niedziela, 24 lutego 2013

Jacek Inglot - "Quietus"

Jak na serię Zwrotnice Czasu przystało, wznowiony jako wydanie rozszerzone “Quietus” pokazuje nam alternatywną wersję historii. W tym przypadku rozdział między tym, co przytrafiło się nam, a tym, co opowiada Jacek Inglot nastąpił w IV wieku n.e., za czasów cesarza Juliana zwanego Apostatą. Choć Cesarstwo Rzymskie zdawało się przechodzić na chrześcijaństwo, Apostata postanowił powrócić do wierzeń bardziej dla starożytnego Rzymu klasycznych, przy tym jednak okazał się człowiekiem niebywale zawziętym. Stąd też na miecz wydobyty z pochwy przez chrześcijan odpowiedział mieczem, skutecznie eliminując tą religię, a co za tym idzie unikając okropnego następstwa opanowania Cesarstwa przez nową wiarę - średniowiecza.

I samemu chrześcijaństwu poświęcony jest “Quietus”, jako zjawisku nietypowemu. Jest bowiem ta wiara fenomenem dotychczas filozofom nieznanym - opiewa bowiem jako sens i istotę życia miłość, jednak nie znaną starożytnym miłość fizyczną, zmysłową, ale miłość wyrażoną w uczuciach do drugiego człowieka, a nawet do wszystkich ludzi. Rzecz jasna Autorowi starczyło świadomości i wyobraźni, by dostrzec także drugą stronę chrześcijaństwa - kompletną nielogiczność zapisanych ewangelii, wzajemne wykluczanie się pokazanych tam praw i prawd, czego efektem prędzej czy później musi być konfilkt i opanowanie religii przez ludzi małych, nienawistnych, pozbawionych wyobraźni, okrutnych, zwyczajnie głupich. Ten aspekt chrześcijaństwa doskonale sprawdził się (i stale się sprawdza) w naszej wersji historii, i jest on także pokazany w “Quietusie”.

Proces poszukiwania odpowiedzi na ważne pytania dotyczące podstaw, na których rozwinęła się filozofia głoszona przez Jezusa pokazany jest z perspektywy kilku bohaterów. Żeby było ciekawiej, każdy z nich jest Wenedą, czyli kimś na kształt pra-Polaka. Akcja, choć realnie dzieje się na całym znanym wówczas świecie, w rzeczywistości stale powraca na nasze ziemie, które z woli Autora staną się miejscem wielkich zmian. I tu warto wspomnieć o doskonale wpiętych w historię legendach i postaciach drugoplanowych: mówi się wiele o Dago, w naszej wersji historii pierwszym, a tu ostatnim władcy księstwa na ziemiach w okolicach Vistuli. Znajdzie się miejsce dla Cyryla i Metodego, istotnych dla religii chrześcijańskiej postaciach. Podobnie sprytnie i sympatycznie Autor prezentuje świat, w którym bez średniowiecza nauka rozwija się znacznie szybciej (jest maszyna parowa), opisuje miasta zarówno te europejskie, jak i te na Dalekim Wschodzie, tworzy bardzo przyjemny klimat, na tle którego przedstawiona, dramatyczna historia staje się jeszcze bardziej angażująca, a oderwanie się od książki (np. po to, by choć trochę nocy przespać) jest jeszcze trudniejsze.

Przyznam się, że to pierwsza książka Jacka Inglota, jaką mam okazję czytać. I choć konkluzja tu zawarta średnio do mnie trafiła, to jednak powieść jako całość podobała mi się bardzo, a styl Autora zrobił na mnie duże wrażenie. Z całą pewnością sięgnę po więcej prozy tego wrocławskiego twórcy.

Quietus
Narodowe Centrum Kultury 2011

Strona książki na portalu LubimyCzytać.pl
Strona książki na portalu Fantasta.pl


sobota, 23 lutego 2013

Adam Przechrzta - "Gambit Wielopolskiego"

Kilka książek Adama Przechrzty mam za sobą, wspominam je ciepło, a wszystko dzięki fartowi: miałem szczęście trafić na ten numer Nowej Fantastyki, w którym drukowano "Gambit Wielopolskiego". Strasznie mi się taka historia alternatywna spodobała. Nazwisko autora zostało zapamiętane, co jest dla mnie wyznacznikiem jakości opowiadania. Parę lat później niespodzianka: jest powieść o tym samym tytule. W dodatku wydana w tej niezwykłej serii, którą aż chce się mieć na papierze, nie w ebooku :-) 

Akcja rozgrywa się w XXII wieku, w świecie, który od naszego "oderwał się" w okolicach roku 1860. Kojarzycie powstanie styczniowe? To, o którym nauczyciele wyrażają się na lekcjach cokolwiek enigmatycznie? Otóż owego powstania nie było. I jak się okazuje zmieniło to los nie tylko Polaków i Rosjan, ale wręcz całej Europy. Państwo polskie tkwi w granicach Imperium Rosyjskiego, prócz tego mamy Chiny i tzw. Euroland, składający się z państw, które istniały w XIX wieku. 

Bohaterem rzecz jasna jest Polak, a żeby było śmieszniej niegdyś pragnął on Polski niepodległej. Jednak mu przeszło. Dlaczego? To właśnie tłumaczone jest we wspomnianym opowiadaniu, a także pierwszym rozdziale książki. Autor zdaje się łączyć historię alternatywną z typowo "męską" powieścią akcji, na dodatek wrzuca tu także elementy, które po lekkim zmrużeniu oczu okazują się być wręcz cyberpunkowe. Czyta się to doskonale, jednym tchem, tak długo, aż pierwszy rozdział się kończy. I potem niestety jest trochę gorzej, bowiem postaci stają się nieco sztuczne, gdyż papierowe, kolejne wydarzenia oferują za dużo akcji a za mało samej historii, na domiar złego do głosu dochodzi znane z żołnierskich opowieści patetyczne poczucie braterstwa, jedności i romantyzmu, które zawsze mnie odrzuca. Dobrze czytało się takie rzeczy w przygodowej, lekkiej "Chorągwi Michała Archanioła", myślałem jednak, że "Gambit..." będzie nieco poważniejszy. Owszem, poważniejszy bywa, jednak za rzadko; ciągła akcja i średnio znośne, przyjacielsko-męsko-rubaszno-patetyczne dialogi i czyny jednak psują odbiór całości, bowiem brzmią niepoważnie. Jak dla mnie, rzecz jasna. Komu innemu się może spodobać bardziej, bo to w sumie fajna historia i może trochę przesadzam, jednak ostatecznie mam wrażenie, że gdy autor wymyślił już postać “jokera”, to aż się prosi, by ten wątek wykorzystać o wiele bardziej, dokładniej, lepiej.

Gambit Wielopolskiego
Narodowe Centrum Kultury 2013

Strona książki na portalu LubimyCzytać.pl
Strona książki na portalu Fantasta.pl

wtorek, 19 lutego 2013

Mari Jungstedt - "We własnym gronie"

Trzecia część przygód komisarza Andersa Knutasa i jego kolegów policjantów jest niejako rozwinięciem części drugiej, “Niewypowiedzianego”. Autorka próbuje kontynuować historię w taki sposób, by spełnić wszystkie żelazne zasady dobrego kryminału z elementami thrillera: jest zbrodnia, jest śledztwo, a na to wszystko nałożone zostały typowe, ludzkie dramaty. Całość ma o wiele więcej sensu i wzbudza u czytelnika także większe zaangażowanie, niż tom pierwszy, na razie najsłabszy, zatytułowany “Niewidzialny”.

Zaczyna się wreszcie wyjaśniać sytuacja z bohaterami. Od części pierwszej jest policjant i dziennikarz, do tego dochodzi jeszcze owego dziennikarza romans. Już w tomie drugim zastanawiałem się z jakiego powodu wątek Johana i Emmy jest kontynuowany, ale dopiero teraz dostrzegłem, że raczej taki właśnie będzie schemat książek Mari Jungstedt. Dwie postaci sobie dość obojętne, ale także wzajemnie się nie zwalczające, toczą swoje odrębne śledztwa, czasem wymieniając się informacjami. Stąd też opis życia uczuciowego dziennikarza Johana Berga jest już naturalny, potrzebny, a chwilami dający odpoczynek od sprawy, bo nawet zabawny.

Sama sprawa jest bardzo klasyczna, bez większych fajerwerków fabularnych - co dla mnie jest zdecydowanie ogromnym atutem książki. Wszak nie każdy policjant w duecie z dziennikarzem koniecznie musi odkrywać spiski mające na celu przejęcie władzy nad światem czy udowadniać, że prezydent, premier czy inny król ma wiele zła na sumieniu. Nie, czasem dobrze jest poczytać o facecie, który zamiast stereotypowo samodzielnie stawiać czoła wyzwaniom woła kolegów z CBŚ do pomocy, współpracuje także z prasą, w celu nie budowania własnej renomy i kariery, a zwyczajnie złapania zwyrodnialca mordującego tak ludzi, jak zwierzęta.

Kolejnym plusem powieści jest jej długość (a nawet krótkość). Bez zbędnego pitu-pitu idziemy do przodu, oglądamy sprawę i ludzkie losy bez większego roztkliwiania się nad bohaterami. Co prawda autorka próbuje tu wcisnąć nieco problemów natury psychologicznej, jednak rozterki Knutasa mają się nijak do na przykład rozterek niejakiego Wallandera. Jest to zaledwie skromna próba wejścia w psychikę człowieka często obcującego ze śmiercią i zbrodnia, bez znanych z prozy Mankella wielkich analiz. Może na takowe przyjdzie czas w kolejnych tomach, zobaczymy, w każdym razie Mari Jungstedt jest na dobrej drodze.

Den inre kretsen
Bellona 2011

Strona książki na portalu LubimyCzytać.pl

sobota, 16 lutego 2013

Elżbieta Cherezińska - "Korona śniegu i krwi"

Po kompletnym zauroczeniu, jakiego doznałem poznając tetralogię “Północna droga” (wciąż mam nadzieję, że jednak książek będzie więcej niż tylko cztery) przyjąłem, że powieści Elżbiety Cherezińskiej z gruntu muszą być świetne i będę nimi zachwycony tak samo, jak losami Sigrun, Halderd, Einara i ich potomstwa. Cóż, bolesna pomyłka.

Nie, żeby “Korona śniegu i krwi” była słabsza w znaczącym stopniu, albo oferowała inny poziom. Wręcz przeciwnie: poziom jest podobny, mamy mnóstwo bohaterów, którym trudno cokolwiek zarzucić, ciekawe czasy, pełne chaosu i skomplikowanych intryg politycznych, nie brakuje także pokazania ludzkich dramatów. Czego zatem zabrakło, dlaczego książka z pewnością nie ląduje na tej samej półce, co “Północna Droga”?

Na odpowiedź składają się trzy podstawowe przyczyny mojego niezadowolenia. Po pierwsze: łatwość przewidzenia kolejnych wydarzeń. Czytelnik nawet bez specjalnej znajomości historii rozbicia dzielnicowego oraz relacji rodzinnych między bohaterami i tak zaskakująco często widzi dokąd zmierza akcja, która w związku z tym nie oferuje zaskoczenia, a co za tym idzie staje się monotonna, czasem nawet nużąca. Dotyczy to także relacji między bohaterami już nie w sensie “historycznym”, ale i obyczajowym. Zwyczajnie wiadomo praktycznie od samego początku kto z kim i co będzie robił, a także dokąd takie czyny ich doprowadzą.

Drugi element, który psuł mi zabawę wiąże się z trzecim. A tym trzecim jest fantasy - kompletnie niepotrzebne, psujące całość w znacznym stopniu, dodane według mnie na siłę, w celu - bo ja wiem? - osiągnięcia efektu sagi w stylu Georga R. R. Martina? Błąd, wielki błąd, zauważalny także czasem w “Północnej Drodze”. Im bardziej bohaterowie oddalają się od realizmu, im więcej zdarzeń, które trudno wytłumaczyć racjonalnie, tym bardziej cierpi opowieść. Mogła być dobra powieść historyczna, a wyszło coś, co ma na celu raczej zdobyć rzesze czytelników wielbiących fantasy. Czepiam się, wiem, ale sorry - jestem dość rozczarowany. Fantasy samo w sobie nie jest złe, ale nie powinno się pchać tam, gdzie jest zbędne.

I wracając do trzeciego elementu - chwilami to całe fantasy zahacza o coś, co mogłoby w jakiś sposób uratować moje odczucia dotyczące lektury. To coś zwie się Starsza Krew i z początku zapowiada się nawet interesująco, jednak z czasem zanika zupełnie, pomysł pozostaje właściwie niewykorzystany.

I co ja biedny mam robić? Na siłę nie będę naciągał opinii, wszak wolno mi mieć inną niż większość. Może się nie znam, nie wiem, ale dopuszczam taką opcję ;-) W każdym razie książka wcale nie jest zła, jednak podczas lektury ani przez chwilę nie czułem tej radości, jaka towarzyszyła mi podczas czytania “Północnej Drogi”. Nic a nic. Zero. Co za pech.

Korona śniegu i krwi
Zysk i S-ka 2012

Strona książki na portalu LubimyCzytać.pl
Strona książki na portalu Fantasta.pl

sobota, 9 lutego 2013

Yrsa Sigurdardóttir - "Spójrz na mnie"

Gdy niedawno zachwycałem się książką “Pamiętam cię” Yrsy Sigurdardóttir nigdy nie przyszło by mi na myśl, że ktoś, kto potrafi napisać tak dobry horror jest jednocześnie w stanie zanudzić mnie prawie na śmierć. Grubo ponad tydzień walki z pozycją “Spójrz na mnie” było czasem strasznym - znajdywałem sobie milion innych zajęć, by tylko nie wracać do lektury. Kilka dni trwało takie zamieszanie, nim zrozumiałem, że chęć na czytanie wróci gdy tylko uporam się z Yrsą :-)

Bohaterka zdaje się mieć potencjał. Nie całkiem młoda już prawniczka, jej facet, potem dorastający syn spodziewający się dziecka, rodzice z problemami - to wszystko daje ogromne pole do popisu dla pokazania fajnych sytuacji z życia wziętych, które są niezbędnym fundamentem dla pokazania jakiejkolwiek dobrej historii - a przede wszystkim historii spod znaku kryminał. Jednakże autorce udaje się wszystko zniszczyć zupełnie zbytecznym gadulstwem, dzieleniem włosa na czworo i dziesiątkami opisów, które rekomenduję wszystkim mającym problemy ze zdrowym snem. Bezsenność po prostu nie ma szans.

Ponadto powieść ma jeszcze jeden spory problem: otóż autorkę ciągnie w stronę grozy, a udowodniła już powieścią “Pamiętam cię”, że potrafi grozą operować w sposób bliski doskonałości, po prostu ma do tego talent. I nie stroni od takich momentów w “Spójrz na mnie”, która to książka jest jednak “tylko” kryminałem. Te właśnie momenty początkowo są najlepszym elementem powieści, jednak z czasem zaczynają przeszkadzać. Jakby autorka nie potrafiła się zdecydować o czym chce pisać oraz jak pragnie pisać.

Pod koniec książki byłem rozczarowany i historią, i bohaterami i owym wplataniem grozy tam, gdzie nie jest jej miejsce. Jakby tego było mało sama końcówka powieści dobiła mnie już całkowicie, odłożyłem czytnik bardzo niezadowolony, bowiem przez te parę dni walki z lekturą mogłem robić coś ciekawszego, jeśli nawet nie przeczytać dwie lub trzy bardziej wartościowe książki, to chociażby gapić się w sufit - i tak bym się lepiej bawił niż przy “Spójrz na mnie”.

Horfðu á mig
MUZA 2011

Strona książki na portalu LubimyCzytać.pl