sobota, 3 listopada 2012

Izabela Meyza, Witold Szabłowski - "Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem"

Sam siebie zaskoczyłem chęcią przeczytania tego typu książki. To przecież żadna beletrystyka, a raczej dokument, rozbudowany reportaż. W dodatku zajmujący się tematem, który wałkuje się od 1989 roku i który na tapecie będzie przez kolejnych kilkadziesiąt lat - PRL-em. To nie jest dobry temat, przecież tłucze się nam od dawna, że PRL to zło, nie ojczyzna, że to sowiecki zabór, a nie Polska, że to zbrodnia, nie codzienne życie, że jeśli ktokolwiek może mieć jakieś “miłe” wspomnienia z okresu PRL, to z pewnością mówimy o zdrajcy, zaprzańcu, kto wie, czy nie zbrodniarzu, i w ogóle to wstyd! I hańba, oczywiście, także!

Pewnej soboty oglądałem, jak to mi się zdarza prawie cotygodniowo program Marcina Mellera “Drugie śniadanie mistrzów”. Jednym z gości był stosunkowo młody, choć myląco łysy :), bardzo uśmiechnięty mężczyzna. Jak się dowiedziałem, był to dziennikarz Witold Szabłowski i miał sporo do powiedzenia w temacie PRL. Nie dlatego jednak, że lubi się wymądrzać. Nie okazał się także być nastolatkiem urodzonym po stanie wojennym, który uwielbia stawać każdego trzynastego grudnia pod domem pewnego generała i krzyczeć o czymś, o czym nie może mieć bladego pojęcia. Otóż pan Witek wraz z żoną przeprowadzili eksperyment wzorowany na pewnym trendzie dziennikarskim, który przeważnie owocuje arcyciekawymi spostrzeżeniami: postanowili się przenieść na sześć miesięcy do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Dosłownie, z tym, że bez udziału wehikułu czasu.

Wynajęli mieszkanie w “wielkiej płycie” na Ursynowie, pozbawili się komputerów, smartfonów, telefonów komórkowych, nagromadzili wiedzy o tym, jak ludzie sobie dawali radę w życiu codziennym... a potem mąż zaczesał się “na pożyczkę”, żona zrobiła sobie trwałą, dwuletnie dziecko wsadzili w tetrową pieluchę i przenieśli się do roku 1981. Zrezygnowali ze wszystkiego, co zostało wymyślone po tej dacie.

W pierwszej chwili byłem dość sceptyczny dla pomysłu. Kurczę (myślę sobie), to jednak jest taki temat, że zaraz nasi bohaterowie zostaną wrzuceni w sam środek bitwy polsko-polskiej, wielu “działaczy” powiesi na nich psy, że sobie robią jaja z poważnej sprawy... Ale już w chwilę później zmieniłem zdanie. Bowiem pan Witek, (nie wiem, jak pani Iza :) jest prawie idealnie w moim wieku, a oboje odtwarzać zamierzali idealnie ten okres, który sam jakoś tam z PRL-u pamiętam: lata osiemdziesiąte. W dodatku facet w programie tak fajnie opowiadał, że no po prostu trzeba było spróbować. No to najpierw fragment ebooka... i już było po mnie, po kilku akapitach kupiłem całą książkę :)

“Nasz mały PRL” według mnie nie jest nawet w najmniejszym stopniu próbą zabrania głosu w odwiecznym sporze. W ogóle nie podchodzi do sprawy PRL-u tak, jak przyzwyczaili nas do niego podchodzić politycy. Jest to eksperyment oparty na nostalgii, ale i poważnym podejściu do sprawy. Bohaterowie autentycznie odmówili sobie kompletnie wszystkich “zdobyczy” kapitalizmu i powiem Wam szczerze, że dokonali niesamowitego wyczyny. Po prostu jako czytelnik kojarzący tamten czas przeniosłem się razem z nimi, i wyprawa była niebywale zajmująca. W dodatku, co ważniejsze, wywołała mnóstwo emocji, od radości wspomnień, do przerażenia sposobem życia i istnienia, w pozbawionym jakichkolwiek (zdawałoby się) kolorów świecie.

Książka to kawałek świetnie napisanego tekstu, prezentowanego zarówno z perspektywy męża, jak i żony. “Nasz mały PRL” nie opowiada tylko o tym, jak było wtedy, ale także o tym, jacy jesteśmy dzisiaj. Jak mocno związani jesteśmy z nowoczesnością, z zabawkami podarowanymi nam przez kapitalizm - jak mocno uzależnieni jesteśmy od zupełnie zbytecznych informacji, kontaktu innego niż osobisty, jak bardzo jesteśmy zamknięci w sobie przed innymi ludźmi, jak mocno można zgłupieć w świecie, gdzie wszystko jest pod ręką i nie ma potrzeby wykonywania żadnego wysiłku, bo to zdobyć.

Pewnie, że często można odetchnąć z ulgą podczas lektury. To były straszne czasy - patrząc na nie z dzisiejszej perspektywy. Ale - bo musi się pojawić jakieś ale - można także wpaść w melancholię i rzeczywisty smutek nad utraconymi dniami, gdzie niby nie było nic, ale było tak wielu ludzi dookoła. Teraz wokół mamy wszystko, lecz jesteśmy sami. I co gorsza dobrze nam z tym.

Od lektury nie można się oderwać, wciąga maksymalnie. Dla mnie, przeżywającego dzieciństwo w latach osiemdziesiątych książka jest wyprawą w dawne czasy, które były tak złe w skali makro, jak wspaniałe w skali mikro. Autorzy konsekwetnie do samego końca starają się uniknąć wchodzenia w środek konfliktu polsko-polskiego, i nawet Im to wychodzi. Oczywiście, że PRL był okropny, ale żyć było trzeba. Ojczyzna ojczyzną, ale do garnek sam się nie napełnił. Był czas na demonstracje i próby zmian, ale był też czas na zwykłe życie, ze wszystkimi jego blaskami i cieniami.

Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem"
Izabela Meyza, Witold Szabłowski
Wydawnictwo ZNAK 2012
wydanie elektroniczne: 307 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz