niedziela, 18 marca 2012

Henning Mankell - "Psy z Rygi"

Druga opowieść o przygodach Kurta Wallandera napisana została w roku 1992 i tym razem opowiada o wydarzeniach, którymi żyła wówczas cała Europa - czyli o rozpadzie bloku komunistycznego i odrywaniu się kolejnych republik radzieckich od ZSRR. Akcję tę obserwujemy przez przykład Łotwy, przykład dość ekstremalny - na Łotwie bowiem proces niepodległościowy wywołał krótkie, choć stanowcze wejście armii radzieckiej.

Wallander oczywiście nie jest typem człowieka, którego to wszystko interesuje - i właśnie dlatego sam jest tak interesujący. Owszem, coś tam wie, co nieco rozumie, nie tkwi w żadnym kokonie niewiedzy, zdaje sobie sprawę z przemian... ale interesować go osobiście zaczną owe przemiany dopiero wtedy, gdy na własne oczy zobaczy socrealistyczną rzeczywistość, czyli kraj, gdzie wolność jest mitem, a dobrobyt kłamstwem. W wyniku toku pewnego śledztwa Szwed nawiązuje współpracę z Łotyszami i dociera do Rygi. Tam akcja zmienia kierunek o 180 stopni i ze sprawy poświęconej narkotykom docieramy do kwestii narodowowyzwoleńczych.

Nowością dla mnie, w stosunku do “Mordercy bez twarzy”, jest pewna dawka całkiem przyzwoitych filozoficznych “złotych myśli”, jakie autor od niechcenia tu i ówdzie wrzuca. Zdecydowanie mankellowsko-wallanderowe filozofowanie bywa zajmujące i wśród tych kilku ciekawych spostrzeżeń można trafić na prawdziwe perełki mądrości.

Oczywiście Wallander pozostaje przede wszystkim człowiekiem, nie nadczłowiekiem - popełnia mnóstwo błędów, znowu podkochuje się w zupełnie niewłaściwej osobie, czasem prywatny gniew przesłania mu szerszy obraz całości - krótko mówiąc jest zwykłym, choć zawziętym, człowiekiem. I to jest jego największą siłą z punktu widzenia czytelnika - detektyw, który popełnia błędy jest o wiele ciekawszą postacią od geniusza dedukcji. Przynajmniej ja tak uważam.

Dla niektórych czytelników pewnym problemem może się okazać dość prosta końcówka. Mankell znowu zastosował tę samą sztuczkę, co w “Mordercy bez twarzy” - spodziewamy się potężnych fajerwerków, jak to w kryminałach zazwyczaj bywa. A tu? Spokój, minimalizm. Także fajerwerków nie ma, ale chyba właśnie dzięki temu powieść jest o wiele bardziej realistyczna, a Wallander wciąż pozostaje zwykłym gliną, a nie superdetektywem.

Hundarna i Riga, W.A.B. 2006, 320 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz