sobota, 23 kwietnia 2011

George R. R. Martin, Pieśń Lodu i Ognia, tom 3. "Nawałnica mieczy"

 Choć szybko dołączyłem do fanów Pieśni Lodu i Ognia, dopiero w trakcie lektury trzeciego tomu saga zawładnęła mną całkowicie. “Nawałnica mieczy” według mnie bije na głowę obie poprzednie części - bohaterów znamy już doskonale, więc niby wiemy czego po kim można się spodziewać... a tu niespodzianka za niespodzianką.

Będzie nam dana możliwość poznania prawdziwego oblicza jednej z moich ulubionych postaci, Jaime Lannistera, który - jak często się to zdarza w prozie Martina - wcale nie jest do końca takim, jakim widzą go inni, czytelnik, a nawet on sam. Nie inaczej wygląda sprawa jego brata, Tyriona - ta historia jest ciekawa od samego początku tomu pierwszego, ale teraz staje się wręcz porywającą. Podobnie przedstawiają się losy Daenerys, która osiąga naprawdę wiele za morzem, póki co z dala od bliższych nam konfliktów, lecz tkwiąca pośrodku swoich własnych, nie mniej istotnych i sprawnie ukazanych.

W “Nawałnicy mieczy” widać też znacznie wyraźniej kolejną umiejętność autora, który kluczy w czasie, pomiędzy wydarzeniami, wciąż zmieniając głównego bohatera z każdym rozdziałem. Teraz jednakże często poznajemy kolejne losy wcześniej, niż same postaci, którym rozdziały są poświęcone, innym znowu razem kolejne części toczą się w tym samym momencie, ale przekazywane są z punktu widzenia dwóch osobnych uczestników tych samych wydarzeń. Taki system prowadzenia akcji tworzy niezwykły klimat.

Tym, co spowodowało że uważam tom trzeci za (póki co) najlepszy, jest niebywałe okrucieństwo, przez które autor każe przechodzić swoim bohaterom. Od dawna wiemy, że Martin jasno stawia sprawę: najważniejsza jest władza i pieniądze, zdrada jest obecna wciąż, ufać nie można nikomu. Ale losy kilku z postaci, które poznamy w “Nawałnicy mieczy” są tak nasączone okrucieństwem naznaczonym cynizmem, że nawet w najtwardszych kamiennych sercach książka wywoła niezapomniane wrażenie, konkretnie wrażenie pustki, bezcelowości istnienia, świadomości śmierci. Cierpienie bohaterów bardzo często staje się cierpieniem czytelnika. Tak okrutnego, ale jednocześnie realistycznego fantasy nie miałem jeszcze okazji czytać, w trzecim tomie autor udowodnił, że jest lepszy od uważanej przeze mnie do niedawna za najciekawszą autorki - Robin Hobb.

Książka jest tak dobra, że szczerze mówiąc nie przeszkadzała mi nawet magia, której w tym tomie jest coraz więcej, i coraz bardziej też czary (czy jak to nazwiemy) mają wpływ na wydarzenia i rozwiązania niektórych sytuacji. Smutkiem napawa mnie myśl, że pozostał już tylko tom czwarty, a resztę autor dopiero tworzy... czekanie na kolejne, dawno zapowiedziane trzy tomy będzie prawdopodobnie straszną mordęgą.

A Storm of Swords, Zysk i s-ka 2002, 2007, tom 1: 608 stron, tom 2: 574 strony

Strona książki na Tom I - Fantasta.pl
Strona książki na Tom II - Fantasta.pl
Strona książki na Tom I - LubimyCzytac.pl
Strona książki na Tom II - LubimyCzytac.pl

piątek, 15 kwietnia 2011

George R. R. Martin, Pieśń Lodu i Ognia, tom 2. "Starcie królów"

Drugi tom „Pieśni Lodu i Ognia” od początku do końca jest tak samo dobry, jak część pierwsza. Ale to dość oczywiste, skoro obserwujemy dalsze dzieje tych samych bohaterów, a właśnie postaci są największym atutem prozy Martina. Bądźmy szczerzy – fabuła jako taka nie wyróżnia się niczym na tle tysięcy innych książek fantasy. No, dobra, jest jedna wyróżniająca kwestia: autor, ku mojej wielkiej radości, stroni od magii. Choć szeroko pojęte czary w świecie przedstawionym istnieją, mamy z nimi do czynienia stosunkowo rzadko, tak rzadko, że nawet bohaterowie w większości w magię nie wierzą.

„Starcie królów”, tak samo jak „Gra o tron”, to jedna, niebywale długa i rozbudowana opowieść, która kontynuuje historię poprzednika, a przy końcu zostawia nas w środku akcji, zmuszając do sięgnięcia po kolejny tom. Niestety książka nie rozwiązuje najważniejszych wątków, a historia toczy się na zasadzie tworzenia przed postaciami kolejnych przygód/przeszkód, z jakimi muszą się zmierzyć. Momentami taki system prowadzenia akcji może być lekko męczący – człowiekowi ręce opadają gdy co chwilę okazuje się, że żadne plany się nie spełniają, że ledwo co poradzili sobie z jednym zagrożeniem, nadciąga tuzin kolejnych. Na szczęście w tym miejscu najlepiej widać sens budowania kolejnych rozdziałów w oparciu o jedną osobę. Odchodząc od postaci na chwilę i przenosząc się w inne miejsce krainy nie odczuwamy tak bardzo zmęczenia wywołanego trudnościami, na jakie bohaterowie co rusz natrafiają.

Drugi tom „Pieśni Lodu i Ognia” jest znacznie bardziej brutalny od poprzednika, nie tylko w warstwie fabularnej – opisy bitew, gwałtu i okrucieństwa są bardzo plastyczne, zmienił się nawet sam język powieści, mamy tu całkiem sporo wulgaryzmów. Nie zabrakło kilku nowych postaci na scenie, a o paru nam już znanych dowiemy się zaskakujących rzeczy, które jednakże zawsze są zgodne z pewną prawdą, którą autor przekazuje na kartach sagi: i wśród honorowych rycerzy znajdziemy świnie, tak jak wśród rzezimieszków trafimy na dobrego człowieka. Krótko mówiąc – świat niestety nie jest biało-czarny, ale składa się z miliardów odcieni szarości.

A Clash of Kings, Zysk i s-ka 2000, 926 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

George R. R. Martin, Pieśń Lodu i Ognia, tom 1. "Gra o tron"

Szczerze mówiąc, od dłuższego czasu nie miałem przyjemności czytać nic fantasy. Gatunek mnie znudził, miałem wrażenie, jakby każda książka była taka sama, jak poprzednie. Ostatnią autorką, której powieści fantasy do mnie trafiły, była Robin Hobb, a dwa pierwsze tomy Skrytobójcy uważam za jedne z najlepszych książek w gatunku.

Oczywiście od dawna byłem świadom istnienia pisarza takiego jak George R. R. Martin i jego najsłynniejszej sagi, “Pieśń Lodu i Ognia”. Nie wierzyłem jednakże w opisy i recenzje, traktujące “Grę o tron” jak jedno z największych dzieł dla fanów fantasy, znacznie przewyższające pozostałe setki książek. Przecież blurby drukowane na tylnych okładkach o każdej nowej pozycji mówią w ten sposób... Pewnie by tak zostało jeszcze przez długi czas, gdyby nie fakt, iż niebawem będziemy mieli okazję zobaczyć serial, przygotowany przez HBO, z Seanem Beanem w roli głównej. A ponieważ uważam, że oglądanie produkcji kinowych czy telewizyjnych, zbudowanych na podstawie książek nie ma sensu, bez uprzedniej znajomości tychże, sięgnąłem po tom pierwszy sagi.

Nie powiem, że powieść zwaliła mnie z nóg. Mogę za to z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to książka bardzo dobra, a treść w niej zawarta z pewnością dorównuje pierwszym tomom Skrytobójcy Robin Hobb.

Od pierwszych stron opowieści widać wyraźnie, że będzie to historia niebywale długa, rozbudowana, posiadająca co prawda stosunkowo niewiele wątków, lecz zaprezentowane one są na przykładzie potężnej liczby bohaterów. I właśnie owe postaci są największym atutem prozy Martina. Nie ma tu bohaterów papierowych, przypadkowych, stworzonych “dla sztuki”. Każdy jest osobowością, nieraz bardzo skomplikowaną. Wielu z nich czekają mocne przeżycia, starsi muszą stawić czoła zmieniającemu się światu, wielkiej polityce, władzy. Młodsi natomiast zmuszeni będą dorosnąć, zostawić dzieciństwo za sobą.

Wielkim plusem książki jest system tworzenia kolejnych rozdziałów. Każdy z nich nazwany jest od jednego z bohaterów, z perspektywy którego oglądamy wydarzenia, a wszystkie one zmierzają ku ostatecznej konkluzji - wielkiej wojnie, która zmieni świat.

Kolejnym plusem, przynajmniej dla mnie, jest znaczne ograniczenie magii oraz brak dziwnych ras, charakterystycznych dla fantasy. Magia co prawda istnieje, lecz jest jej tak niewiele na tych prawie ośmiuset stronach, i jest na tyle tajemnicza i nieobecna w codziennym życiu bohaterów, że w ogóle mi nie przeszkadzała. A zamiast tworzyć nowe rasy, Martin umieścił akcję w dwóch różniących się krainach: Zachodnie Krainy to dość klasyczne średniowiecze, z kolei potomkowie poprzedniego, szalonego króla próbują swoich sił za morzem, w krainie pełnej wojowników o specyficznych zwyczajach, przypominających nieco nomadów. I to w zupełności wystarczy, po co komu elfy czy krasnoludy?

Jedyna rzecz, która niektórym czytelnikom może przeszkadzać w lekturze, to fakt, iż powieść mimo prawie ośmiuset stron nie zamyka żadnego ważnego wątku. Koniecznym jest natychmiastowe sięgnięcie po następne tomy, których póki co mamy trzy, lecz w pięciu książkach. A ponieważ autor planuje kolejne trzy, które są dopiero w trakcie powstawania, na zakończenie historii przyjdzie nam jeszcze długo poczekać.

A Game of Thrones, Zysk i s-ka 2003, 776 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl