piątek, 29 czerwca 2012

Stephen King - "Stukostrachy"


Wszystko zaczyna się bardzo obiecująco. Stosunkowo młoda pisarka, mieszkająca samotnie na skraju miasteczka Haven, ze starym beaglem jako jedynym towarzyszem, pewnego dnia potyka się o COŚ. Spaceruje po lesie, a tu nagle - bach. Okazuje się, że nie jest to gałąź czy inny korzeń. Właściwie nie wiadomo co to jest. Poza jednym: coś bardzo ciekawego, coś, co nie daje jej spokoju, coś, co pragnie wykopać, mimo tego, że doskonale sobie zdaje sprawę, już od samego początku, że to coś złego.

Pierwszy fragment książki to bardzo przyjemny horror, napisany z wielką umiejętnością tworzenia wspaniałego klimatu. Właściwie nie dzieje się nic złego, przerażającego czy strasznego. Po prostu jest dość nieprzyjemnie, chwilami można się poczuć jak chory na klaustrofobię zamknnięty w komórce. I już, gdy tylko powiedziałem do siebie: jest dobrze, lektura staje się beznadziejna.

King rozpoczyna typowy dla siebie monolog, w którym można znaleźć po prostu wszystko, praktycznie każdy temat, jaki mu przyszedł do głowy - jednak niewiele z tego ma autentyczne znaczenie dla samej akcji. Na scenie pojawiają się nowi bohaterowie, poświęcone jest im zdecydowanie zbyt wiele miejsca, klimat horroru już nie powraca, a my mamy do czynienia z koleją wydarzeń, którą już doskonale znamy z innych powieści Mistrza. Krok za krokiem zbliżamy się do rzadkich punktów przełomowych, stale walcząc ze słowotokiem twórcy, walcząc tym samym z nudą, coraz większym znużeniem i całkiem sporym rozczarowaniem.

To nie jest jedna z tych książek Kinga, którą mogę wspominać dobrze. Stylem przypomina najbardziej "Bezsenność", fabułą nieco "Łowcę snów", a jej grubość, tak wiele obiecująca, szybko staje się wadą, a nie atutem. Sorry, ode mnie bonusów nie będzie.

The Tommyknockers
Stephen King
Prószyński i S-ka 2008
640 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

wtorek, 26 czerwca 2012

Jacek Piekara - "Mój przyjaciel Kaligula"


Niestety radość z okazji wydania kolejnego zbioru opowiadań Jacka Piekary szybko została przytłumiona faktem, że zawartość w części pokrywa się ze zbiorem poprzednim, zatytułowanym “Świat jest pełen chętnych suk”. Stąd też wyczekiwałem promocji, i czekać się opłaciło - niedawno na Woblinku można było zakupić wszystkie książki tego autora za 9.90 zł. No, tyle można dać za pozycję, której połowę mam w innej książce na innej półce.

Rozpoczynamy od opowiadania tytułowego, według mnie zdecydowanie najsłabszego w zbiorku. Jest ono świetnym przykładem pewnego zwyczaju, jaki towarzyszy także kilku innym historiom: autor pomysł miał, warsztat - jasna sprawa, że posiada, ale chęci na puentę lub chociaż mocne zakończenie zabrakło. Do tej samej kategorii można zaliczyć tekst “Jak ja was, kurwy, nienawidzę”, który mógł być naprawdę ciekawym, pełnym akcji tworem, a wyszedł raczej (po)tworek.

Autor ma nieprzyjemną tendencję do snucia historii w taki sposób, by zawsze móc podkreślić swoje poglądy społeczno-polityczne. Nie jest to na szczęście reguła, ale kilka opowiadań mogło być o wiele ciekawszymi bez typowych dla pisarza wtrętów. Widać to wyraźnie w alternatywnej historii spod znaku “Arachnofobii”, widać też w - skądinąd niezłym, z pomysłem, lecz (znowu) bez zakończenia - “Stowarzyszeniu Nieumarłych Polaków”.

Do tekstów słabszych zaliczę także “Mądrość głupców” i “Śmietnikowego Dziadka i Władcę Wszystkich Smoków”, które są po prostu żarcikami. Na szczęście z drugiej strony mamy tu kilka naprawdę fajnych opowiadań, nad którymi można chwilę posiedzieć, zastanowić się, i w których - dzięki Ci, autorze! - nie znajdziemy owych sympatii politycznych, które same w sobie nie są złe, każdy przecież jakieś ma, ale sposób ich podania przez pisarza jest zbyt nachalny, by móc je swobodnie zignorować. Polecam zatem uwadze Czytelników przede wszystkim teksty science fiction, czyli “Taniec na falach” i “Zawsze pana Dawna”, tak samo “Dom na krawędzi Ciemności” i “Wśród ludzi” oraz “Operację Orfeusz”, poruszającą nie tylko ważny temat, ale także serce czytelnika.

Wśród pozostałych historii znajdziemy także dwie najbardziej znane, kontrowersyjne, pełne seksu i brutalności - “Zielona pola Avalonu” i “Świat jest pełen chętnych suk”. Wbrew innym opiniom ja uważam je za niezłe, nie napisane dla samego pisania o nagości, nie z myślą o napalonych nastolatkach - oba mają coś do powiedzenia, coś według mnie wartościowego.

Największą wadą “Mojego przyjaciela Kaliguli” jest oczywiście brak trylogii opowiadań o Planecie Masek, ale widać nawet TEN wydawca aż tak przeginać nie chciał, owa trylogia znajduje się wszak w zbiorku poprzednim. A to właśnie “Ponury Milczek” z kontynuacjami obnaża prawdziwy talent pisarza i pokazuje klasę, której trudno dorównać i ilekroć do tych opowiadań wracam (a wracam dość często) żałuję strasznie, że TAK UTALENTOWANY pisarz rozmienia się na drobne jakimiś pseudoprodukcjami w stylu “Przenajświętnszej...” czy “Charakternika”, podobnie rzecz ma się z coraz słabszymi pozycjami o niejakim Mordimerze.

Także zbiór oczywiście polecam, z zaznaczeniem, że “Świat jest pełen chętnych suk” jest zbiorem lepszym. Jak ktoś poprzedniego na półce nie ma, niech kupuje śmiało, a jeśli na półce poprzednik jest, niech czeka na promocję :-)

Mój przyjaciel Kaligula
Jacek Piekara
Fabryka Słów 2012
wydanie elektroniczne: 321 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

Volker Klüpfel & Michael Kobr - "Operacja Seegrund"


“Operacja Seegrund” to powieść, w której teoretycznie można znaleźć wszystko to, co kryminał oferować powinien. Jest kilkoro w miarę ciekawych i stosunkowo sprawnie nakreślonych postaci, każda ma swoje zwyczaje, wady i zalety, można ich polubić bądź nie. Jest bardzo dużo wątków dodatkowych, pokazujących różne zwykłe problemy bohaterów, czyli tak, jak lubię.

Niestety dla mnie cała zabawa z poznawaniem w sumie dość nietypowej i nawet ciekawej historii została całkiem zrujnowana przez specyficzne poczucie humoru pisarzy. Bowiem o ile wewnętrzne monologi głównego bohatera oraz jego liczne słowne wpadki to lektura całkiem przyjemna, tak pisanie w ten sam sposób całej powieści odbiera jej cały dramatyzm - a kryminał bez konkretnego dramatu, a wręcz z elementami komedii czy groteski jest dla mnie nie do przyjęcia.

Także polecam powieść tylko fanom lżejszych kryminałów, którzy lubią lekturę łatwą, przyjemną i nie poruszającą trudnych tematów.

Volker Klüpfel & Michael Kobr
Seegrund
Wydawnictwo Akcent
wydanie elektroniczne: 372 strony

Strona książki na LubimyCzytać.pl

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Jan Costin Wagner - "Zima lwów"


Moje drugie spotkanie z fińskim policjantem Kimmo Joentaa okazało się być już spotkaniem znacznie spokojniejszym, pozbawionym takiej gorliwości ze strony czytelnika, jak w przypadku “Milczenia”. Na szczęście książka “Zima lwów” wciąż pozostaje dobrą lekturą, po prostu tym razem przedmiot opowieści trafił do mnie o wiele słabiej.

W “Milczeniu” patrzyliśmy jak autor delikatnie i bez szczególnych kontrowersji, ale jednak pokazuje w pewien sposób mechanizm działania psychiki pedofila. I był to obraz nie pozbawiony współczucia dla osób o tych koszmarnych skłonnościach. Tym razem Jan Costin Wagner bierze na warsztat motyw jak dla mnie już nie tak niecodzienny.

Zabitych zostaje dwóch mężczyzn. Pierwszy to sądowy lekarz, a drugi to wytwórca manekinów. Oboje w swojej pracy mają często do czynienia ze zwłokami - ten pierwszy je poddaje badaniom, a ten drugi... je produkuje. W ten sposób zarabia na życie - tworząc manekiny zwłok, poszarpanych w wypadkach, pozbawionych kończyn, zmiażdżonych, także takich będących już w zaawansowanym procesie rozkładu, topielców o nabrzmiałych od wody ciałach. I niewątpliwie jest artystą w swoim fachu. Stąd też nie ogranicza się do sprzedawania czy wypożyczania swoich “produktów” na potrzeby filmów, czasem trafiają mu się wręcz wystawy.

Temat jest nie tyle trudny, co dziwny. Według mnie autorowi niezbyt wyszła owa “moralna” część powieści, tak samo jak niezbyt mu się udała część kryminalna. Całe szczęście, że książka nie skupia się jedynie na tych dwóch elementach - trzecim jest coś o wiele ciekawszego. Nasz bohater bowiem poznaje... kobietę! Wreszcie, po tylu latach spędzonych w samotności po śmierci żony, coś zaczyna się dziać w jego życiu uczuciowym. Lecz najlepsze jest to, kim owa kobieta jest - to dopiero będzie zagadka i pole do popisu dla pisarza, który lubi tematy “moralne” poruszać w swoich powieściach. Już bym chciał wiedzieć jak to się dalej potoczy :-)

Im Winter der Löwen
Jan Costin Wagner
Wydawnictwo Akcent 2011
wydanie elektroniczne: 168 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 17 czerwca 2012

Jan Costin Wagner - "Milczenie"


Jan Costin Wagner to pisarz niemiecki, lecz akcja jego powieści toczy się na Finlandii, w ojczyźnie jego małżonki. Jest twórcą postaci Kimmo Joentaa’y, policjanta, który ma ogromny problem z pogodzeniem się ze śmiercią żony. Świadomość jej braku powoduje u bohatera nieco inne podejście do życia, zarówno własnego, jak i w bardziej ogólnym znaczeniu, a to przekłada się na także inne podejście do kolejnych spraw kryminalnych, jakie mu się przytrafiają.

Już od pierwszych chwil spędzonych z książką widać, że sama zagadka kryminalna nie będzie elementem najważniejszym w książce - a będą nią skomplikowane relacje między kolejno wchodzącymi na scenę bohaterami. Rzecz zaczyna się w roku 1974, gdy zostaje brutalnie zamordowana trzynastoletnia dziewczynka. Teraz, trzydzieści trzy lata później, sytuacja się powtarza - na pierwszy rzut oka wygląda, jakby powrócił zabójca sprzed lat i zastosował dokładnie ten sam schemat zbrodni.

Autor pisze bardzo krótkie rozdziały, a każdy z nich przedstawia aktualną sytuację innej postaci. Mamy tu przede wszystkim Kimmo, ale prócz niego do głosu dochodzi znacznie większa ilość policjantów. Między innymi człowiek, który właśnie odszedł ze służby, ze względu na wiek. On właśnie zajmował się śledztwem przed trzydziestu laty, zatem pojawi się ponownie na scenie. Prócz nich jest kilka dodatkowych postaci, a poznawanie ich myśli, napędzanych przez coraz cięższą sytuację to prawdziwa przyjemność.

Książka i tak by mi się bardzo podobała, już dzięki samym bohaterom i lekkości pióra autora. Jednak im bliżej końca, tym większa niespodzianka nas czeka. Okazuje się bowiem, że mimo sprowadzenia zbrodni do zaledwie tła dla pokazania ciekawych osobowości, zagadka jest o wiele lepiej przygotowana, niż mogłoby się to wydawać. Polecam wszystkim i zabieram się za kolejną książkę autora.

Das Schweigen
Jan Costin Wagner
Wydawnictwo Akcent 2011
wydanie elektroniczne: 238 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

sobota, 16 czerwca 2012

Philip K. Dick - "Ubik"


Tak się utarło, że Philipa K. Dicka kojarzy się głównie za sprawą jego skłonności do narkotyzowania się oraz domniemanej choroby psychicznej - schizofrenii paranoidalnej. Stąd też opinie o powieściach i opowiadaniach tego autora są często zdominowane przez poszukiwania związku między jego chorobą, uzależnieniami i twórczością. No, ale dopóki zażywanie narkotyków i znaczące odstawanie od reszty społeczeństwa pod jakimkolwiek względem będzie uznawane za tematy dobre dla prasy brukowej i plotkarek spod kościoła, sytuacja ta będzie trwała.

W “Blade Runner” można było dostrzec jak Philip Kindred Dick zastanawia się czym jest życie i cóż tak naprawdę oznacza stwierdzenie: jestem człowiekiem. W “Ubiku” natomiast autor podejmuje inne wyzwanie - stara się pokazać świat, w którym nic nie jest pewne, a przedstawiona tu fabuła mogłaby być opisana jako kolejne pytania: co jest rzeczywiste i cóż to jest rzeczywistość oraz czy istnienie w ogóle istnieje?

W “Ubiku” poznajemy świat roku 1992, w którym toczy się trwająca już od dawna rozgrywka pomiędzy tak zwanymi psionikami i antypsionikami. Pierwsi to osoby obdarzone zdolnościami, które najprościej można by nazwać “parapsychicznymi”, na przykład różne media i jasnowidzowie. Druga grupa to jednostki, które posiadają dar podobnego typu, lecz w odwrotny sposób: mogą na przykład blokować czyjeś jasnowidzenie. Nie jest jednak “Ubik” kolejną powieścią w stylu amerykańskiego komiksu z tego typu superbohaterami jak w Avengers czy X-Men, choć trzeba przyznać, że temat jest potraktowany w dość prosty, komiksowy sposób. Jednak już po chwili, gdy tylko czytelnik otrzyma od Dicka podstawowe informacje na temat istnienia tego typu ludzi oraz walki korporacji pomiędzy nimi, przechodzimy do głównego tematu “Ubika”.

Okazuje się bowiem, że psionicy i ich oponenci to i owszem, wielkie halo, ale czeka na nas jeszcze większe. Otóż Dick przygotował taki świat, w którym po śmierci wcale tak od razu się nie umiera. Istnieje instytucja tak zwanych moratoriów, gdzie ciało zostaje w pewien sposób utrzymywane przy “półżyciu”, i osoby zmarłe wciąż mogą pozostawać w kontakcie ze światem żywych. I to właśnie tutaj mamy to, co “Ubik” pokazuje: grupę ludzi, którzy wplątali się w pełną niewyjaśnionych elementów przygodę, i dokonując kolejnych wyborów, próbują nie tylko się z niej wykaraskać, ale przede wszystkim odkryć i zrozumieć co tak naprawdę się stało i o co chodzi z rzeczywistością dookoła nich.

Bardzo podobało mi się podejście autora do przedstawiania czytelnikowi świata z “Ubika”. Pierwsze strony książki, gdy jeszcze znacznie więcej mamy faktów, niż tylko rozważań i dywagacji, są napisane bardzo lekkim językiem, właśnie komiksowym, a większość tekstu i dialogów to tak genialne fragmenty, że aż chciałoby się je zacytować - lecz wówczas należałoby wkleić tu tak ze dwa całe rozdziały :-) Świat roku 1992 okazuje się być wcale nie tak skomplikowanym, jak mogłoby się to wydawać - rzeczywistość jutra to nowe i inne życie, ale wciąż stare problemy, głównie z kobietami i z kasą, stara śpiewka. Życie jest podobnie durne, jak bywa i u nas, lecz w zupełnie inny sposób - tu nawet by wyjść z własnego apartamentu trzeba wrzucić parędziesiąt centów drzwiom, bo inaczej się nie otworzą.

Z kolei potem, gdy dochodzimy do sedna, a słowo “Ubik” pojawia się już częściej, niż tylko stale przywoływane w hasłach reklamowych na początku każdego z rozdziałów, język, podobnie jak i akcja, nieco się zmienia - mamy znacznie więcej powagi, bo i pytania Dick stawia jak najbardziej poważne.

“Ubik” to bardzo przyjemna i wcale nie trudna lektura, pod warunkiem, że zechce się czytelnikowi snuć gdzieś na boku samemu rozważania na tematy rzucone przez autora. I zdecydowanie nie trzeba zachęcać do lektury opowiadając o paranoi Dicka czy jego zamiłowaniu do LSD. Książka to bardzo przyjemne połączenie science-fiction ze stawianiem pytań filozoficznych, a przy tym napisana jest tak, że ani przez chwilę nie można zapomnieć, że opowiada przecież o ciekawych bohaterach uwikłanych w jeszcze ciekawszą historię.

I pamiętajcie: Ubik jest zupełnie nieszkodliwy, jeśli używać go zgodnie z instrukcją.

Ubik
Philip K. Dick
Wydawnictwo Rebis 2012
wydanie elektroniczne: 238 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Katarzyna Rygiel - "Śmiertelne zlecenie"


Bohaterami “Śmiertelnego zlecenia” są antropolog Ewa Zakrzewska oraz jej znajomy, policjant Krzysztof Sobolewski. Ona trafiła do Biskupina w ramach urlopu, jest to bliska jej miejscowość, z którą łączy ją przeszłość, on z kolei jest tu jak najbardziej w celach zawodowych. Postaci te znają się z innej książki, lecz jej znajomość wcale nie jest warunkiem koniecznym do lektury.

Autorka nie owija w bawełnę, nie bawi się w przygotowanie tła, klimatu, czy jak to kto zwał. Akcja zaczyna się już niemal od pierwszej strony, a rzecz dotyczy złotnika, który w pogoni za pieniądzem nieco zbyt zapuścił się w znajomość z podejrzanymi typami. Ewa doskonale go zna, a snujący się za nią jak cień Krzysztof także znajdzie swój udział w historii.

Kryminał jest według mnie bardzo przeciętny, intryga zaczyna się jak w powieści dla młodzieży, o Panu Samochodziku, więc nagłe pojawienie się trupów jest dość szokujące - nie w pozytywnym sensie tego słowa, niestety. Raczej trzeba się zmuszać do przyjęcia nowych danych, niż po prostu je zaakceptować. Rozwinięcie zagadki także mnie nie zadowoliło, a tę jedyną przyjemność, jaką “Śmiertelne zlecenie” starało się mi dać, poznałem przy kilku opisach przemyśleń 35-letniej kobiety. To było ciekawe - autorka zawarła tu zarówno kwestie dotyczące mężczyzn, tych byłych, jak i tych przyszłych, mówi o złej miłości, o tajemnicach, o dreszczach emocji, o stosunkach damsko męskich i potrzebach obu, jak się okazuje (haha), płci.

Krótko mówiąc, “Śmiertelne zlecenie” to kryminał w wersji light, gdzie nawet zwłoki są tłem, a nie daniem głównym, a cała zagadka spodoba się tylko tym, którzy mają bardzo lekki stosunek do czytanej literatury i niekoniecznie wymagają od kryminału wyzwania. Gdyby przemyśleń Ewy było więcej, a bohaterka starałaby się być w nich choć trochę konsekwentna, pewnie dałbym wyższą ocenę. Jest to lektura dobra do pociągu - nawet jeśli nie zdążymy książki przeczytać przed końcem podróży, nawet, gdy książkę, zostawimy w przedziale, nie będziemy za nią płakać, szybko zapomnimy o Ewie, trochę za szybko, by “Śmiertelne zlecenie” polecić z czystym sumieniem.

Śmiertelne zlecenie
Katarzyna Rygiel
Wydawnictwo Zysk i S-ka 2011
296 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 10 czerwca 2012

Michał Witkowski - "Drwal"


Zarówno przed, jak i w trakcie lektury nie miałem bladego pojęcia kim jest autor, taki ze mnie wieśniak, że nazwiska Michał Witkowski wcześniej nie słyszałem. Natomiast obiło mi się o uszy, że “Drwal” to kryminał, a że jeszcze akurat trafiłem na promocję, to sobie kupiłem.

Bohaterem, który narrację prowadzi w pierwszej osobie, jest stosunkowo młody pisarz, Michał - i jak dość szybko można wywnioskować, chodzi o samego autora, zbieżność imion i zawodów jest nieprzypadkowa. Na pierwszych kilkudziesięciu stronach przedstawia nam, czytelnikom, między innymi swoje powody, które wysłały go na zadupie totalne, gdzie zamieszkawszy u kompletnie sobie nieznanego samotnika zamierza zbierać materiały do kolejnej książki.

Do tego momentu, choć intrygi kryminalnej próżno szukać, książkę czyta się naprawdę nieźle. Trochę trwało, nim przyzwyczaiłem się do stylu bohatera, by w końcu dostrzec, że Michał jest nie tyle zblazowany, co po prostu na świat patrzy z ironią. Od tego momentu poszło już łatwiej - wszelkie obserwacje, jakich dokonuje tam, gdzie nawet diabeł już dobranoc nie chce powiedzieć, bywają nie tylko celne, co jeszcze dowcipnie przedstawione.

W międzyczasie pisarz coraz bardziej interesuje się swoim gospodarzem, ponadto spotyka też typowego dresiarza, z którym nawiązuje coś w stylu przyjaźni. I tu lektura zaczęła mi się nieco psuć - jakoś nie nadążałem za kierunkiem, w którym znajomość ta się rozwijała, o ile samego “luja”, jak pieszczotliwie gnojek został nazwany, rozumiem w pełni, tak niezbyt mnie przekonywał bohater i jego stosunek do “kolegi”. Dopiero po chwili mnie natchnęło, że pisarz prawdopodobnie młodego mężczyznę ogląda z nieco innej perspektywy, i wtedy znowu czytało się ze zrozumieniem.

Niestety zabawa i tak ostatecznie się popsuła, gdy wreszcie na scenę wydobyta została zagadka, która “Drwala” nieco na siłę wrzuca do gatunku zwanego kryminałem. Choć wcześniej opisy ludzi i ich zachowań mogły się podobać, i brak owego kryminału nawet mi nie przeszkadzał, tak po ujawnieniu o co będzie chodziło chęć do czytania zaczęła maleć. Niestety ten element jak dla mnie jest kompletnie nudny i niejako psuje wcześniejsze, w miarę dobre wrażenie. To ja już wolałbym do końca po prostu patrzeć na bohatera, który i niechby bez owej zagadki, po prostu dalej nawijał o wszystkim i o niczym, lepiej bym się bawił.

Drwal
Michał Witkowski
Wydawnictwo Świat Książki 2011
wydanie elektroniczne: 301 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

sobota, 9 czerwca 2012

Jo Nesbø - "Człowiek - Nietoperz"


Po pierwszą powieść Jo Nesbø sięgnąłem oczywiście tylko dlatego, że tak dobrze mi się czyta innych skandynawskich autorów - po Szwedach przyszedł czas na Norwega. Niestety książka okazała się być czymś zupełnie innym, niż po kryminale z północy bym się spodziewał. I nie chodzi tu o miejsce akcji - Austrialię - do której skierowany zostaje bohater, Harry Hole. Co za różnica, Skandynawia czy Australia, byle historia była wciągająca.

A historia wciągająca nie była. Odniosłem wrażenie, że autor zrobił wszystko, co tylko mógł, by historia wciągająca nie była. I znowu - nie chodzi o to, że stale odchodzi od samej kwestii morderstwa, zamiast tego pokazując najwyraźniej bardzo ciekawiący go świat australijski. Chodzi o to w jaki sposób go pokazuje. Są całe rozdziały, w których nie dzieje się absolutnie nic, a jeden z bohaterów po prostu bawi się w opowieści o kraju ojczystym, albo przedstawia przypowieści, lub w ogóle “odjeżdża”, czy też “odlatuje”, zarzucając nas informacjami o trudnej doli Aborygenów stale traktowanych znacznie gorzej, niż biali mieszkańcy Australii. To ostatnie jeszcze można by ścierpieć, gdyby nie było tak przeraźliwie nudne, rozlazłe i jak dla mnie zupełnie zbędne, kompletnie nieciekawe. Swoją drogą to jest umiejętność: opowiedzieć o trudnym problemie tak, by nie chciało się o nim czytać.

Nie wiem co inni w “Człowieku-Nietoperzu” widzą, skąd wzięły się nagrody dla tej, przecież pierwszej, powieści Jo Nesbø. Z trudem dobrnąłem do końca i szczerze mówiąc już nie pamiętam tego, co było na początku, za parę dni pewnie w ogóle zapomnę kim jest Harry Hole. Mimo to zamierzam dać autorowi jeszcze szansę, podobno kolejne powieści były lepsze. No, oby.

Flaggermusmannen
Jo Nesbø
Pol-Nordica Publishing 2005
368 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

Michael Hjorth & Hans Rosenfeldt - "Uczeń"


“Ciemne sekrety”, debiut duetu Hjorth-Rosenfeld, wspominam bardzo ciepło - lektura była niezwykle przyjemna dzięki kilku smaczkom, na których panowie się skupili, tworząc swój kryminał z elementami thrillera. I o ile wiem, nie jest to tylko moja opinia - książka została przyjęta bardzo dobrze przez większość fanów tego gatunku. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że kontynuacja, zatytułowana “Uczeń”, została wydana jakoś tak po cichu, bez należnego książce rozgłosu. Gdybym nie przeglądał, jak to robię praktycznie codziennie, zawartości księgarni z ebookami, pewnie wciąż bym nie wiedział, że książka w ogóle wyszła.

I podobnie jak przy poprzednim tomie mogę z całą radością stwierdzić, że lektura jest doskonała. Mimo, że fabuła w żadnym wypadku nie może zostać nazwana odkrywczą czy nieprzewidywalną - wręcz przeciwnie, panowie kopiują znane nam wszystkim rozwiązania z licznych thrillerów, nie silą się na zaskakiwanie czytelnika. Dlaczego zatem jestem taki radosny? Otóż znowu z powodu dbałości o pozostałe elementy. Takie jak imponujące dopracowanie profili psychologicznych wszystkich napotkanych tu bohaterów. A spotykamy dokładnie ten same postaci, co w tomie poprzednim. Jednak każdy z nich jest już w innym miejscu, idą do przodu razem z upływającymi dniami, zmieniają się tak, jak zmienia się ich otoczenie.

Wiedząc z poprzedniego tomu na co stać bohaterów czyta się jeszcze przyjemniej, można poczuć prawdziwą więź z policjantami i ich niechcianym towarzyszem, niejakim Sebastianem Bergmanem. Sam Sebastian wciąż pozostaje główną postacią, jednak nie dominuje w powieści swoją osobą, inni są równie interesujący. W “Uczniu” będziemy mogli obejrzeć sobie jego problemy, wciąż te same, co poprzednio - tym razem jednak wreszcie coś zacznie drgać, coś się zacznie dziać.

Druga powieść duetu Hjorth-Rosenfeldt posiada wszystkie pozytywne cechy poprzedniej - równie mocno wciąga i angażuje, momentami wywołuje obrzydzenie, jak to w thrillerze, innymi znowu razy daje sporo radości płynącej z obserwacji ludzi i ich typowych, często beznadziejnie głupich zachowań. A że przy tym fabuła nie wnosi nic nowego? Nie szkodzi - grunt, że autorzy zdają sobie z tego faktu sprawę i nie próbują na siłę robić na nas wrażenia swoim kunsztem w kreacji zbrodni - nie, im wystarczy dokładne, choć oszczędne w słowach opisanie kilku postaci znajdujących się w różnych sytuacjach życiowych. Także choć zakończenie jest nawet nie przewidywalne, ale wręcz oczywiste, zabawa w towarzystwie Sebastiana, Torkela, Ursuli i Vanji jest i tak bardzo dobra.

Lärjungen
Michael Hjorth & Hans Rosenfeldt
Wydawnictwo Czarna Owca 2012
wydanie elektroniczne: 437 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Łukasz Orbitowski - "Widma"


Uparcie “Widma” nazywa się powieścią z nurtu “historii alternatywnej”, stawiając książkę obok dziesiątek rzeczywiście do tego gatunku należących (panowie Spychalski, Mortka, Pilipiuk). Jednak ja uważam, że historia alternatywna powinna skupiać się na historii właśnie, opisaniu tego, co wedle autora mogło się zdarzyć, gdyby nie zdarzyło się to, co rzeczywiście się zdarzyło :-)

A “Widma” z historią alternatywną wspólny mają tylko punkt wyjścia - nie doszło do wybuchu Powstania Warszawskiego. Jednak dlaczego nie doszło oraz co z tego wynikło, to już nie jest historia alternatywna, tylko potężna opowieść, którą strawić jest bardzo ciężko, choćby dlatego, że trudno jest wskazać, ot tak, po prostu, o czym “Widma” są? Bo nie wydaje mi się, by były pisane ani dla historii, ani dla Historii.

Niektórzy uważają, że “Widma” są o Warszawie. Tym dziwnym mieście, które dla Warszawiaków ma tak wielkie znaczenie, a dla reszty Polaków nie mniejsze, tylko że całkiem inne. Ja jednak zdecydowanie bardziej wolę “Widma” widzieć jako powieść o poezji i miłości między dwojgiem ludzi, miłości pięknej i czystej, jak prosto z książki - a zatem miłości niemożliwej do zrealizowania, do przedsięwzięcia, do przemiany w coś więcej, na przykład dobry żywot. Doskonale mi się czytało o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim jako pechowcu, który przeżył wojnę i teraz próbuje coś osiągnąć w rzeczywistości socrealistycznej. Autor jednak nie skupia się w opowieści na kreowaniu starych scen, znanych nam z lekcji historii, z nowymi postaciami, które w naszym świecie w owych scenach udziału brać nie mogły. To by było zbyt proste - Łukasz Orbitowski jak zwykle idzie swoją dziwną drogą, cholera wie, czy sam w ogóle wiedział, gdzie owa droga Go zaprowadzi - i pisze o kompletnie wszystkim, zarazem często opowiadając też, niestety, o niczym.

Mamy naszego Krzysia i jego Basię, jest i synek Staś oraz “znajoma” Hania. Poza tym jest nie do końca normalny Janek oraz równie, a jednak zupełnie inaczej, nienormalny Wiktor. Poza nimi nie brak i innych postaci, a każda z nich w takim samym stopniu jest realna, jak i przedstawia sobą coś więcej, niż tylko człowieka - może jakiś czyn, może jakiś stereotyp, że już nie będę się silił na błazeńskie “pleple co autor miał na myśli” i na tych dwóch “może” poprzestanę.

I chwilami widać Krzysia, jak próbuje coś osiągnąć w socjalizmie, czując, że pisane mu było coś więcej, niż tylko klepać wiersze na zamówiony temat. Widać, jak Krzyś idzie do pracy fizycznej i widać, jak poeci i inni delikatni mężczyźni w takiej pracy są traktowani. Widać w końcu, jak poezja niewiele jest warta w prawdziwym życiu i jak słowa - choćby i najpiękniejsze - pozostają tylko słowami, które przez chwilę może i ładnie brzmiały na wietrze, lecz szybko minęły, i trzeba wracać do zmierzłych żon, pijanych mężów, chorych dzieci, zawistnych teściów i świata tak pełnego brudu i niesprawiedliwości, jak tylko na naszym świecie jest to możliwe.

Jest w końcu Krzyś też świetnym przykładem nowego typu Polaka, Polaka wcale nie zgniecionego ciężkim butem innych, ale przede wszystkim przydeptanego własnym, romantycznym pantoflem przez tak długi czas, że już w zasadzie sam potrafi tylko marzyć, lecz nie działać. Żyje w świecie, w którym kiedyś osiągnie należny mu sukces, zasługuje zdecydowanie na więcej, niż ma, jest wiecznie niedoceniany, a najbliżsi zamiast pomagać, tylko przeszkadzają i w ogóle na nikogo liczyć nie można. Jest takim Polakiem, jakich dookoła nas są setki i tysiące, jakimi często jesteśmy (lub przynajmniej bywamy) my sami,  i patrząc na niego i jego stosunek do żony, syna, matki, kochanki, rzeczywistości i poezji chce się tylko strzelić takiego w pysk i przypomnieć, że mężczyzna powinien przynajmniej udawać mężczyznę. I wziąć się do uczciwej pracy. I przestać mówić “kiedyś będę”, tylko zacząć być.

Fajna książka, tylko strasznie skomplikowana przedziwnymi wizjami i obrazami, jakie Autor nagromadził a potem skrupulatnie przelewał na papier, czy też na ekran jakiegoś PeCeta. Da się czytać, ale raczej z przerwami na złapanie oddechu i nabranie lekkiego dystansu. Z pewnością nie jest to lektura łatwa, szybka i przyjemna, bywa też monotonna i trudna, zdarza się nawet, że wywołuje zdrowy i spokojny sen, ale z drugiej strony na pewno nie można zaliczyć “Widm” do zwykłej literatury rozrywkowej. Nie, “Widma” zasługują na miejsce na osobnej półce, przeznaczonej dla tych nieco odważniejszych autorów, z których książkami trzeba nieco powalczyć, czasem nawet przy nich nie osiągnąć spełnienia - ale o których też przez bardzo długi czas się nie zapomni. Nawet, jeśli czytelnik czuje, że wracać do takiej też już nie będzie.

Widma
Łukasz Orbitowski
Wydawnictwo Literackie 2012
wydanie elektroniczne: 512 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 3 czerwca 2012

Robert Fabbri - "Wespazjan. Trybun Rzymu"

Prolog pierwszego tomu sagi o Wespazjanie zapowiada wspaniałą lekturę, która ma szansę dorównać “Troi” Davida Gemmella czy “Kronikom Pana Wojny” Bernarda Cornwella. Na świat przychodzi Wespazjan, a jego narodzinom towarzyszą znaki, z których wynika, że czeka go chwała i sława... oraz trochę nieszczęść na drodze. Zapowiada się doskonała powieść, w której będziemy mieli okazję dokładnie obejrzeć sobie drogę Wespazjana do tronu. Jak wiadomo, człowiek ten został cesarzem w wieku dość zaawansowanym, lecz nim się nim stał, widział co się dzieje w Cesarstwie Rzymskim, przeżył zarówno rządy Kaliguli, jak i Nerona. Zapał do czytania momentalnie robi się wielki, i podświadomie czytelnik obiecuje sobie wspaniałe doznania, jakie “Trybun Rzymu” ma przynieść.

Autor fachowo pokazuje czasy starożytności, przedstawiając wiele postaci, które wciąż jeszcze pamiętają Republikę i czasy Cezara, Pompejusza i Marka Antoniusza. Z każdej strony, z każdego akapitu widać jego miłość do Cesarstwa, to nie ulega wątpliwości. Mamy tu doskonałe opisy codziennego życia w Rzymie tamtych dni, jest także nieźle zaprezentowany system społeczny. Wespazjan, mimo że jest młodzieńcem dobrym z natury, nie waha się ani chwili, gdy przychodzi mu do odbierania innym życia, zdecydowanie dzieląc ludzi na lepszych i gorszych. Pokazane także wyraźnie są polityczne spiski, jakimi Rzym żył. Kolejni faworyci cesarzy dysponują niemalże prywatnymi armiami, a na uliach Wiecznego Miasta, tuż pod nosem samego Tyberiusza rozgrywa się prawie że wojna między frakcjami myślącymi już o następcy tronu.

Niestety obok tego zamiłowania do starożytności mamy zupełnie przeciętne umiejętności pisarskie Roberta Fabbri’ego. I nie dość, że nawet teoretycznie pełną emocji wyprawę po uwięzioną kobietę autor potrafi opisać tak, że spać się chce, to jeszcze sztucznie pompuje grubość powieści setkami zupełnie zbędnych opisów i drętwych dialogów. Jeśli tak ma wyglądać cała saga, złożona z siedmiu tomów, to ja dziękuję i wysiadam. Po prostu nie dam rady, wiem to na pewno.

Temat autor sobie wybrał wspaniały. Zna się na historii i kocha starożytny Rzym - to widać od razu. Szkoda tylko, że obrał drogę konstruowania sagi i powieści przygodowych raczej dla młodzieży - w ten sposób mnie bardzo znużył, i choć ożywiłem się we fragmentach, gdzie Wespazjan współpracuje z niejakim Germanikiem Kaligulą, to zarówno przed tym fragmentem, jak i po nim, musiałem często podczas lektury walczyć ze snem.

Wespasian: Tribune of Rome
Robert Fabbri
Dom Wydawniczy REBIS 2012
wydanie elektroniczne epub: 333 strony
Strona książki na LubimyCzytać.pl