piątek, 1 marca 2013

Tadeusz Dołęga-Mostowicz - "Kariera Nikodema Dyzmy"

Choć dziś Józefa Piłsudskiego określa się jednoznacznie jako prawdziwego herosa, twórcę II Rzeczypospolitej (z którym twierdzeniem zgadzam się całkowicie), często zapomina się, że był on autorem tzw. przewrotu majowego - zamachu stanu dokonanego pod hasłem “odnowy moralnej”. Po sukcesie tej akcji władzę w Polsce przejęła sanacja (“sanatio - odnowić”), która trwała u steru do wybuchu drugiej wojny światowej. I chociaż nawet średnio rozgarnięty człowiek zdaje sobie sprawę, że lepsza sanacja, niż endecja, znowu często zapomina się, że choć dzięki rządom Mościckiego-Becka-Rydza wielu Polaków nie musiało się wstydzić za endeckie zapędy faszystowskie, to jednak sama sanacja wcale nie była elitą ludzi uczciwych, skupionych na dobru narodowym, marzących o lepszej, silniejszej i bogatszej Polsce.

Właśnie od sanacyjnych bojówek oberwało się niejakiemu Tadeuszowi Dołędze-Mostowiczowi. Facet został pobity i porzucony w lesie. Wyobrażacie to sobie? Już kilka lat po odzyskaniu niepodległości Polacy pokazali, że najważniejsze są podziały między nimi samymi (jak dziś, prawda? Albo w początku lat dziewięćdziesiątych). Gdyby nie przypadkowy chłop, który zajął się autorem, literat nigdy nie napisałby swoich świetnych powieści.

Dlatego też w “Karierze Nikodema Dyzmy” bez litości Tadeusz Dołęga-Mostowicz obnaża realia życia w Warszawie, w środowisku arystokracyjno-inteligencko-politycznym. Jasno pokazuje, że tak jak dziś przekręt goni przekręt, a ręka rękę myje, korupcja zżera wszystko, a idioci u władzy nie potrafią nawet znaleźć odpowiednich ludzi do wydawania środków unijnych, tak samo było przed wojną. Trochę w głowie się nie mieści, by naród po 123 latach nieobecności na mapie Europy już w kilka lat po odzyskaniu niepodległości pokazał, że za nic ma martwych, którzy o Polskę walczyli. Liczy się tylko tu i teraz, pieniądze, władza, konto za granicą, a po mnie choćby potop.

Nikodem Dyzma nie jest wcale człowiekiem sprytnym, nie budzi także sympatii czytelnika. Jest tym, co najgorsze: idiotą traktowanym jak mędrzec, kretynem nie potrafiącym liczyć uznawanym za ekonomistę, debilem bez pojęcia o kulturze uznawanym za arbitra elegancji. Autor wspaniale pokazuje mechanizm manipulacji, w którym tłum, by nie powiedzieć brutalniej: tłuszcza sama się nakręca, i w strachu przed podjęciem decyzji samodzielnie, w strachu przed poniesieniem konsekwencji swoich czynów i odpowiedzialności za nie da władzę każdemu, ślepnąc na prawdę o wybrańcu.

Jeśli ktokolwiek myśli, że czasy półgłówków u władzy to przede wszystkim słynny PRL - jest w błędzie. Także mając wolność Polak często wybiera na dziś, nie na lata, z powodu swojego dobra, a nie dobra wyższego. Być może powieść jest nieco przerysowana, jednak obawiam się, że nawet jeśli, to w niewielkim stopniu. Wystarczy włączyć telewizor i spojrzeć na naszą “wybitną klasę polityczną”, by dostrzec, że Dyzmów nie brakuje i dzisiaj. A Polacy wciąż idą za nimi jak zwierzęta prowadzone do rzeźnika. A gdy ktoś odważy się głośno protestować, zostaje natychmiast uznany jak ten hrabia, co na Dyźmie się poznał od razu - za wariata chorującego na fiksum dyrdum.

...skoro tak politycznie mi wyszła ta opinia, to pójdźmy jeszcze dalej. Polecam stronę zmieleni.pl

Kariera Nikodema Dyzmy
Fundacja Nowoczesna Polska 2012

Strona książki na portalu LubimyCzytać.pl

2 komentarze:

  1. Polacy, jako naród to naprawdę ciężki temat. Widać niestety, że brak nam kultury politycznej, altruizm to dla wielu tylko bardzo mało znane hasło ze słownika, natomiast interes narodowy to tylko wyświechtany slogan, którym politycy podcierają się po wygranych wyborach.

    I chociaż mówi się, że ryba psuje się od głowy, ja uważam, że w naszym kraju jest na odwrót. Nie mamy klasy politycznej z prawdziwego zdarzenia, bo po prostu nie ma skąd takowej wziąć. Nasze społeczeństwo to w ogromnej mierze masa chamów i buców, której brak jakiejkolwiek ogłady. Jesteśmy zawistni, mściwi, wręcz chorzy z zazdrości, bardziej niż dobro własne interesuje nas niepowodzenie bliźniego. Trudno wymagać, by z takiego środowiska wyrastali mężowie opatrzności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, nie wydaje mi się, by wśród Polaków było więcej ludzi zawistnych i małostkowych niż wśród innych narodowości. Może trochę zbyt mało interesujemy się sprawami istotnymi dla ogółu i trochę za często się kłócimy o nic, ale z czasem będzie lepiej. Grunt pamiętać, by nie stać się jak masa - myśleć samodzielnie, wyciągać wnioski i zmieniać się na lepsze.
      Pozdrawiam

      Usuń