środa, 28 grudnia 2011

Robert Kirkman, Jay Bonansinga "Żywe Trupy. Narodziny Gubernatora"

Kim jest Philip Blake wie każdy, kto nie ograniczył swojego zainteresowania Żywymi Trupami do samego serialu telewizyjnego. Facet był - nie bójmy się mocnych słów - komiksowym objawieniem, arcyłotrem, Czarnym Charakterem Doskonałym. Dzięki jego obecności komiks “The Walking Dead” nabrał nowego kształtu, socjologiczny eksperyment prowadzony przez Roberta Kirkmana otarł się o sztukę, a po ostatecznym rozwiązaniu kwestii Gubernatora Blake’a poziom opowieści zaczął delikatnie opadać. Postać Gubernatora została nagrodzona najważniejszymi komiksowymi nagrodami, a fani serialu, którzy znali komiks wcześniej, lub dzięki telewizji po niego sięgnęli modlą się do swoich bogów, by producenci nie dali ciała przy przenosinach jego postaci na srebrny ekran, co niewątpliwie musi nastąpić.

Na początku obawiałem się, że książka jest tylko skokiem na kasę. Serial, choć w drugim sezonie podniósł poziom, jednak oryginałowi nie dorównuje. Ale autorzy zarabiają :-) I podczas lektury przez całkiem spory czas to uczucie miało swoje potwierdzenie. Książka jest bardzo ok, ale nie nazwałbym ją porywającą - plasuje się idealnie swoim poziomem do serialu telewizyjnego, odstając jednak wyraźnie od komiksu. Aż do czasu.

“Narodziny Gubernatora” opowiadają w zasadzie tę samą historię co komiks i serial, zmieniają się jedynie postaci. Mamy tu dwójkę braci - twardego i miękkiego, twardy dodatkowo opiekuje się córką, ponadto towarzyszy im przyjaciel. Akcja jest dokładnie taka, jaką znamy od dawna - wpierw oszołomienie i podjęcie próby przeżycia w swoim własnym środowisku, następnie wyprawa do Atlanty, gdzie ponoć istnieje jakieś centrum dowodzenia, w końcu rozpacz, gniew, wreszcie zrozumienie.

“Żywe Trupy” nigdy nie były opowieścią o krwi i flakach, nawet w tych momentach, w których mówiły o flakach i krwi. “The Walking Dead” to przede wszystkim socjologiczny eksperyment, w którym zombie to jedynie tło dla ukazania prawd o nas samych, o ludziach, jak zachowujemy się w sytuacji, gdy zabrakło kontroli, prawa i porządku. “Narodziny Gubernatora” doskonale wpisują się w taki schemat, nawet lekko zmieniając role bohaterów - w trakcie dość krótkiej historii znajdzie się miejsce i na pokazanie nowych twarzy, często brutalnych, wręcz szalonych, ale jest też czas na pokazanie zmian zachodzących w bohaterach, idących w podobnym kierunku.

Całość jest napisana dobrze i sprawnie, a czepiać się można jedynie tłumaczenia, ewentualnie redakcji czy korekty, wszystko jedno. W każdym razie trafiłem na sporo “kwiatków”, gdzie zdania były pozbawione sensu, gdy zdawało się, że bohater np. strzela do samego siebie (pomyłki z imionami postaci) i tym podobne. Trochę psuje to zabawę, wiadomo.

Końcówka książki to jednak taki majstersztyk, że ani wcześniejsza jej zaledwie “poprawność”, ani błędy nie mają znaczenia. Przez cały czas trwania lektury zastanawiałem się, jak też autorzy wybrną z sytuacji, w której ogromna większość czytelników ich książki doskonale wie, czego się spodziewać? Przecież fani komiksu znają Gubernatora Blake’a... i jego dzieło. Już myślałem, że książkę będzie można polecić głównie tym, którzy skupili się na serialu i postaci Philipa nie kojarzą - a tu TAKIE zaskoczenie. Otóż Kirkman stanął (znowu) na wysokości zadania i zaserwował nam na końcu tak piękne pomieszanie z poplątaniem, że książka z dobrej od razu stała się bardzo dobrą, zaskoczenie jest totalne. Autor znowu pokazał, że jego wiedza o ludzkiej psychice jest imponująca, i jedyne, czego pragnie czytelnik po zamknięciu książki, to wrócić do komiksu - i to nie do Ricka Grimesa i jego rzewnej historii, a właśnie do Philipa Blake’a, Gubernatora Blake’a, postaci nie tylko szalonej, ale przede wszystkim tragicznej.

The Walking Dead. Rise of the Governor, Sine Qua Non 2011, 364 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz