sobota, 30 marca 2013

Edward Lee - "Ludzie z bagien"

Bohaterem “Ludzi z bagien” jest Phil, który jeszcze chwilę temu był dobrze zapowiadającym się policjantem, szykowanym do ważnego awansu. Znaleźli się jednak tacy, którym nie w smak było wspinanie się po szczeblach kariery i coraz wyższe stanowiska dla takiego młodzika. Phil miał pecha, w dodatku pecha doskonale przez swoich wrogów zaplanowanego. Nie tylko nie otrzymał awansu, wręcz przeciwnie: został zmuszony do odejścia z policji. Droga do kariery została przed nim zamknięta. Phil jednak jest urodzonym gliniarzem, dlatego gdy tylko się dowiedział, że w jego rodzinnej miejscowości, na totalnym zadupiu jest potrzebny stróż prawa, nie wahał się ani chwili.

“Ludzie z bagien” to horror oparty przede wszystkim na elementach typu gore. Samego klimatu, od którego ciarki przechodzą po plecach nie znajdziemy tu wiele, natomiast jak w niebie poczują się ci wszyscy, którzy lubią dosadne opisy przeróżnych dewiacji uprawianych przez kompletnych zwyrodnialców. Jednak należy wyraźnie podkreślić, że Edward Lee nie skupia się tylko na wywołaniu jak największego obrzydzenia; nie jest jego celem jedynie wzbudzenie u czytelnika odruchu wymiotnego. Autor ze sporym talentem przedstawia różne postawy, różne postaci, które dopuszczają się czynów okropnych. Pokazuje, że wcale nie musi być prawdą twierdzenie, jakoby każdy socjopata był takim z jakiegoś powodu (źli rodzice, molestowanie w dzieciństwie itp.). Edward Lee twierdzi, a mi się owo twierdzenie podoba i się z nim zgadzam, że człowiek wcale nie musi mieć powodu, by być skończonym idiotą czy pozbawionym empatii zboczeńcem, którego jedynym pragnieniem jest zrobić to, co akurat mu przyszło do pozbawionej resztek rozumu głowy. W przypadku niektórych ludzi po prostu nie da się wytłumaczyć skąd wzięło się ich okrucieństwo - po prostu takimi są.

Drugim elementem, który z historii typu gore robi coś jednak większego, jest otwarte przedstawianie czytelnikowi różnych dewiacji i perwersji, do jakich człowiek jest zdolny. Wielu z nas udaje nieświadomych, jak straszne są pragnienia niektórych ludzi, jak chore marzenia, że to już raczej jest zwierzę, nie człowiek. W głębi duszy jednak dobrze wiemy, że takie rzeczy dzieją się, często nawet całkiem niedaleko. Edward Lee nie ma zahamowań, nie oszczędza psychiki czytelnika, mówi, jak jest. A przy tym do samego końca udało się mu utrzymać lekturę na pewnym poziomie, nie oderwał się całkowicie od rzeczywistości, i jego potworna historia typu gore mimo groteskowych elementów wcale groteską nie jest, co często się przytrafia w tego typu horrorach. Łatwo stracić umiar, ale autor potrafił go zachować. Prawie do samego końca... no, ale to horror, więc końcówka po prostu musi być przegięta ;-) Polecam ludziom z mocnym żołądkiem.

Creekers
Replika 2012

wtorek, 26 marca 2013

Robert Kirkman, Jay Bonansinga - "Żywe trupy. Droga do Woodbury"

Sytuacja przedstawia się identycznie, jak w przypadku książki “Żywe trupy. Narodziny Gubernatora”. Otóż powieść jest przeznaczona nie tyle dla fanów zombie, ale konkretnie fanów zombie reprezentowanych przez komiks i serial “The Walking Dead”. Odbiór drugiej książki powinien być nawet lepszy, niż pierwszej, bowiem teraz wszyscy, nie tylko ci, którzy znają komiks wiedzą, kim ten tajemniczy Gubernator jest.

Zanim jednak powrócimy do Woodbury, w którym Philip Blake rozpoczyna urzędowanie, trzeba będzie przebrnąć przez zajmującą nieco ponad jedną trzecią objętości historię Lilly, teoretycznej bohaterki powieści, której Gubernator jednak całkowicie ukradł show. Historia jakich wiele, na tym etapie znajomości ze światem “The Walking Dead” nikogo już nie poruszy, nikogo z nóg nie zwali, nawet trudno się wczuć w dramat młodej dziewczyny. Całe szczęście, że akurat w momencie, gdy ziewanie stawało się coraz częściej występującym zjawiskiem, Lilly trafiła do Woodbury.

A tam czeka na nas jazda oparta na wzbudzaniu możliwie największego obrzydzenia, czyli Gubernator Philip Blake w całej swojej potwornej okazałości. Lektura wymarzona dla jego fanów i wielbicieli, którzy - mimo iż od jego piętnastu minut sławy w komiksie minęły lata - wciąż o nim właśnie myślą mając na myśli jakość scenariusza i talent Roberta Kirkmana, który według mnie właśnie przy tej postaci wspiął się na wyżyny swoich możliwości.

The Walking Dead. The Road to Woodbury
Sine Qua Non 2013

Jeffrey Archer - "Więzień urodzenia"

Przy okazji opinii o pierwszych dwóch tomach sagi Cliftonów i Barringtonów Jeffreya Archera (“Czas pokaże”, “Za grzechy ojca”) nieco narzekałem. Bowiem o ile nie sposób odmówić talentu do opowiadania autorowi, tak trudno nie dostrzec schematu, jakim sir Archer się z powodzeniem posługuje od lat, a który to schemat z czasem stał się obciążeniem dla opowieści. Kolejne książki po prostu przestały zaskakiwać, bo wydarzenia w nich przedstawione są stanowczo zbyt proste do przewidzenia dla każdego, kto zaczytywał się w takich klasykach jak “Co do grosza”, “Kane i Abel”, “Córka marnotrawna” czy “Prosto jak strzelił”.

Niestety te same zarzuty pojawiają się przy powieści “Więzień urodzenia”. Jest to kolejna historia oparta na konflikcie między dwoma postaciami: ubogim robotnikiem i posiadającym doskonałe urodzenie prawnikiem. Tym razem przyczyna konfliktu zostaje przedstawiona już w prologu, a dalej obserwujemy skomplikowaną drogę Danny’ego Cartwrighta do sprawiedliwości. To jest pewna nowość, że autor oszczędził nam kolejnej ckliwej historyjki o dorastaniu w ubóstwie, pierwszych sukcesach, rozczarowaniach... Szkoda, że nie wysilił się również w dalszych rozdziałach; szybko bowiem okazuje się, że Danny posiada nieprzeciętną inteligencję i dosłownie w kilka chwil z niewykształconego, z trudem czytającego gazetę prostaka zamienia się w bywalca salonów. To już było, w dodatku czas przemiany jest nieco za krótki, a oponenci za głupi, by lektura dawała taką radość, jak wspomniana już rozgrywka między Ablem Rosnovskim i Williamem Kane czy Harveyem Metcalfe i czwórką przez niego okradzionych mężczyzn.

Oczywiście książkę czyta się doskonale, ale takiego narratora, jakim jest sir Archer po prostu nie da się czytać źle :-) Kto niespecjalnie zna jego wcześniejsze powieści będzie najprawdopodobniej zachwycony, a ci, którzy tego pana świetnie znają będą się bawić “zaledwie” dobrze.

A Prisoner of Birth
Rebis 2008

poniedziałek, 18 marca 2013

Karin Wahlberg - "Dziewczynka z majowymi kwiatkami"

Nie byłem jakoś mocno zachwycony “Zastygłym życiem” Karin Wahlberg. Jednak postanowiłem dać autorce jeszcze jedną szansę, sięgając po dalsze przygody Cleasa Cleassona i innych szwedzkich policjantów. Tym razem sam komisarz jest na urlopie tacierzyńskim, zatem osobistego udziału w sprawie nie bierze. Dowiemy się jednak sporo o tym jak to jest być rodzicem opiekującym się małym dzieckiem. Matka Klary wróciła do pracy, teraz jego kolej na wychowywanie.

Karin Wahlberg znowu stworzyła historię, która jest bardzo zwykła, nawet przeciętna - i jest to niewątpliwie siłą książki. Dzień jak co dzień - córka Cleasa choruje, jego koleżanka z pracy wciąż nie potrafi ostatecznie zapomnieć o zdradzającym mężu, mała dziewczynka ma wypadek na rowerze, a starsza pani zostaje pobita w... pralni we własnym bloku. I teraz już do samego końca powieści obserwujemy przebieg śledztwa, a także liczne dramaty przeróżnych postaci. I owszem, kilka historii zbiegnie się w jedną, jednak bez wielkiego, hollywoodzkiego efektu WOW. Na całe szczęście.

Jednak znowu nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że autorka stanowczo zbyt wolno prowadzi fabułę, zbyt niemrawo pokazuje ludzkie problemy - bardzo szybko zacząłem ziewać. Po prostu brakuje emocji, brakuje elementu, który wszystko to zepnie razem w śliczną całość. Niby wszystko jest tak, jak lubię - zabrakło tylko zaangażowania emocjonalnego. No to ja także, bez owego zaangażowania dobrnąłem do końca, tym razem z myślą, że następne książki Karin Wahlberg sobie daruję.

Flickan med majblommorna
Świat Książki 2012

sobota, 16 marca 2013

Karin Wahlberg - "Zastygłe życie"

Głównym bohaterem cyklu książek Karin Wahlberg jest policjant Cleas Cleasson. Jednak jak na dobry kryminał przystało, znajdziemy tu znacznie więcej postaci, i z czasem Cleas okaże się jedynie jednym z wielu bohaterów. Obowiązkowo każdy z nich ma swoje problemy, dzięki którym łatwiej jest się z nimi identyfikować, pod tym względem “Zastygłe życie” nie zawodzi.

Nie zawodzi także w kwestii konstrukcji zagadki zbrodni. Młoda dziewczyna, o której czytelnik wie od razu, że jakoś się wyróżnia, że jej dorastanie nie toczyło się typowo, zostaje zamordowana. Akurat teraz, gdy odważyła się poszukać bliskości, gdy otworzyła się na tyle, by wpuścić do swojego serca mężczyznę, chłopaka. On także nie jest typowym osobnikiem, nieśmiały, małomówny, aż się prosi by stać się głównym podejrzanym. Kolejne wydarzenia układają się w historię bardzo dramatyczną, ale historię w stu procentach realną, możliwą, niestety. To jest także plusem - Karin Wahlberg w tej książce nie przedstawia wydumanej opowieści o kolejnym seryjnym mordercy-gwałcicielu-kanibalu-nekrofilu-co-tam-jeszcze. Owszem, Cleas Cleasson i jego koledzy szukają winnego morderstwa, zatem jak najbardziej zbrodni, jednak bez przegięć, bez przesady, bez elementu sensacji. I ten dramat jest znacznie ciekawszy i mocniej uderzający czytelnika, niż często granicząca z błazenadą twórczość znana z wielu powieści konkurencyjnych pisarzy.

Niestety mimo dobrze skonstruowanych postaci i historii dokładniej takiej, jakie lubię - zwykłej, pospolitej, takiej, jaka może się toczyć tuż pod naszym nosem - trudno mi ocenić powieść lepiej, niż tylko jako dobrą. Brakuje tu bowiem jednego ważnego elementu - emocji. Owszem, postaci przeżywając swoje dramaty nie zachowują się niczym wykute z kamienia, jednak przydałoby się nieco więcej polotu, takiej lekkości, dzięki której całość uderzyłaby czytelnika jeszcze mocniej. Chwilami miałem wrażenie, że autorce brakuje zaangażowania w jej własną opowieść, a skoro twórca się nie angażuje w pełni, jak ma to zrobić czytelnik?

Ett fruset liv
Świat Książki 2011

poniedziałek, 11 marca 2013

Camilla Ceder - "Babilon"

Choć “Śmiertelny chłód” wspominam z przyjemnością, po lekturze nie powstrzymałem się przed wytknięciem kilku niewielkich braków, jakie delikatnie psuły mi zabawę. Z radością stwierdzam, że akurat tych, które mi przeszkadzały, w kolejnym tomie przygód Christiana i Sei już nie ma.

Tym razem bohaterowie są już parą, a ich związek wchodzi na kolejny poziom. Z tego też powodu będziemy świadkami dość klasycznych sytuacji, jakich wypada się spodziewać w momencie, gdy zaczynają się pojawiać nieco konkretniejsze pytania o przyszłość, wspólne mieszkanie, plany co do dzieci... Na szczęście Camilla Ceder “wyposażyła” Seję w zestaw cech, dzięki którym ten proces wcale nie jest typowy. Wszak w tym związku to ona pragnie mieszkać na totalnym zadupiu bez bieżącej wody, bez wygód, w zimnie - co czyni ją postacią zdecydowanie interesującą.

Bardzo podoba mi się to, że autorka nie zrobiła typowej mieszanki w stylu: on - policjant, ona - dziennikarka, zatem razem angażują się w pracę. Otóż nie, wręcz przeciwnie. Christian nauczony doświadczeniem z poprzedniej sprawy chce, by Seja trzymała się od kryminalnych zagadek z daleka, a ona się z takim postawieniem sprawy zgadza. Dlatego też akcja skupia się przede wszystkim na policjancie i jego kolegach - i tu znowu można się tylko zachwycać. Tak, jak w poprzedniej części, i tutaj autorka dała prawdziwy pokaz ciekawych postaci, z bardzo dobrze zbudowanymi charakterystykami. Praca w policji została pokazana z perspektywy zwykłych, szarych ludzi, którzy także miewają swoje problemy, a sposób ich przedstawienia powoduje, że z miejsca zaczynamy się z nimi identyfikować. Bohaterowie przypominają tych z prozy Mankella czy - jak ostatnio zauważyłem - pani Jungstedt: nie zapominamy o nich natychmiast po zakończeniu lektury, wręcz przeciwnie, chciałoby się od razu jakiejś kolejnej sprawy, by tylko popatrzeć, jak potoczyło się dalej ich często zagmatwane życie.

Zagadka kryminalna jest nieźle przemyślana, może nie oferuje takiego suspensu jak filmy Alfreda Hitchcocka, jednak dzięki dobremu wykonaniu i ciekawym postaciom można swobodnie się zagłębić w sprawę bez odczuwania dyskomfortu, co przytrafiło mi się w tomie pierwszym. Z radością stwierdzam, że na “Babilon” warto było czekać, nie tylko bowiem oferuje zajmującą historię spod znaku kryminału, ale przede wszystkim ciekawych bohaterów, którzy mają bardzo ludzkie problemy i niejednego można się o ich rozwiązywaniu dowiedzieć.

Babylon
Czarna Owca 2012

niedziela, 10 marca 2013

Sofie Sarenbrant - "Zamiast ciebie"

Kontynuacja książki “36 tydzień”, która swego czasu bardzo mi się podobała, rozgrywa się aż szesnaście lat po dramatycznych wydarzeniach, w wyniku których doszło do porwania noworodka. Po tak długim czasie wracamy do Agnes i jej męża Tobby’ego, obecną także jest koleżanka Johanna, jednak na pierwszy plan tym razem wysuwa się kolejne pokolenie. Córka Agnes - Nicole - kończy osiemnastkę i dopiero teraz dowiaduje się jak straszna rzecz przytrafiła się jej matce. Postanawia prześledzić tę historię krok po kroku, wyrusza zatem do miasteczka, które przed szesnastu laty było świadkiem dramatu, angażuje w sprawę znanego nam, teraz już emerytowanego dziennikarza oraz córkę policjanta, który prowadził śledztwo - także policjantkę.

Z dużą przyjemnością stwierdzam, że “Zamiast ciebie” jest pozycją równie dobrą, jak debiut Sofie Sarenbrant. Autorce znowu udało się stworzyć specyficzny rodzaj akcji, gdzie trudno wskazać jednego, głównego bohatera. Sprytnie też został przedstawiony powrót do wydarzeń, które kończyły tom poprzedni, ale których wówczas nie mogliśmy poznać. Wydawać by się mogło, że tak prosty scenariusz, jak poszukiwanie zaginionego przed laty dziecka, wielokrotnie wykorzystywany zarówno w książkach, jak i filmach czy serialach, musi się rządzić swoimi prawami. I rzeczywiście, po ukończeniu lektury widać, że pewne schematy zostały powielone. Ale dopiero po ukończeniu, bowiem podczas lektury spryt pisarki nie pozwolił - znowu - na zastanawianie się, kombinowanie, próby rozwiązania zagadki. Zbyt mocno czytelnik się angażuje w poszczególne wątki i zbyt mocno go ciekawi co będzie dalej, by mieć jeszcze czas na rozważania. Autorka znowu stanęła na wysokości zadania; posiadła bardzo przydatną przy tworzeniu kryminałów umiejętność - nawet jeśli fabułę trudno nazwać odkrywczą, czy zaskakującą, to sposób jej przedstawienia oraz dbałość o sprawy prywatne bohaterów powodują, że od książki i tak nie można się oderwać. Pękła w jeden wieczór ;-)

I stället för dig
Czarna Owca 2013

sobota, 9 marca 2013

Włodzimierz Kowalewski - "Ludzie moralni"

W “Ludziach moralnych” pokazanych jest kilka bardzo ciekawych historii, prezentujących nam najnowszą historię Polski. Główną postacią jest biznesmen Czesław Żegiesta, którego drogę do bogactwa oglądamy od samego początku, jeszcze od czasów jego dzieciństwa. Jednak postaci przedstawionych jest więcej, a autor sprytnie dzięki każdej z nich przygląda się nam, ludziom, jako całości - nam, Polakom w całkiem jeszcze niedawnych czasach lat 70. i 80., a także teraz, w środowisku niby odmiennym, lecz dzięki temu, że mowa jest wciąż o Polakach - niemalże takim samym.

Opisy kolei losów bohaterów to według mnie największy plus lektury. Sama historia rodziców Żegiesty jest bardzo zajmująca i mówi co nieco o przeszłych czasach tym, którzy są za młodzi, by je pamiętać. Nie inaczej jest w przypadku samego biznesmena - jego droga co prawda przypomina nam kilka innych opowieści znanych skądinąd, lecz nie ma to większego znaczenia, bowiem zawsze przyjemnie się czyta historie pod tytułem “od zera do bohatera”, czy też “od pucybuta do milionera”. Mówi się, że taka kariera możliwa jest tylko w USA. Cóż, niejeden z listy najbogatszych Polaków udowodnił, że u nas też było to możliwe, szczególnie w momencie, gdy zmienił się bieg historii i system polityczny w roku 1989.

Słowem-kluczem książki jest jej tytuł. Autor pokazując różne osobowości w bardzo różnych sytuacjach życiowych bawi się w pokazywanie rzeczywistości taką, jaką najczęściej niestety jest: dość brutalną, zdecydowanie smutną, w której wcale nie jest prawdą powiedzenie, że nasza przyszłość zależy tylko od nas samych. Otóż jak każdy z nas dobrze wie, a jeśli nie wie, to pewnego dnia się przekona, że w życiu są dwie drogi: uczciwa i na skróty. Niestety w Polsce tylko jedna z nich jest prowadzi do dobrobytu, i niestety nie jest to ta pierwsza. Wszędzie dookoła nas bowiem są “ludzie moralni”, i tylko patrzeć, gdy zniechęceni wiecznymi staraniami, dobici przez miernotę znajdującą się na szczytach do niej dołączymy.

Ludzie moralni
Wydawnictwo Literackie 2012

piątek, 8 marca 2013

Victor Hugo - "Nędznicy"

“Nędznicy” Wiktora Hugo to zdecydowanie mocny cios, mocna rzecz, której sława i chwała są pod każdym względem uzasadnione. To strasznie mądra powieść, zawierająca w sobie ogromną ilość smutnych prawd o ludziach, o życiu, w sumie na praktycznie każdy temat. Rzecz napisana specyficznym z punktu widzenia współczesnego czytelnika językiem i w równie specyficzny sposób; narrator staje w trzeciej osobie obok bohaterów, jednakże w pierwszej komunikuje się z nami, tłumacząc dokładnie treść przez siebie przekazywaną. Ponadto ów narrator nie stroni od dygresji, wtrąceń, tłumaczeń aktualnych sytuacji, opisuje krok po kroku, wręcz nawet “małymi kroczkami” wszystkie sceny, wszystkie uwarunkowania, które doprowadziły go i jego bohaterów dokładnie w to miejsce, w którym teraz się znajdują. Oznacza to, że lektura - w senie oryginalna historia Jeana Valjeana, Kozety, Mariusa, Javerta i innych - jest stale przerywana przez dodatkowe fragmenty, bardzo rozbudowane, kreślące tło. I jak znam życie właśnie z tym, jak już ośmieliłem się go nazwać: specyficznym stylem pewna część czytelników może mieć problem.

Przykładowo: nim w ogóle Jean Valjean pojawi się na scenie poznamy dokładnie, ze skrupulatną wręcz dbałością o szczegóły żywot niejakiego księdza Myriela. Tenże ksiądz na Jeana będzie miał spory wpływ, zatem jest to postać zdecydowanie istotna. Dziś jednak przedstawienie takiego typu bohatera ograniczone byłoby do paru stron, może niedługiego rozdziału - ale nie całej księgi :-) A dalej jest podobnie. Wiktor Hugo opisuje w podobnie szczegółowy sposób znacznie więcej elementów, które uznał za przydatne w pojęciu jego opowieści. Dowiemy się mnóstwo na temat nie tylko znaczenia, ale i samego przebiegu bitwy pod Waterloo, o Napoleonie i jego wpływie na Francję, Europę, świat a także Francuzów zamożnych i ubogich; rozłożone na czynniki pierwsze zostaną zasady rządzące klasztorami, także jako instytucji nie do końca pożytecznej (co bardzo ciekawe i jakże prawdziwe:) ), wreszcie zanalizowany zostanie w pełni lud francuski, lud paryski, ze szczególnym naciskiem na biedotę.

I szczerze mówiąc czyta się owe dodatki świetnie - pod warunkiem, że da się autorowi szansę. Pewnie, że nie będę udawał mądrzejszego, niż jestem, pisząc, że Wiktor Hugo nie nudzi. Owszem, taki sposób pisania bywa nużący, odpoczynek jest wskazany, czasem nawet wcale nie spieszyło mi się do powrotu do lektury. Jednak powrót ten za każdym razem bardzo szybko nagradzał, oferując coraz to ciekawsze dialogi, przemyślenia i analizy rzeczywistości XIX wieku. I na dobrą sprawę owa rzeczywistość wcale tak bardzo nie różniła się od naszej, ciekaw jestem, czy ktoś wpadł już na pomysł nakręcenia “Nędzników” w realiach XXI wieku - książka aż się o to prosi.

Bardzo polecam wszystkim spróbować zmierzyć się z “Nędznikami”. Autor napisał: “Nie czyta się bezkarnie bzdur”. Ale jest i na odwrót: ukończenie lektury oferuje ten wspaniały rodzaj radości i satysfakcji, który jest niczym innym jak w pełni zasłużoną nagrodą.

Les Misérables
Netpress Digital

piątek, 1 marca 2013

Tadeusz Dołęga-Mostowicz - "Kariera Nikodema Dyzmy"

Choć dziś Józefa Piłsudskiego określa się jednoznacznie jako prawdziwego herosa, twórcę II Rzeczypospolitej (z którym twierdzeniem zgadzam się całkowicie), często zapomina się, że był on autorem tzw. przewrotu majowego - zamachu stanu dokonanego pod hasłem “odnowy moralnej”. Po sukcesie tej akcji władzę w Polsce przejęła sanacja (“sanatio - odnowić”), która trwała u steru do wybuchu drugiej wojny światowej. I chociaż nawet średnio rozgarnięty człowiek zdaje sobie sprawę, że lepsza sanacja, niż endecja, znowu często zapomina się, że choć dzięki rządom Mościckiego-Becka-Rydza wielu Polaków nie musiało się wstydzić za endeckie zapędy faszystowskie, to jednak sama sanacja wcale nie była elitą ludzi uczciwych, skupionych na dobru narodowym, marzących o lepszej, silniejszej i bogatszej Polsce.

Właśnie od sanacyjnych bojówek oberwało się niejakiemu Tadeuszowi Dołędze-Mostowiczowi. Facet został pobity i porzucony w lesie. Wyobrażacie to sobie? Już kilka lat po odzyskaniu niepodległości Polacy pokazali, że najważniejsze są podziały między nimi samymi (jak dziś, prawda? Albo w początku lat dziewięćdziesiątych). Gdyby nie przypadkowy chłop, który zajął się autorem, literat nigdy nie napisałby swoich świetnych powieści.

Dlatego też w “Karierze Nikodema Dyzmy” bez litości Tadeusz Dołęga-Mostowicz obnaża realia życia w Warszawie, w środowisku arystokracyjno-inteligencko-politycznym. Jasno pokazuje, że tak jak dziś przekręt goni przekręt, a ręka rękę myje, korupcja zżera wszystko, a idioci u władzy nie potrafią nawet znaleźć odpowiednich ludzi do wydawania środków unijnych, tak samo było przed wojną. Trochę w głowie się nie mieści, by naród po 123 latach nieobecności na mapie Europy już w kilka lat po odzyskaniu niepodległości pokazał, że za nic ma martwych, którzy o Polskę walczyli. Liczy się tylko tu i teraz, pieniądze, władza, konto za granicą, a po mnie choćby potop.

Nikodem Dyzma nie jest wcale człowiekiem sprytnym, nie budzi także sympatii czytelnika. Jest tym, co najgorsze: idiotą traktowanym jak mędrzec, kretynem nie potrafiącym liczyć uznawanym za ekonomistę, debilem bez pojęcia o kulturze uznawanym za arbitra elegancji. Autor wspaniale pokazuje mechanizm manipulacji, w którym tłum, by nie powiedzieć brutalniej: tłuszcza sama się nakręca, i w strachu przed podjęciem decyzji samodzielnie, w strachu przed poniesieniem konsekwencji swoich czynów i odpowiedzialności za nie da władzę każdemu, ślepnąc na prawdę o wybrańcu.

Jeśli ktokolwiek myśli, że czasy półgłówków u władzy to przede wszystkim słynny PRL - jest w błędzie. Także mając wolność Polak często wybiera na dziś, nie na lata, z powodu swojego dobra, a nie dobra wyższego. Być może powieść jest nieco przerysowana, jednak obawiam się, że nawet jeśli, to w niewielkim stopniu. Wystarczy włączyć telewizor i spojrzeć na naszą “wybitną klasę polityczną”, by dostrzec, że Dyzmów nie brakuje i dzisiaj. A Polacy wciąż idą za nimi jak zwierzęta prowadzone do rzeźnika. A gdy ktoś odważy się głośno protestować, zostaje natychmiast uznany jak ten hrabia, co na Dyźmie się poznał od razu - za wariata chorującego na fiksum dyrdum.

...skoro tak politycznie mi wyszła ta opinia, to pójdźmy jeszcze dalej. Polecam stronę zmieleni.pl

Kariera Nikodema Dyzmy
Fundacja Nowoczesna Polska 2012

Strona książki na portalu LubimyCzytać.pl