środa, 14 marca 2012

Henning Mankell - "Morderca bez twarzy"

Pierwsza opowieść, której bohaterem jest szwedzki policjant Kurt Wallander, rozpoczyna się nocą, na wsi. Dochodzi do brutalnego morderstwa popełnionego na starszym małżeństwie. Nie dość, że nikt nie ma pojęcia jaki mógł być powód napadu, to jeszcze pozostaje kwestia okrucieństwa, jakiemu staruszkowie zostali poddani. Sprawą zajmuje się czterdziestodwuletni Wallander, tymczasowo zastępujący szefa na prowincjonalnym posterunku.

W miarę rozwoju akcji okazuje się, że jednak zamordowane małżeństwo miało pewne tajemnice, a poszlaki wskazują na zaangażowanie uchodźców. Wybucha wielka afera, a do głosu dochodzą różne nacjonalistyczno-nazistowskie organizacje. Liczba ofiar się powiększa.

Wszystko to obserwujemy z coraz większego oddalenia, na pierwszy plan bowiem wychodzi sam Kurt Wallander i jego liczne problemy. Nie dość, że jakiś czas temu z niewyjaśnionych przyczyn jego córka chciała popełnić samobójstwo, to jeszcze zostawiła go żona. Prawdę mówiąc, facet w pierwszej chwili wydaje się być skończonym idiotą, przynajmniej prywatnie. No, chyba że tak reagują faceci na porzucenie. Na domiar złego stary ojciec bohatera też nie czuje się najlepiej.

Problemy Wallandera z czasem zaczynają się przekładać na pracę i jej jakość. Autor w sprytny, dyskretny sposób, łączy to wszystko razem ze śledztwem w zgrabną całość i choć książka jest dobra od samego początku, z każdym rozdziałem staje się coraz lepsza. No i najfajniejszy element, który, jak mi się wydaje, powielił Håkan Nesser, którego uwielbiam: próżno tu szukać geniuszy i innych niebywale utalentowanych detektywów. Policjanci w Ystad to zwykli ludzie, ze swoimi problemami, zaletami i wadami. Łatwo jest ich dobrze poznać, a obserwacja jak w głowach kręcą się trybiki podczas myślenia to lektura o wiele bardziej wciągająca, niż czytanie o błyskotliwym umyśle, któremu nic nie umknie. Wallanderowi umyka, przez co jest tak zwyczajny, że aż fajny.

Mankell tworząc kryminał nie skupił się tylko na zagadce i postaciach. W tle oglądamy problemy Szwecji z początku lat dziewięćdziesiątych, gdy wschód Europy wciąż skuty był komunizmem, a do Skandynawii ciągnęło liczne grono uchodźców, głównie z różnych rejonów ubogiego Układu Warszawskiego. A wśród nich nie każdy szukał lepszego zarobku i uczciwiej pracy. Drugim elementem tła jest także inna zmiana, jaka wówczas zachodziła w naszej części kontynentu: totalne zezwierzęcenie. Wallander nie potrafi zrozumieć bezsensownego, bezcelowego okrucieństwa, jakie przyszło mu oglądać. A które, niestety, dziś jest normą nie tylko w hollywoodzkich filmach. I w zasadzie to głównie z tego powodu chce się sięgnąć po następne książki o Kurcie Wallanderze – ze względu na tło i problemy dookoła, potem z delikatnej sympatii do bohatera, a dopiero na samym końcu z powodu samego kryminału i zagadki.

Mördare utan ansikte, W.A.B. 2011, 328 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz