środa, 15 czerwca 2011

Jeffrey Ford, trylogii Dobrze Skonstruowane Miasto tom 1. "Fizjonomika"

“Fizjonomika” to jedna z tych książek, które całkowicie mnie zwaliły z nóg. Już w trakcie lektury pierwszego rozdziału wybuchałem to dzikim, histerycznym śmiechem, to znowu wydawałem z siebie okrzyki zdumienia i niedowierzania. Tak mocno uderza w czytelnika tak zwane Dobrze Skonstruowane Miasto, bohaterowie - Fizjonomista Klasy Pierwszej o imieniu Cley oraz jego zwierzchnik, niejaki Drachton Nadolny, ale przede wszystkim doskonały i przeprowadzony w idealny sposób system prowadzenia lektury. Szybki i nie pozwalający na dłuższe zastanawianie się, ale przy tym opisujący świat dziwny, nad którym jednak wypadałoby się zastanowić. To jedyne słowo, jakie przychodzi do głowy przy lekturze - dziwna. Dziwne są miejsca akcji, dziwne są postaci, dziwne jest samo Dobrze Skonstruowane Miasto, a kiedy owej dziwności wydaje się być już maksimum, następuje zwrot akcji, który jest jeszcze bardziej dziwny.

Tak naprawdę “Fizjonomika” to powieść fantasy, która zalicza się do gatunku fantastyki socjologicznej. Dobrze Skonstruowane Miasto nie jest takie, jak Cleyowi się wydaje, podobnie Mistrz Nadolny oraz to, co poza Miastem, czyli Rubieże i Zarubieże. Struktura gatunku została zachowana - wpierw poznajemy świat, dostrzegając to, co w nim nie gra, a potem obserwujemy bohatera, który również zdał sobie sprawę z fałszu otoczenia. Co jednak jest ciekawe i w pewnym stopniu nietypowe, Jeffrey Ford nie przekształca Cleya z wiernego sługi Miasta w jego przeciwnika w procesie, jaki zazwyczaj towarzyszy tego typu przemianom. Wszystko dzieje się niejako samo, a Cley nie poświęca zbyt wielu chwil na dumanie o życiu i tym, co go otacza. Dopasowuje się do sytuacji niczym pierwszej klasy oportunista. Którym zresztą jest... przynajmniej przez pierwszą połowę książki. Konstrukcja jego postaci jest absolutnie genialna - Cley nie jest tylko egoistą, egocentrykiem, chamem i przekonanym o własnej lepszości i wyższości fizjonomistą. Jest doskonałym przykładem wrednego sukinsyna, u którego nie ma ani jednej pozytywnej cechy, a którego interesuje tylko i wyłącznie koniec własnego, zadbanego nosa, będącego zresztą dowodem na nieomylność fizjonomiki. W drugiej połowie książki trochę tego brakuje, gdyż po “przebudzeniu”, czy też “oświeceniu” z Cleya wraz z przekonaniem o doskonałości Mistrza i Dobrze Skonstruowanego Miasta znika też poczucie własnej jakości i nie jest już tak kapitalną postacią, jaką był wcześniej. Dziwne, jak dziwna jest książka, ale prawdziwe.

Lektura prowadzona jest w narracji pierwszoosobowej, przez samego fizjonomistę. Ale przez całkiem spory fragment książki tego nie odczuwamy, gdyż Cley, często oszołomiony narkotykiem (strzykawka czystego piękna wbita w ulubioną żyłę) doznaje przeróżnych (oczywiście dziwnych) wizji i narracja pierwszoosobowa gubi się gdzieś w tle, a czytelnik przewracając kolejne strony pędzi wraz z fabułą do przodu, jednocześnie próbując ogarnąć całość wizji, wędrując z bohaterem w przeszłości, oglądając wydarzenia, w których Cley nigdy nie brał udziału, a jednak wiemy, że są stosunkowo dokładnym i realnym zapisem tego, co kiedyś się zdarzyło. Zupełnie niespotykanym przeżyciem jest lektura “Fizjonomiki”... tak jak niespotykana jest sama fizjonomika - nauka ścisła, kombinacja rzeczywistości i obiektywizmu, zdolnego do wydania idealnie sprawiedliwego wyroku. I tak, jak doskonale brzmi definicja owej nauki, doskonałą jest lektura książki. Pełna parsknięć śmiechu znad kartek, z mnóstwem okrzyków zdumienia, uderzając czytelnika jak młot w nos. Genialna rzecz.

The Physiognomy, Solaris 2007, 252 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz