrzymaliśmy.

Początek jeszcze nie zapowiadał nadchodzącej katastrofy. Moment pojawienia się klosza opisany jest bardzo dokładnie, z podziałem na role. Poznajemy licznych mieszkańców Chester’s Mill w chwili, gdy ich świat zostaje przewrócony do góry nogami. Wielu umiera w nagłych wypadkach wywołanych pojawieniem się kopuły, to oni są bohaterami początkowych trzystu stron książki. Potem przechodzimy do tych, którzy pozostali przy życiu... i z każdą kolejną stroną rosło moje rozczarowanie. Odniosłem wrażenie, że autor tworzył niczym po linii najmniejszego oporu, nie tylko opisując każdą nawet największą pierdołę przy użyciu co najmniej kilku tysięcy znaków, to jeszcze prezentując nam postaci bardzo standardowe, amerykańskie i w ogóle nie wciągające, jak z jakiegoś serialu dla młodzieży, którego nikt nie ogląda, ale i tak kręcone są kolejne sezony, bo aktor i producent to znajomi jakiejś wielkiej telewizyjnej szychy.

Mamy zatem dobrego glinę. No, ale umiera. Władza przechodzi w ręce złego gliny, który z miejsca obdarowuje policyjnymi odznakami lokalnych obwiesi. I zaczyna się bardzo typowa jazda, w której ludzie muszą sobie radzić nie tylko z własnym przerażeniem i utratą bliskich, ale także z tępymi stróżami prawa, szybko pokazującymi swoje prawdziwe oblicze. Od początku wiadomo, jak będzie toczyć się opowieść, jakie ścieżki autor wybierze. Zaskoczenie to element, którego w książce w ogóle nie znalazłem. Jakby tego było mało, ów zły glina niejedno ma na sumieniu, a osobami, które jako jedyne stają na wysokości zadania w obliczu nieznanego jest dziennikarka i... włóczęga, który... okazuje się być byłym wojskowym i otrzymuje rozkaz zza klosza by przejąć władzę. Bardziej standardowej historii wymyśleć już chyba nie można, rozczarowanie było tak wielkie, że mnie aż fizycznie bolało. Nie pomogła książce też pokaźna liczba szczegółowo opisanych mieszkańców, a zdarzenia, które w miasteczku miały miejsce to tylko ułamek tego, co autor klasy Stephena Kinga mógł przewidzieć i opisać. Książka zamiast eksperymentem socjologicznym okazała się być przeciętną historią sensacyjną z elementem science fiction w tle. Wyjaśnienie pojawienia się kopuły było równie mdłe, jak całość - ale wyjaśnienie w ogóle mnie nie interesowało. Gdyby wydarzenia pod kloszem sprostały moim oczekiwaniom, przełknąłbym nawet jeszcze słabsze.

“Pod kopułą” według mnie jest książką przeraźliwie nudną, to tysiąc stron standardowej, przewidywalnej fabuły. Mimo ogromnego szacunku dla autora nie potrafię znaleźć tu żadnych plusów. Dołączam do tych czytelników, którzy mają nadzieję, że przygotowywany na podstawie książki serial mocno zmieni ukazaną tu historię tak, by wreszcie potrafiła wciągnąć.

Under the Dome, Prószyński i s-ka 2010, 928 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz