wtorek, 11 czerwca 2013

Wilbur Smith - "Pora umierania"

Jest całkiem możliwe, że doświadczam właśnie książkowego kaca. Konkretnie poświęconego prozie Wilbura Smitha. Od kilku ostatnich książek mówiłem sobie, że teraz czas na przerwę, na coś innego. Mimo to zaraz po ukończeniu lektury sięgam po kolejną pozycję tego twórcy, Wilbur Smith jest bowiem bardzo utalentowany jeśli chodzi o zakończenia swoich powieści. Nawet jeśli całość bywała monotonna, to końcówka zazwyczaj robi sporo zamieszania i czytelnik po prostu odczuwa mus poznania dalszej historii wybranych postaci.

Niestety jednak “Pora umierania” zakończy moją przygodę z tym autorem na jakiś czas. Jest to bowiem według mnie dotychczas najbardziej prosta, zwyczajna i na domiar złego ordynarnie nadmuchana zbędnym słowotokiem powieść Smitha, przez którą chwilami naprawdę trudno było mi przebrnąć.

Bohaterem jest Sean Courteney, prawnuk tego słynnego Seana, bohatera zwalającego z nóg debiutu “Gdy poluje lew”. I z przykrością muszę powiedzieć, że postać została dość mocno zmarnowana. Wszyscy, którzy znają poprzednią powieść, w której poznajemy dzieciństwo Seana (“Płomienie gniewu”), będą się spodziewali mocnych wrażeń, bowiem Sean nie jest do końca... jakby to powiedzieć... normalny? Czyny, jakich dopuścił się w dzieciństwie, a które bezpośrednio spowodowały jego wygnanie ze Związku Południowej Afryki (później Republiki) wyraźnie wskazywały, że mentalność tego chłopaka mocno przypomina sposób myślenia socjopaty.

A “Pora umierania” okazuje się powieścią akcji, chwilami niemalże powieścią wojenną, jednak mocno połączoną z gatunkiem o nazwie romans. I wszystko byłoby w zupełnym porządku, gdyby autor podjął nieco większy wysiłek tłumacząc nam dlaczego Sean nagle jest nieco innym człowiekiem. Takie sytuacje się raczej nie zdarzają, by ktoś o zdecydowanie spaczonej psychice nagle stawał się w miarę rozsądnym, a nawet uczuciowym człowiekiem. Mam na myśli, że owszem, wszystko jest możliwe - jednak w książce wyraźnie brakuje uzasadnienia, rozwinięcia. To, co ma do przekazania Wilbur Smith mnie kompletnie nie przekonuje.

Któtko mówiąc: autor wpierw przygotował grunt, wzbudził u mnie wielkie oczekiwania kreując bardzo ciekawą postać. A potem wszystko to zmarnował. Całość wygląda tak, jakby Smith miał gdzieś w szufladzie odłożony romans rozgrywający się na tle wojny, a potem nagle stwierdził, że bohaterem będzie jednak Sean Courteney. Gdyby był nim kto inny, lub gdyby była to osobna historia, nie powiązana z sagą Courteneyów, mielibyśmy niezłe czytadło. Jednak postawienie w roli głównej akurat tej postaci spowodowało u mnie uczucie ogromnego rozczarowania, które nie przeminęło także po odłożeniu książki.

A Time to Die
Amber 1993

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz