czwartek, 9 maja 2013

Robert McCammon - "Stinger"

W zachwycie nad “Chłopięcymi latami” natychmiast sięgnąłem po kolejną książkę Roberta McCammona, pierwszą, jaka się trafiła. Padło na “Stinger”, tym razem już nie tyle powieść z elementami grozy, ale horror w stu procentach.

“Stinger” jest trochę trudny w ocenie. Z jednej strony pisarz nie idzie na łatwiznę, jego bohaterowie mają mocne fundamenty, mamy do czynienia z postaciami co najmniej interesującymi. Historie ich żywotów potrafią wciągnąć, a zależności między mieszkańcami miasteczka to kawałek bardzo ciekawej lektury.

Niestety z drugiej strony mamy typowy horror, który zaczyna być groteskowy już na etapie poznania nazwy miasteczka, w którym dzieje się akcja: Inferno. I tu po raz pierwszy brew czytelnika wędruje ku górze. A gdy staje się jasne, że do czynienia będziemy mieć z kosmitami, z którymi dzielnie walczyć będzie klasyczna zbieraninia z prozy/filmu made in USA, w górę wędruje druga brew, a lektura zaczyna stawać się nużąca.

To mógł być dobry horror klasy B, z elementami gore, nieco krwisty, w którym mamy dość wyrazistych bohaterów i ciekawe tło. Jednak dbałość o pewne fragmenty paradoksalnie wychodzi książce bokiem, szkodzi po prostu. Pisarz niczym wahadło krążył od dobrej opowieści o niewielkim miasteczku w stylu Stephena Kinga ku grotesce znanej z filmów bardziej komediowych, niż przerażających. No i wyszedł twór trudny do ogarnięcia, który w połowie jest rzeczywiście ciekawy i interesujący, a w połowie zwyczajnie nudzi, usypia i powoduje, że powrót do lektury za każdym razem jest coraz trudniejszy.

Stinger
Świat Książki 1997

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz