niedziela, 28 lipca 2013

Jakub Małecki - "Zaksięgowani"

Z reguły tomy opowiadań idą mi dość opornie. Obojętnie, czy pisane przez jednego pisarza, czy antologie tworzone przez pisarzy wielu. Chodzi o to, że dobry tekst musi wywołać odpowiednie wrażenie. I po dobrym tekście nie sposób od razu sięgnąć po kolejny. Trzeba go uszanować, oddać kilka chwil na zrozumienie, rozmyślania, ewentualnie czysty zachwyt.

Inna sprawa, że dziś o dobre zbiory opowiadań trudno. Masówki produkowane jako “the best of” wydawnictwa, zbiory prezentujące autorów, którzy wciąż piszą tę samą książkę - takie rzeczy trafiają do księgarń. W zasadzie ostatnim realnie dobrym zbiorkiem, jaki czytałem, były “Wigilijne psy” Łukasza Orbitowskiego. “Tak jest dobrze” Twardocha nie liczę, bo przecież wiadomo, że to było doskonałe.

W przypadku “Zaksięgowanych” jednak kompletnie złamał mi się światopogląd. Jest to zbiór tekstów, który jest kolejną książką, jaką zaliczyłem w jeden dzień. I tak sobie myślę, że może właśnie dlatego tak się stało, że w zasadzie “Zaksięgowani” mają co nieco wspólnego ze wspomnianymi “Wigilijnymi psami”.

Najkrócej opisując tę antologię użyłbym miłego dla ucha w brzmieniu słowa: horror. Z tym, że horror zdecydowanie przez duże “H”, pomysłowy, inteligentny, a nie krew i flaki. Jakub Małecki stawia na nastrój i klimat, a wszystko osiąga nie dzięki soczystym opisom realnego przerażenia swoich bohaterów. Nie, Jakub Małecki pisze o niby zwykłych ludziach i ich niby zwykłych problemach. Czasem zbacza w mocno abstrakcyjne strony, oferując różnego rodzaju wizje, stawia pytania, pokazuje niby-rzeczywistość. A za chwilę rusza odważnie, zagłębiając się w mroczne strony, zarówno natury ludzkiej, jak i te nieco bardziej mistyczne. Chwilami można poczuć jak coś nieprzyjemnego, małego, brzydkiego spaceruje po plecach czytelnika.

Jednak siłą opowiadań jest nie tylko strach i nastrój grozy. Siłą są także postaci same w sobie oraz dramaty, jakim muszą stawić czoło. I nie ma zmiłuj, żadnych kumpli - groza to groza, rządzi się swoimi prawami, z którymi nie można dyskutować.

Obserwacja naszego kraju i naszych czasów u Jakuba Małeckiego jest równie bezlitosna, jak u Łukasza Orbitowskiego. To jest nasz świat, lekko tylko zmieniony, wydobyci zostali akurat tacy ludzie, którym przytrafiły się dziwne rzeczy. Wiele tekstów ma wspólny mianownik, można je łączyć, znaleźć tematy bardzo istotne i trudne. Sporo mówi się tu o uzależnieniach, nałogach, co jak dla mnie jest trafieniem w dziesiątkę - to rzeczywiście powoduje mój strach. Innymi razy tekst jest lżejszy, prostszy, czasem nawet banalny - jednak w takim dobrym tego słowa znaczeniu, jest świetnym przerywnikiem, odpoczynkiem. Wydaje mi się, że właśnie dlatego dałem radę zaliczyć zbiór w jeden dzień, co, że się powtórzę, z reguły jest dla mnie raczej niemożliwe. Proza Jakuba Małeckiego jest bardzo wciągająca, a układ zawartych w zbiorze tekstów jest bardzo przemyślany.

Polecam nie tylko fanom horroru, także po prostu dobrych opowiadań. Wiele z nich pozostawi w Waszej głowie trwalszy ślad, jestem pewien.

Zaksięgowani
Powergraph 2009

Michał Cetnarowski - "I dusza moja"

Kolejna pozycja w serii Kontrapunkty została napisana przez człowieka, którego od dawna kojarzę z pism takich jak Magazyn Fantastyczny czy Nowa Fantastyka. Kojarzę zarówno z doskonałych, interesujących artykułów, jak i opowiadań. Przyznam się jednak szczerze, że nawet znając sporo tekstów twórcy nie byłem przygotowany na to, co się stało praktycznie od razu, gdy tylko otworzyłem książkę “I dusza moja”. A stało się mniej więcej tyle, że zwaliła mnie z nóg, ot co. Zmasakrowała. Zacząłem nieco przed obiadem, by w okolicach podwieczorku ze smutkiem zakończyć. Nie byłem w stanie się oderwać.

Wielkim szczęściem, jakie mnie spotkało, jest kompletny brak świadomości tematu, jaki autor porusza w tej powieści. Praktycznie każda recenzja, a nawet blurb mówi czego książka będzie dotyczyć. Ja nie wiedziałem, przez co przeżyłem tak genialne, pełne dramatu chwile, że tu, z tego miejsca wszystkim, którzy też nie wiedzą o czym jest “I dusza moja” polecam, by nie pragnęli się dowiedzieć przed lekturą. Kupcie papier lub ebooka i dajcie się porwać ludzkim historiom, dramatom, genialnym opisom polskiej rzeczywistości oraz stosunków między różnymi ludźmi.

I tyle. Więcej nie zamierzam nic powiedzieć. No, poza jednym: nie myślałem, że w roku 2013 przeczytam więcej niż jedną, absolutnie doskonałą powieść. Mowa rzecz jasna o “Morfinie” mojego ulubionego polskiego pisarza. A jednak - “I dusza moja” jest również doskonała.

Powergraph 2013

sobota, 27 lipca 2013

Jakub Małecki - "W odbiciu"

“W odbiciu” to taki trochę horror, a trochę dramat. Rzecz napisana z polotem, czasem dość dowcipnie, czasem poważnie, czasem w nieco niezrozumiały sposób, a czasem w oczywisty jak memy o Nicholasie Cage’u. Książka opowiada o stosunkowo młodych ludziach żyjących w dziwnym kraju - Polsce - z dziwnymi zwyczajami i jeszcze dziwniejszymi sąsiadami.

Najlepsze w powieści jest to, jak dowolnie można interpretować kolejne wydarzenia. Wydaje mi się, że “W odbiciu” ma sens zarówno pojmowane dosłownie, czyli strona za stroną, od radości do smutku, od szaleństwa do rezygnacji. A jednocześnie obok traktowania dosłownego można dostrzec różne elementy, które każą się zastanowić. Na ile to, co przytrafiło się Karolowi, Natalii, pani Gieni i innym jest prawdziwe, a na ile nie jest? I czym zostało wywołane?

Niezależnie jednak od sposobu lektury daje ona sporą przyjemność. Przede wszystkim dzięki pierwszoosobowej narracji oraz licznym postaciom opowiadającym o swoich problemach. Spostrzeżenia dotyczące rzeczywistości, zarówno tej naszej, jak i tej drugiej, będącej gdzieś obok są pełne uroku, a styl pisarza powoduje, że od książki trudno jest się oderwać. Bardzo mnie cieszy, że w tej samej promocji kupiłem jeszcze jedną książkę tego autora, bo naprawdę patrząc na to, co się dziś wydaje, i dokąd zmierzają wydawcy promujący polskich autorów taka seria jak Kontrapunkty była po prostu niezbędna dla zachowania równowagi psychicznej.

Powergraph 2011

środa, 24 lipca 2013

Ilsa J. Bick - "Prochy"

Tak, jak jeszcze niedawno wystarczyło zrobić bohatera wampirem, by osiągnąć sławę, tak teraz wszyscy chcą mordować zombie. Filmy, seriale, książki, a przede wszystkim komiksy - ciągną temat nieumarłych, żywych trupów w nieskończoność, bardzo rzadko decydując się na jakieś zmiany w utartym, znanym od czasu pierwszej “Nocy Żywych Trupów” scenariuszu. Do grupy pisarzy, którzy zapragnęli dorzucić swoje trzy grosze w temacie dołącza Ilsa J. Bick, na zachodzie znana z tworzenia między innymi serii Star Trek, BattleTech czy MechWarrior, a u nas dopiero dająca się poznać. I to z całkiem niezłej strony, muszę przyznać.

Bohaterką “Prochów” jest Alexandra, siedemnastoletnia dziewczyna, której historia robi wrażenie. Nie dość, że osierocona, to jeszcze los by osłodzić jej stratę najważniejszych w życiu osób obdarował ją potężnym guzem mózgu. Alexandra ma już dość leczenia, chemioterapii i zapewnień różnych konowałów, że kto wie, być może, w sumie, to nie wiadomo, ale nic nie jest niemożliwe. Zdaje sobie sprawę, że niebawem odejdzie z tego świata.

Wybiera się na coś w rodzaju rozbudowanego biwaku. Samotnie rusza w rejony rzadko uczęszczane przez ludzi, by... no właśnie. By się być może tylko zastanowić, ale może i przejść od myśli i słów do czynów. Jednak znowu na jej drodze staje los - i wszystko się komplikuje.

Apokalipsa została w “Prochach” przedstawiona bardzo sympatycznie. Prosto, ale z polotem. Wpierw apokalipsa, a dopiero potem apokalipsa zombie. Zdarzyło się coś, co kompletnie zmieniło nasz świat, pozostawiając przy życiu jedynie starszych ludzi oraz garstkę nastolatków i dzieci. Ludzie w sile wieku nie żyją, a ogromna większość młodszych zmieniła się w zombie, pełne dzikości i co ciekawe świadome swoich umiejętności sprzed przemiany. Oznacza to, że takiego zombie trudno zlikwidować, na przykład byłego żołnierza. Bo on instynktownie pamięta jak się ukryć, i jak przygotować pułapkę i zdobyć śniadanie.

Alexandra oraz poznane przez nią postaci przejdą szereg prób, a potem akcja pójdzie znanym szlakiem: miasteczko, reguły, zwyczaje. Czyta się “Prochy” doskonale, książka prócz akcji oferuje także całkiem fajny dramat i stawia ciekawe pytania. Plus, co najlepsze, powieść zaczyna w pewnym momencie poruszać sprawy wiary i religii, i dotyka ich w bardzo odpowiadający mi sposób. Czuć obawę przed głupotą ludzi, którzy w imię mistycyzmu oddają nad sobą kontrolę różnego rodzaju kapłanom, prorokom czy wielebnym.

A na koniec mamy genialny w swej prostocie cliffhanger, nic, tylko czekać na tom kolejny, by wreszcie zrozumieć w pełni co tak naprawdę się Aleksandrze przydarzyło. Polecam nie tylko fanom zombie apokalipsy.

Ashes
Amber 2012

niedziela, 21 lipca 2013

Stpehen King - "Dolores Claiborne"

“Dolores Claiborne” to powieść będąca jednym, wielkim, długim monologiem głównej bohaterki. Dolores znajduje się na posterunku policji przy okazji zgonu swojej wieloletniej pracodawczyni. Jednak jej opowieść znacznie bardziej dotyka innych spraw, takich jak jej nieudane małżeństwo, zgon męża, wychowanie dzieci oraz pracę u Very Donovan.

Jest to historia o silnej kobiecie, tak najszybciej można książkę określić. Stephen King z właściwym sobie dowcipem ale i świadomością przeistacza się w płeć piękną, i z doskonałym zmysłem obserwacji tłumaczy nam wszystkim jak naprawdę wygląda małżeństwo w niewielkim miasteczku, gdzie nie dość, że wszyscy o sobie wszystko wiedzą, to jeszcze mężczyzna zawsze jest górą, a okazyjne podbicie oka małżonce to nie powód do rozpaczy, a codzienność, niemalże konieczność, sankcjonowana przez absolutnie wszystkich: władzę, kościół i sąsiadów.

W przypadku tej książki nie jest istotna tak bardzo sama historia Dolores, bowiem to historia jakich wiele. Pewnie, że smutna, ale bardzo prawdziwa, to po prostu codzienność. A patrząc na wieczorne wiadomości nawet można stwierdzić, że z Dolores i tak los obszedł się nadzwyczaj łaskawie - dzień w dzień atakują nas informacjami znacznie bardziej okrutnymi i przerażającymi. Tu jednak znacznie ciekawszy jest styl Stephena Kinga, bowiem “Dolores Claiborne” należy do tych jego powieści, w których zdołał opanować swoje gadulstwo. Monolog bohaterki to kawałek zwyczajnie doskonałej literatury, pełnej dygresji co prawda, jednak owe dygresje sprawiają, że postać jest jeszcze bardziej realna. Ponadto mamy tu historię w historii - pracodawczyni Dolores, Vera Donovan to także postać pierwszoplanowa, i bardzo ciekawa, w dodatku potrafiąca rzucić autentycznie doskonałymi tekstami. Razem stanowią świetnie dobraną parę. Czasem zdarza się książka czy film, które pokazują, że także u kobiet możliwa jest przyjaźń, prawdziwa, niemalże męska. “Dolores Claiborne” do takich pozycji należy.

I gdyby nie zdecydowanie zbyt naiwna, cukierkowa, słodziutka końcówka, to nawet mógłbym uznać “Dolores Claiborne” za świetny dramat (z elementami grozy, rzecz jasna, przecież to King). A tak, po poznaniu zakończenia i odłożeniu książki lekko rozczarowany uważam powieść “tylko” za dobrą :-)

Dolores Claiborne
PRIMA 1994

wtorek, 16 lipca 2013

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt - "Grób w górach"

Nic nie może wiecznie trwać. To nie tylko tekst słynnej piosenki, ale najczystsza prawda, dotycząca kompletnie wszystkiego, uniwersalna. Kolejny raz przekonałem się o tym podczas lektury trzeciej już książki duetu Hjorth-Rosenfeldt, której bohaterem wciąż pozostaje Sebastian Bergman oraz komórka policji odpowiedzialna za wyjaśnianie spraw morderstw wszelakich. Książka bowiem jest tak słaba i przeciętna, jak poprzednie były dobre. Kurczę, “Grób w górach” nawet w pewien sposób odbiera jakość “Ciemnym sekretom” i “Uczniowi”, przecież pozycjom zdecydowanie udanym. Autorzy jakby kompletnie bez pomysłu, nie wiedzieli za który temat się wziąć, stąd też wyszło takie pomieszanie z poplątaniem. Jednak najgorszym zarzutem, jaki mam do “Grobu w górach”, największą wadą książki jest jej totalna przewidywalność.

Katastrofę widać już od pierwszych akapitów. Autorzy zbaczają zdecydowanie w kierunku, jaki ja nazywam “hollywoodzkim”. Dopasowują postaci i wydarzenia pod z góry ustaloną tezę, niestety tezę dobrą właśnie dla przeciętnego filmu produkcji USA, a nie twardo stąpających po ziemi, życiowych, realistycznie przedstawionych policjantów ze Szwecji. Cały mój zachwyt zniknął, bowiem duet Hjorth-Rosenfeldt zdaje się doskonale bawić, pisząc o maśle maślanym, i jakby nie dostrzegając, że ich “misternie szyta intryga” jest zwyczajnym powieleniem tego, co każdy z nas doskonale zna. Słowo daję, tu chwilami można odczuwać wręcz gniew, że tak w sumie fajnych bohaterów, godnych zapamiętania, można było potraktować tak per noga.

Wad jest o wiele więcej, jednak po prostu nie chce mi się nad książką pastwić. No nie udała się, nie wyszła. Nie dorasta do pięt poprzednim częściom, a brak zaangażowania pisarzy widać na prawie każdej stronie. Cała nadzieja w tym, że oferując tak chamskiego, łatwego do przewidzenia, niemalże obrażającego inteligencję czytelnika ciffhangera na końcu wiedzą dokąd będą teraz zmierzać. Przekonamy się przy następnym tomie.

Fjällgraven
Czarna Owca 2013

czwartek, 4 lipca 2013

Zygmunt Miłoszewski - "Ziarno prawdy"

Po zakończeniu lektury “Uwikłania” jedno tylko można mieć w głowie: cóż też nasz pan prokurator zrobi? Jak się potoczy jego dziwne życie, niby poukładane, a jednak tak chętnie przez niego niszczone? I już pierwsze akapity “Ziarna prawdy” pokazują, że Teodor Szacki rzeczywiście zepsuł to, co tak łatwo było pozostawić sprawnym. Teraz mieszka i pracuje w Sandomierzu, a nie w swojej ukochanej stolicy, mieszka sam, jest jeszcze bardziej zgorzkniały i niezadowolony, na szczęście zdaje sobie sprawę, że sam jest sobie winien.

Książkę czyta się o wiele szybciej, niż tom poprzedni. Nie wynika to jednak z ciekawszego sposobu narracji czy też bardziej chwytliwego tematu. Jest prościej, bo prokuratora już doskonale znamy, wiemy więc, że prędzej czy później zacznie się dramat, plus spodziewamy się, że autor znowu poruszy jakiś ważny temat i potraktuje go bardzo dosadnie, konkretnie, bez politycznych upiększaczy.

Tym razem temat jest nawet poważniejszy, niż w “Uwikłaniu”. Rzecz bowiem dotyczy szeroko rozumianego polskiego antysemityzmu. Nie jest to jednak powieść, gdzie Żydzi przedstawieni są jako wieczne ofiary zawiści, zazdrości i nienawiści naszych rodaków. Zygmunt Miłoszewski dzięki swoim bohaterom i wykreowanej przez siebie sprawie opisuje zarówno Polaków złych, jak i dobrych, tak samo traktując Żydów. Jasno daje do zrozumienia, że nie można uogólniać, ponadto odważnie pisze o powodach wszelkiej zawiści. Bardzo mi się podoba, że ktoś wreszcie w literaturze popularnej napisał wyraźnie, że ludzie mogą być odważni i dzielni, ale i głupi oraz ograniczeni, a narodowość przychodzi dopiero potem. Nie ma w tej książce tradycyjnego pochylania się nad dzielnym narodem Polaków, którzy przez całą wojnę nic tylko ukrywali Żydów i im pomagali. Bo obok takich postaw byli także ci, którzy przywitali powracających z obozów dawnych sąsiadów widłami, nie chcąc im oddawać zagarniętego dobytku. I czas byłby już, by wreszcie przestać udawać i ten fakt uznać.

“Ziarno prawdy”, zupełnie tak, jak i “Uwikłanie” to kryminały napisane znacznie bardziej dla pokazania ciekawego tła, niż samych spraw wymagających ingerencji policji i prokuratury. Pod pozorem morderstw wskazane są tematy, które autora wyraźnie bolą. Jednocześnie Zygmunt Miłoszewski nie jest narratorem nachalnym, który na siłę wciska czytelnikowi swój punkt widzenia. Pisarz posługuje się przede wszystkim zdrowym rozsądkiem, doskonale wiedząc, że świat nie jest czarno-biały, ale składa się z odcieni szarości. A gdy do tego tła dodamy coraz bardziej ciekawego bohatera, z jego przedziwnymi problemami, to otrzymujemy lekturę na bardzo wysokim poziomie, kryminały w najlepszym tego słowa znaczeniu. Podobno kolejna część przygód Szackiego będzie ostatnią, już żałuję, że przyjdzie mi się z nim rozstać.

Ziarno prawdy
W.A.B. 2011