sobota, 28 września 2013

Jacek Inglot - "Wypędzony"

Czasem po prostu wiem, że dana książka będzie świetna. Nawet jeśli nie czytałem wszystkiego danego autora (nie problem przewidzieć, że książka będzie doskonała u autora, którego się uwielbia, prawda?). Jak tylko zobaczyłem okładkę “Wypędzonego” po prostu wiedziałem, że to będzie to.

Rzecz dotyczy miasta, które od prawie siedemdziesięciu lat nazywane jest tylko i wyłącznie Wrocławiem. Gdzieś tam jednak szczególnie wielu z nas, czytelników, kojarzy takie słowo jak Breslau. Książka Jacka Inglota w rewelacyjny sposób przedstawi nam jak doszło do tej zmiany, jak Breslau stał się Wrocławiem, jak odbył się ten proces, z czego wynikał i co o nim myśleli ludzie współcześni. Ponadto autor wychodzi poza sam Wrocław i rozprawia się z całym mitem “ziem odsyskanych”, jakże często nazywanych “ziemiami wyzyskanymi”. A najlepsze jest to, że cały trudny temat opowiada i przedstawia bez ani jednego nachalnego zdania, ani jednego fragmentu, który próbuje narzucić czytelnikom jakąś z góry upatrzoną wizję. Słowem: Jacek Inglot pokazuje na czym polega pisarstwo, w widoczny sposób czerpie z pisania przyjemność i taką samą przyjemność zapewnia swoim czytelnikom.

Opis Breslau wciąż zamieszkałego przez Niemców, ale już opanowanego przez polsko-sowieckich szabrowników to małe arcydzieło. Czuć ze stron ten klimat strachu i niepewności, gdy tak naprawdę nie jest wiadome nic, poza tym, że dziś jesteśmy we Wrocławiu i dziś Wrocław jest polski. Czy takim pozostanie jutro? Nie wie nikt. Rabujmy zatem ile się da, odbijmy sobie krzywdę okupacji i zbrodni nazistowskich na Niemcach, zwłaszcza że po przegranej wojnie zadziwiająco wielu z nich mieni się antyfaszystami. A to po prostu człowieka potrafi wkurzyć.

Dookoła wciąż leżą trupy. Festung Breslau nim skapitulował bronił się nawet po zgonie Wodza Tysiącletniej Rzeszy. Gdzieś w zakamarkach wciąż tkwią członkowie Wehrmachtu. Broń leży na ulicach, gwałty to codzienność, nie ma porządku, nie ma prawa. I nawet nie wiadomo czyje miało by być to ewentualne prawo.

Książka jest przepięknie napisana. Język, którym posługuje się autor robi ogromne wrażenie, ten człowiek wie, jak posługiwać się słowem. Oszczędnie, opisy nie są jakoś super nadmuchane, ale konkretne, a zarazem finezyjne. Tym bardziej uderzają w czytelnika, uświadamiając mu sporo nieprzyjemnych faktów, lub faktów wręcz nieznanych, sprytnie zamaskowanych przez sprawną propagandę PRL.

“Wypędzony” opowiada o dramacie Polaków wypędzonych z Kresów oraz Niemców wypędzanych z terenów dzisiejszej Polski. Całość przygotowana jest w formie klasycznej powieści, w której bohater - dawniej członek AK, teraz milicjant - stawia czoła nie tylko szabrownikom i przestępcom, ale też własnej historii i świadomości licznych zmian, jakie nadchodzą. Zmian dotyczących nie tylko samego Wrocławia, czy zmian u ludności, zarówno Polaków jak i Niemców idących na zachód. Także zmian bardziej ogólnych - mowa jest o Polsce i narodzie, o Żydach i Niemcach, nazistach i patriotach, sensie walki oraz bezsensie daremnego oddawania życia. “Wypędzony” to świetne natchnienie do ponownych rozważań nad przyczynami zła dookoła nas, to także odpowiedź na pytanie o sprawiedliwość i konsekwencje podejmowanych w życiu wyborów. To książka, która opowiadając o Sowietach, Polakach i Niemcach może niejedno uświadomić nam dzisiaj, w tym nieco smutnym kraju gdzie wystarczyło zaledwie szesnaście lat wolności, by do sejmu wpuścić faszystów. Dzięki “Wypędzonemu” można niemal na własnej skórze poczuć to, co niewątpliwie zmuszeni będziemy czuć w momencie, gdy przyjdzie nam ponieść konsekwencje za nasz brak chęci zaangażowania, brak chęci do myślenia logicznego, brak chęci do zmiany i wyrażenie zgody na taki stan rzeczy, jaki u nas panuje.

Bardzo ładnie napisany dramat, z ciekawymi postaciami, i co najważniejsze nie pisany pod publikę żadnej ze stron. Obiektywny na tyle, na ile można być obiektywnym przy rozliczaniu się z historią. Polecam wszystkim, po prostu nie można się oderwać od książki, chciałoby się więcej, jakiegoś ciągu dalszego, pisanego w ten sam, tak rzadko spotykany dziś, spokojny i rzeczowy sposób.

Wypędzony
Instytut Wydawniczy Erica 2012

wtorek, 24 września 2013

Anna Kańtoch - "Czarne"

Kolejna książka z serii Kontrapunkty może nie dała rady mnie zwalić z nóg, jak kilka poprzednich, ale na pewno pasuje do tego cyklu jak ulał. To przyznam bez wahania. “Czarne” to rzecz banalnie trudna i skomplikowanie prosta, że tak grafomańsko się wyrażę. Można tu dość swobodnie błądzić myślami nie tracąc wątku, a jednocześnie szukać go od strony pierwszej do ostatniej i stwierdzić, że w sumie to nie wiadomo co sobie ustawić na pierwszym planie.

Bo całość została skonstruowana w taki sposób, jakby autorka dawała nam różne drogi do wyboru. Prawie jak w tych książkach fabularnych, gdzie samodzielnie wybieramy jeden z kilku istniejących dla bohatera scenariuszy. Tylko od czytelnika zależy które informacje podawane weźmiemy pod uwagę bardziej, niż inne. To taki sprytny zabieg, który spowoduje, że jeśli czytelnik będzie tu szukał czegoś konkretnego - ma spore szanse to znaleźć. Literacka incepcja. Zdaję sobie sprawę, że to zapis nieco (a nawet bardziej niż nieco) niejasny, jednak wymienić tu przykłady, wejść w wydarzenia lub wskazać co dla mnie było ważniejszym, a co istotnym mniej byłoby wielką nieuprzejmością.

Książka jest interesująca. Odrobinę senna, ale może to tylko ja - pamiętam, że przy lekturze innych utworów Anny Kańtoch także zdarzyło mi się raz czy dziesięć razy ziewnąć. Mimo tego jest na tyle krótka, że spokojnie warto dać jej szansę i poszukać samemu co oferuje. Z całą pewnością czas poświęcony tej powieści nie będzie czasem zmarnowanym, a kto wie, może i jakieś interesujące refleksje się pojawią? Bo, jak pisałem, można tu myślami błądzić bardzo swobodnie…

Czarne
Powergraph 2012

Paweł Jaszczuk - "Plan Sary"

“Plan Sary” to powieść kryminalna, która toczy się w latach trzydziestych XX wieku we Lwowie. Raj dla fanów kryminału lekko zakurzonego, sprzed wielu lat, w którym zagadka ma równie duże znacznie, jak sposób przedstawienia czasów i miejsca akcji. Do podobnych zaliczyłbym dzieła Marka Krajewskiego albo Tadeusza Cegielskiego.

Część poświęcona czasom i miastu była stosunkowo przyjemna. Ludzie posługujący się bałakiem, lwowską gwarą, żyją z dnia na dzień, mają swoje troski i marzenia. Gdzieś w tle widać coraz bardziej nadchodzącą wojnę i świadomość, że dzieją się bardzo złe rzeczy. Można podejrzeć różne stosunki mieszkańców Lwowa do Żydów, można także dowiedzieć się co nieco o zainteresowaniach, jakimi żyli Polacy w czasach, gdy nie mogli wyskoczyć po Fakt czy Super Express. Całe szczęście, że był Ossowiecki :)

Część kryminalna niestety jednak do mnie nie trafiła. Przede wszystkim sam sposób jej zorganizowania, sama zbrodnia. Chyba jednak potrzebuję czytać o okrucieństwach wynikających z osobistych dramatów, z patologii a zagadki w stylu retro, z kórych słyną tego typu kryminały zupełnie do mnie nie trafiają. Nie pomagały także dialogi, mocno usypiające, a gwoździem do trumny dla mojej dobrej zabawy okazał się kompletny, absolutny brak napięcia. Po przygodach z panami Krajewskim, Cegielskim, a teraz Jaszczukiem wreszcie jestem pewien: takie rzeczy to nie dla mnie. Moja strata.

Plan Sary
Prószyński i s-ka 2001

poniedziałek, 23 września 2013

Chris Tvedt - "Łowca szczurów"

Książki Chrisa Tvedta bardzo kojarzą mi się z powieściami Jamesa Thompsona. Tu Norwegia, tam Finlandia, tu adwokat, tam policjant - a obu panów poznałem tylko dlatego, że na ebooki tak często są promocje. Każdy z pisarzy potrafił przedstawić swojego bohatera tak, by chciało się poznawać dalsze jego losy, zarazem przy każdym z nich miałem się czego czepiać pisząc opinię.

Kto czytał wcześniejsze książki Tvedta, a szczególnie tom drugi: “Na własną rękę” doskonale wie, że Mikael Brenne nie jest takim typowym adwokatem, który pracuje głównie na sali sądowej. Wręcz przeciwnie, pracuje przede wszystkim poza budynkiem wymiaru sprawiedliwości, a to, co go kręci to samo poszukiwanie prawdy. “Łowca szczurów” zapewni mu zagadkę, która znowu powoduje skojarzenie z Jamesem Thompsonem i jego ‘Bielą Helsinek”. Motywem przewodnim bowiem będzie tu szeroko rozumiany nazizm, z tym, że nie oparty na wydarzeniach dzisiejszych, powrócimy bowiem do przeszłości i rzucimy okiem na czas drugiej wojny światowej w oczach Norwegów - którzy posiadali faszystowski rząd, sporo kolaborantów, i na zawsze z tego powodu mają obowiązek czuć wstyd.

Sama historia nie jest porywająca, zupełnie tak samo, jak poprzednie trzy. Ale choć czasem powieść wciąż wydaje się naiwna, to jednak jest to już naiwność innego rodzaju. Naiwność wynikająca z chęci pokazania dobrych ludzi na tle ludzi złych, lecz już nie prostota samej historii czy kompletnie banalne rozwiązania. A tym, co powoduje, że czyta się bardzo lekko i przyjemnie jest znowu sam bohater, Mikael Brenne, który niby jest człowiekiem inteligentnym, ale jednocześnie - jak większość mężczyzn - małostkowym, obrażalskim i co najważniejsze - nie potrafiącym powstrzymać chuci. Nawet gdy doskonale wie, że zdecydowanie powinien.

“Łowca szczurów” to mimo poważnego tematu jednak bardziej rozrywka, niż rozprawa z przeszłością. Jednak w przeciwieństwie do “Bieli Helsinek” Thompsona po lekturze nie ma się uczucia pustki i niezrozumienia, tu nazizm jest traktowany jako oczywiste zło, którym trzeba pogardzać i które trzeba wyplenić. Książka w sam raz nadająca się na odpoczynek od poważniejszych rzeczy, można z nią dość przyjemnie spędzić popołudnie czy dwa. A losy Brennego znowu poukładały się na tyle interesująco, że po kolejny tom sięgnę z nie mniejszą chęcią.

Rottejegeren
Nasza Księgarnia 2013

czwartek, 19 września 2013

Vincent V. Severski - "Niewierni"

Chciałbym móc powiedzieć tak, jak ogromna większość czytelników: że bardzo mi się powieść podobała i że z niecierpliwością czekam na tom kolejny. Ale byłoby to kłamstwo, bo smutna prawda jest taka, że kumulując wrażenia z tomów pierwszego i drugiego, trzecią część raczej sobie odpuszczę. Druga bowiem oferuje dokładnie taką samą treść, jak poprzednia oraz identyczny styl. Styl, który pozwala mi książkę traktować jedynie jako element służący do zabicia czasu, lecz nie pozwala mi się wczuć w klimat i zacząć traktować opowieści serio. Stąd też już po kilkuset stronach straciłem zapał nie wierząc, że będzie lepiej. No i nie było.

Tak, jak w “Nielegalnych” tutaj też jest jedna ogromna przeszkoda, która nie pozwala na totalne zaangażowanie. Są to dialogi, które brzmią jak rozmowy dzieci bawiących się w wojnę i szpiegów, a nie agentów wywiadów różnych krajów. Sorry, ale ja tego nie kupuję - gadka jak chłopaczków z gimnazjum, idealizm większy niż to, co zazwyczaj mówią zwyciężczynie konkursów miss, naiwność granicząca z głupotą - ostatecznie nawet nie wiem do kogo kierowana jest ta książka. Bo nie do fanów poważnego political fiction spod znaku Forsytha. Już bardziej mi się kojarzy ze znacznie mniej poważną, rozrywkową sensacją w stylu “Bezcennego” innego polskiego pisarza, Zygmunta Miłoszewskiego.

Debiut zawsze czyta się inaczej. Jakoś tak dziwnie jest na tym świecie, że wiedząc, iż jest to pierwsza wydana książka autora sporo jej wad olewamy, nie zwracamy uwagi, skupiając się na pozytywach, trzymając kciuki za kolejnego rodzimego twórcę. Przy kolejnej książce, a już szczególnie wtedy, gdy jest kontynuacją debiutu jednak już wady zaczynają przeszkadzać. Tak też po zmrużeniu oczu “Nielegalnych” polubiłem o tyle, o ile, i lekturę polecałem. “Niewiernych” polecić mi trudno, bo to około mnóstwa stron oferujących klimat taki dość… dziecinny, infantylny. Jak te filmy z hollywood, gdzie zabili go i uciekł. Z żalem, ale jednak odradzam.

Niewierni
Czarna Owca 2012

niedziela, 1 września 2013

Ingrid Hedström - "Dziewczęta z Villette"

Drugi tom serii zawsze ma nad tomem pierwszym tę przewagę, że postaci są na już znane. O wiele prościej zaangażować się w lekturę wiedząc, czego można się po poszczególnych osobach spodziewać lub wręcz czekając na dalsze losy, ich prywatne, często będące bez związku z motywem głównym powieści. Dlatego też “Dziewczęta z Villette” to jedna z tych książek, gdzie ledwo rozpoczniemy lekturę a już się okazuje, że ponad pół opowieści za nami.

Ingrid Hedström w tej książce lekko zmieniła podejście, co zawsze powoduje u mnie radość. Uwielbiam takich pisarzy, którzy nie piszą stale tej samej powieści, ale kombinują, bawią się, szukają wyzwań. Stąd tak często polecam Håkana Nessera lub Åsę Larsson, potrafiących napisać o tych samych postaciach zupełnie różne, zaskakujące historie, często zmieniając (lub łącząc) różne gatunki literatury popularnej. Oczywiście daleki jestem od tego, by już teraz panią Hedström stawiać w jednym rzędzie z wyżej wymienioną parą, jednak nieśmiało dostrzegam, że pisarka jest na dobrej drodze. Nie ma tu takiego spokoju, jak w części pierwszej, tym razem książka jest dynamiczna, ale to nie znaczy, że męcząca.

Szczególnie zaimponowała mi postać mordercy, odpowiedzialnego za śmierć tytułowych dziewcząt z Villette. Podobnie, jak w części poprzedniej zadziwia twarda, żelazna wręcz konsekwencja autorki. Profil psychologiczny mordercy to klasa sama w sobie, tak dopracowany, że czytelnik jednocześnie marzy o wymierzeniu mu sprawiedliwości osobiście, najlepiej przy pomocy obcęg lub rozgrzanego kawałka metalu… ale jednocześnie nie sposób mu nie współczuć.

Całość toczy się wśród ludzi ze swoimi problemami, każda z zaprezentowanych postaci ma swoją historię do opowiedzenia. Nie ma tu zbędnych bohaterów ani wypełniaczy, wszystko układa się w świetnie zorganizowaną całość i ja czuję się już tak bardzo związany z Martine Poirot, że nie wiem, jak wytrzymam oczekiwanie na kolejne tomy - a jest ich już pięć.

Flickorna i Villette
Czarna Owca 2013