niedziela, 25 marca 2012

Lewis Wallace - "Ben Hur"

Normalnie niezbyt przepadam za filmami, które dziś można już chyba spokojnie nazwać: “starymi”. Mówię o tych specyficznych amerykańskich produkcjach quasi-historycznych, w których dziwnym trafem zawsze okazuje się, że w starożytności wśród kobiet panowała moda na równie beznadziejne fryzury, jak w latach 50. i 60. XX wieku, a aktorstwo jest drętwe i oparte na przewracaniu oczami oraz robieniu dziwnych min.

Od tej reguły jest tylko jeden wyjątek - film “Ben Hur”, datowany na rok 1959, ze wspaniałym Charltonem Hestonem w roli głównej. Który, oczywiście, gra tak, jak się wówczas grało, lecz jakoś zupełnie mnie to nie rusza. Ilekroć produkcja pojawia się w TV rezerwuję sobie prawie cztery godziny na obejrzenie filmu po raz n-ty.

Jednak książka okazała się czymś zupełnie innym, niż się spodziewałem. Nie dorównuje filmowi, lub inaczej mówiąc: scenarzyści wycinając potwornie dużo scen zrobili kawał dobrej roboty, i dzięki temu “Ben Hura” ogląda się genialnie, ale czyta dość przeciętnie. Na pewno nie słabo, ale właśnie: przeciętnie.

Okazuje się bowiem (wiem, że prawie wszyscy to wiedzą, ale ja na przykład długo nie wiedziałem), że “Ben Hur” Lewisa Wallace’a to powieść bardzo chrześcijańska i religijna, którą można by porównać (wg mnie nie można, ale się porównuje) z “Quo Vadis” Sienkiewicza. I to jest właśnie największy jej problem, bo przeróżne dygresje obrazujące kwestie w zasadzie akcji nie posuwające do przodu, rozgrywane w głowach bohaterów, wcale by nie przeszkadzały, na pewno nie tak bardzo. Tak przecież pisano w XIX wieku, można to znieść. Jednak owa religijność jest (jak dla mnie, oczywiście) tak nachalna, a przez to nieprzyjemna, że zabawy nie miałem praktycznie żadnej. Zresztą, niech przykładem tego, o czym mówię będzie pierwsze pięć rozdziałów (tak, aż PIĘĆ!) książki, w których mamy po prostu powtórzenie tego, co każdy zna z Biblii - jak to mędrcy szli za gwiazdą i oddali pokłon synowi Maryi.

Oczywiście w “Ben Hurze” można odnaleźć mnóstwo wartościowych fragmentów, między innymi świetne dialogi o tożsamości Żydów, ich pochodzeniu, ich narodzie, o dumie, wierze i historii. Dowiemy się także wielu ciekawych rzeczy na temat zależności między narodami w starożytności, ich wpływie na tamte czasy oraz wpływie także na przyszłe czasy. Poza tym jest w końcu wspaniała historia o miłości, zdradzie, przyjaźni i zemście. Fragmentami “Ben Hur” to kawał świetnej literatury. Niestety jednak tylko fragmentami. I choć normalnie od skróceń i tym podobnych zabaw trzymam się z daleka, trochę żałuję, że nie trafiła do mnie wersja skrócona. Ona bowiem, jak przypuszczam, została pozbawiona właśnie tego, co w powieści jest nudne i nieprzyjemne, i która dzięki temu o wiele bardziej przypomina film, znacznie bardziej przygodowo-historyczny i wypełniony akcją, niż powiastkę religijną.

Ben Hur, Virtualo, wydanie elektroniczne: 1223 strony (mobi)

Strona książki na LubimyCzytać.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz