sobota, 31 marca 2012

Nancy Kress - Prawdopodobieństwo, tom 1. "Księżyc prawdopodobieństwa"

Jestem wielkim fanem książki “Hiszpańscy żebracy”, której autorka - Nancy Kress - na zawsze zapisała się w mojej pamięci jako ktoś niebywale fachowy, obeznany z przeróżnymi, dość trudnymi tematami, a przy tym nie zapominający o dobrej narracji. Do “Księżyca prawdopodobieństwa” podchodziłem jednak bez nadmiernego entuzjazmu, a to przez dwie kontynuacje “Żebraków”, które najzwyczajniej w świecie mi nie podeszły - znacznie odstają moim zdaniem poziomem od części pierwszej.

Książka, wydana przez nową, zasługującą nie tylko na uwagę, ale i na szczery doping, inicjatywę - Wydawnictwo Almaz, to opowieść w dużej mierze przypominająca dzieła innych twórców. A szczególnie innej uznanej autorki - Ursuli K. Le Guin i Jej cyklu “Ekumena”. Jak bowiem się okazuje, rzecz dzieje się na planecie, zamieszkanej przez mocno przypominające ludzi istoty, a zadaniem badaczy przybyłych z naszego Układu Słonecznego jest (a przynajmniej wydaje się, że jest) zbadanie tak zwanej “dzielonej rzeczywistości”. Otóż Światanie (od słowa Świat, jakim skromnie nazywają swoją planetę) funkcjonują w sposób odmienny od ludzi. Ich pojmowanie otaczającego świata i rzeczywistości jest jakby wspólne, czego jednak nie należy mylić z jednym, potężnym umysłem. Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, a Nancy Kress z właściwą sobie odwagą i lekkością pióra tłumaczy co też Jej przyszło do głowy.

Z “Ekumeny” wzięte jest samo badanie obcej kultury, włączywszy w to także kompletny zestaw zachowań, jakie antropolog powinień przedsięwziąć, uważając, by dowiedzieć się jak najwięcej, ale niczego nie ruszać, nie zmieniać, nie wprowadzać nowości, nie dostosowywać Świata do właściwego nam pojęcia o życiu i trwaniu. Także wielbiciele “Świata Rocannona”, czy “Lewej ręki ciemności” powinni być zadowoleni.

Drugim elementem, który w równej mierze przewija się przez całą opowieść jest znane nam już z chociażby “Żebraków” zamiłowanie autorki do kreowania sytuacji, jakie w literaturze nazywa się fantastyką socjologiczną. I ta strona mnie osobiście interesowała o wiele bardziej, stąd też moje jednak pewne rozczarowanie, bowiem spodziewałem się znacznie więcej. O ile socjologia w sensie komunikacji i prób zrozumienia dwóch różnych ras jest bez zarzutu (tu znowu “Ekumena”), o tyle zależności między badaczami, nazwijmy ich dla uproszczenia: Ziemianami, są o wiele za skromne, by zadowolić moje potrzeby :-) Oczywiście postaci są na swój sposób ciekawe, jednak przez większość lektury miałem stałe wrażenie ich “papierowości”, braku polotu w podejmowaniu decyzji i niedostatecznego zaangażowania względem tych, którzy pozostali na orbicie. A szybko się okazuje, że tamże właśnie dzieje się coś, czym czwórka badaczy powinna się zainteresować... Dopiero w momencie kryzysu do głosu nieco bardziej dochodzi kwestia przystosowania, przeżycia, panika, szybkie podejmowanie decyzji - jest ono jednak tylko chwilowe. Niedługo potem wracamy do spokojnej, nawet leniwej lektury.

Książka opowiada historię mimo wszystko ciekawą, nie może być inaczej, przecież to Nancy Kress. Jednak według mnie jest za mocno przegadana, by porządnie wczuć się w atmosferę Świata i wydarzeń, jakie rozgrywają się dookoła niego, na orbicie. Rozmowy między bohaterami są i owszem, dobrze przygotowane pod względem przekazania czytelnikowi wiedzy i uzmysłowienia mu wszelkich problemów, lecz z drugiej strony często te same rozmowy wydawały mi się sztuczne, nadmiernie rozbudowane, wypełnione zdaniami zbędnymi z punktu widzenia samej opowieści. Jakby w autorce zwyciężył nauczyciel przekazujący wiedzę, a sprawny pisarz, dla którego najważniejsza jest jednak sama historia odszedł na dalszy plan. Naprawdę trudno mi powiedzieć, czy po kolejne tomy “Prawdopodobieństwa” sięgnę, ten jednak polecam, choć zdecydowanie bardziej fanom “Ekumeny” niż “Hiszpańskich Żebraków”.

Probability Moon, Wydawnictwo Almaz 2012, 268 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

czwartek, 29 marca 2012

Henning Mankell - "Fałszywy trop"

Kolejny tom opowiadający o śledztwach, w których udział bierze Kurt Wallander jest przede wszystkim naturalną konsekwencją tomów poprzednich. Henning Mankell jakby starał się każdą powieść podporządkować pewnemu tematowi, jakiemuś zjawisku, które w danym momencie najbardziej Go frasowało. Od dłuższego czasu mogliśmy obserwować, jak Wallander miota się w całkiem nowym dla niego świecie - niby tym samym, ale jednocześnie mocno zmienionym, gdzie przestępstwa i zbrodnie, jakich ludzie się dopuszczają zaczynają przekraczać granice pojmowania. “Fałszywy trop” to moment przełomowy, gdzie bohater staje naprzeciw zbrodni kumulującej w sobie tak wiele form potworności, że chwilami przerażenie wywołane świadomością prawdy zawartej w opowieści czytelnikowi jeży włosy na głowie.

Młoda dziewczyna, nie potrafiąca wypowiedzieć ani jednego słowa po szwedzku dokonuje samospalenia na oczach Wallandera. Z drugiej strony pojawia się prawdziwy, niczym prosto z Ameryki, seryjny morderca, skalpujący swoje ofiary na indiański sposób. Czytelnik widzi i wie znacznie więcej od policjantów, a lektura jest właściwie oglądaniem potężnego uniku, jaki Wallander podświadomie robi, broniąc się ostatkiem sił przed przyjęciem do wiadomości prawdy. Jest to przeważnie wspaniała opowieść, lecz bardzo smutna i przygnębiająca. Pozostawia po sobie mnóstwo refleksji nad otaczającym nas światem i zmusza czytelnika do zastanowienia się nad sobą samym i sposobach, jakimi ludzie (w tym i my) traktują najbliższe otoczenie: nie tylko rodzinę, ale i tych, których znosić trzeba na co dzień: znajomych z pracy czy z podwórka. Każdy ma swoją historię do opowiedzenia i często jest lepiej owej historii nie znać. Mankellowi ostatecznie udało się w jasny i klarowny sposób pokazać to, co Go boli, a jednocześnie uświadomić nam jak niewiele czasem trzeba, by komuś rozjaśnić życie. Tak samo niewiele jak wówczas, gdy komuś je obrzydzamy.

To już nie jest po prostu ciekawy kryminał z barwnie odmalowanym tłem społecznym. To prawdziwy dramat dziejący się w jak najbardziej prawdziwym, naszym, znanym nam wszystkim świecie. Książka smutna, ale bardzo, bardzo dobra.

Villospar, W.A.B. 2009, 464 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

wtorek, 27 marca 2012

Henning Mankell - "Mężczyzna, który się uśmiechał"

“Mężczyzna, który się uśmiechał” to powieść, która w takiej samej mierze jest kolejnym kryminałem z Wallanderem, jak i próbą opisania stanu, w jaki popada policjant po zastosowaniu ostatecznego środka walki z przestępczością - pozbawienia życia człowieka. To, co się dzieje z Kurtem Wallanderem może wydawać się momentami wręcz przesadą - by aż tak się stoczyć, wpaść w tak potężną depresję. Pamiętajmy jednak, że rzecz dzieje się nie w “naszych”, beznadziejnych czasach, ale w roku 1993, gdy w Europie, zwłaszcza w Skandynawii, mroczna rzeczywistość dopiero się zaczynała. Strzelaniny, brak szacunku do władzy i prawa - to dopiero nadchodziło, nie było jeszcze normą.

Temu zjawisku jest w ogromnej mierze poświęcona książka. Wallander wciąż nie jest w stanie pojąć bezmiaru ludzkiego okrucieństwa, nie dociera do niego nowa rzeczywistość, w której ludzkie życie jest tylko i wyłącznie towarem, zatem należy się temu, kto jest w stanie więcej zapłacić.

Aby problem narysować dokładnie, na komisariacie w Ystad pojawia się nowa postać, młoda policjantka, która szkołę ukończyła z wyróżnieniem. Jest ona swego rodzaju odpowiedzią na nowe czasy, a Mankell z właściwą sobie dokładnością opisuje nie tylko różnice między pokoleniami. Porusza także inny, równie istotny temat, jakim jest strach starszych funkcjonariuszy przed młodszymi, lepszymi, mądrzejszymi z technicznego punktu widzenia kolegami.

Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że mimo ciekawego tła w książce bardzo ucierpiała sama intryga. Z jednej strony rozumiem zamysł Mankella - tak właśnie wyglądała w owym czasie praca policji, długie godziny, dni, wreszcie tygodnie oczekiwania, aż w śledztwie coś drgnie, coś się zdarzy. Jednak z drugiej strony nie samym tłem polityczno-społecznym człowiek żyje i brak właściwej akcji oraz kilka typowo amerykańskich, hollywoodzkich rozwiązań sytuacji książce mocno zaszkodziło. “Mężczyznę, który się uśmiechał” muszę z przykrością uznać za rzecz znacznie słabszą od poprzednich trzech tomów i zdecydowanie nie polecam od tej pozycji zaczynać przygody z Wallanderem.

Mannen som log, W.A.B. 2008, 388 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 25 marca 2012

Lewis Wallace - "Ben Hur"

Normalnie niezbyt przepadam za filmami, które dziś można już chyba spokojnie nazwać: “starymi”. Mówię o tych specyficznych amerykańskich produkcjach quasi-historycznych, w których dziwnym trafem zawsze okazuje się, że w starożytności wśród kobiet panowała moda na równie beznadziejne fryzury, jak w latach 50. i 60. XX wieku, a aktorstwo jest drętwe i oparte na przewracaniu oczami oraz robieniu dziwnych min.

Od tej reguły jest tylko jeden wyjątek - film “Ben Hur”, datowany na rok 1959, ze wspaniałym Charltonem Hestonem w roli głównej. Który, oczywiście, gra tak, jak się wówczas grało, lecz jakoś zupełnie mnie to nie rusza. Ilekroć produkcja pojawia się w TV rezerwuję sobie prawie cztery godziny na obejrzenie filmu po raz n-ty.

Jednak książka okazała się czymś zupełnie innym, niż się spodziewałem. Nie dorównuje filmowi, lub inaczej mówiąc: scenarzyści wycinając potwornie dużo scen zrobili kawał dobrej roboty, i dzięki temu “Ben Hura” ogląda się genialnie, ale czyta dość przeciętnie. Na pewno nie słabo, ale właśnie: przeciętnie.

Okazuje się bowiem (wiem, że prawie wszyscy to wiedzą, ale ja na przykład długo nie wiedziałem), że “Ben Hur” Lewisa Wallace’a to powieść bardzo chrześcijańska i religijna, którą można by porównać (wg mnie nie można, ale się porównuje) z “Quo Vadis” Sienkiewicza. I to jest właśnie największy jej problem, bo przeróżne dygresje obrazujące kwestie w zasadzie akcji nie posuwające do przodu, rozgrywane w głowach bohaterów, wcale by nie przeszkadzały, na pewno nie tak bardzo. Tak przecież pisano w XIX wieku, można to znieść. Jednak owa religijność jest (jak dla mnie, oczywiście) tak nachalna, a przez to nieprzyjemna, że zabawy nie miałem praktycznie żadnej. Zresztą, niech przykładem tego, o czym mówię będzie pierwsze pięć rozdziałów (tak, aż PIĘĆ!) książki, w których mamy po prostu powtórzenie tego, co każdy zna z Biblii - jak to mędrcy szli za gwiazdą i oddali pokłon synowi Maryi.

Oczywiście w “Ben Hurze” można odnaleźć mnóstwo wartościowych fragmentów, między innymi świetne dialogi o tożsamości Żydów, ich pochodzeniu, ich narodzie, o dumie, wierze i historii. Dowiemy się także wielu ciekawych rzeczy na temat zależności między narodami w starożytności, ich wpływie na tamte czasy oraz wpływie także na przyszłe czasy. Poza tym jest w końcu wspaniała historia o miłości, zdradzie, przyjaźni i zemście. Fragmentami “Ben Hur” to kawał świetnej literatury. Niestety jednak tylko fragmentami. I choć normalnie od skróceń i tym podobnych zabaw trzymam się z daleka, trochę żałuję, że nie trafiła do mnie wersja skrócona. Ona bowiem, jak przypuszczam, została pozbawiona właśnie tego, co w powieści jest nudne i nieprzyjemne, i która dzięki temu o wiele bardziej przypomina film, znacznie bardziej przygodowo-historyczny i wypełniony akcją, niż powiastkę religijną.

Ben Hur, Virtualo, wydanie elektroniczne: 1223 strony (mobi)

Strona książki na LubimyCzytać.pl

sobota, 24 marca 2012

Håkan Nesser - Barbarotti, tom 4. "Samotni"

Z początku wydawało mi się, że coś tu jest nie tak. Poprzednie trzy książki, opowiadające o inspektorze Gunnarze Barbarottim były naprawdę bardzo dobre, jednak przez pierwsze około 200 stron “Samotnych” miałem nieprzyjemne wrażenie, że Håkan Nesser tym razem trochę przesadził z pozytywnym dotychczas wydziwianiem, a kombinacje, mające na celu zbudowanie niestandardowej historii kryminalnej, tak udane trzy poprzednie razy, teraz mu nie wyszły.

Historia opowiada o znalezionych w pobliskim wąwozie zwłokach mężczyzny około sześćdziesięcioletniego. Śladów morderstwa brak. Spadł? A może skoczył? Szybko jednak okazuje się, że coś tu zdecydowanie nie gra - bowiem przed trzydziestu laty dziewczyna owego mężczyny spadła (?) w dokładnie tym samym miejscu.

Tak, jak trzecia książka (“Drugie życia pana Roosa”) bywała momentami podobna w strukturze do pierwszej (“Człowiek bez psa”), tak samo “Samotni” chwilami przypominają tom drugi (“Całkiem inna historia”). Inspektor Barbarotti jest obecny od samego początku, z kolei postaci, wokół których będzie wraz ze swą koleżanką krążył, nakreślone zostały w systemie retrospekcji. Poznajemy je bardzo dokładnie, każdą z osobna, a akcja powieści wędruje z “teraz”, czyli roku 2010, do “wtedy”, czyli początku lat 70. XX wieku. I tym razem - znowu - Nesserowi udało się stworzyć bohaterów bardzo ludzkich, tak bardzo, że aż nieprzyjemnie się robi...

Czytelnik ani na chwilę nie traci ciekawości, chcemy wiedzieć, bo się stało zarówno wtedy, jak i teraz. Jednak autor spokojnie prowadzi akcję, dorzuca niewielkie, ale zajmujące czas zarówno nasz, jak i bohaterów wątki poboczne, bawi się w hipnotyzera - by nagle gruchnąć z taką siłą, że można lekturę odczuć jak przyjęcie młota na klatę. Albo i między oczy. W ułamku sekundy przeze mnie przepłynęła cała masa potwornych emocji, od przeraźliwego gniewu, przez wstyd, a także obrzydzenie i nienawiść. Żółć podeszła do gardła, i zanim zdążyłem się zorientować co robię, snułem mordercze plany z cyklu “co bym zrobił, gdybym mógł zrobić to, co zrobić bym chciał”. Håkan Nesser to prawdziwy mistrz takich akcji.

No i rzecz jasna, gdy wydaje nam się, że już wiemy co się stało, okazuje się, że nie wiedzieliśmy nic. “Samotni” to jednak nie tylko świetny kryminał, ale także doskonała, niebywale smutna, ale bardzo życiowa opowieść, która od gatunku daleko się odsuwa, udostępniając czytelnikowi kilka przykrych tematów do rozmyślań i pokazując kilka prawd o człowieku jako istocie (niby) społecznej - prawd bolesnych. Uwielbiam tego typu książki, realistycznie brutalne i brutalnie realistyczne i już teraz, choć dopiero skończyłem lekturę, ogarnia mnie smutek, że to było z Barbarottim spotkanie ostatnie.

De ensamma, Czarna Owca 2012, wydanie elektroniczne: 459 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

czwartek, 22 marca 2012

"Bizarro dla początkujących" - zbiór opowiadań zwany czasem chyba także antologią

Powiem krótko i szczerze - teksty Kazimierza Kyrcza i Dawida Kaina zdecydowanie lubię, zarówno konsumowane jako osobne produkty, jak i te, które powstały w duecie. Jednak tak słabego zbiorku, zawierającego także Ich twórczość, nigdy bym się nie spodziewał.

Bizarro jakie jest, każdy widzi - tu nie ma miejsca na reguły i wszystko jest dozwolone. No, chyba, że coś pomyliłem. Także właściwie ta opinia jest nic nie warta i każdy powinien sam sprawdzić zjadliwość produktu, zwłaszcza, że ebook kosztuje niecałe 3 PLN (niestety dostępny tylko w formie pdf, leniwe bestie z wydawców). Ja tam go nie polecam.

No, oprócz opowiadania Adriana Miśtaka. To polecam. Świetna rzecz dla tych, którzy nie potrafią się obejść bez podjadania wieczorami. Sorry dżizas, ale apetyt straciłem na dobre półtora kwadransa po czytaniu. Mniam.

Bizarro dla początkujących, Self Publishing 2011, wersja pdf: 170 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

Henning Mankell - "Biała lwica"

Trzecia książka opowiadająca o kolejnych śledztwach, jakie przeprowadza Kurt Wallander znacznie się różni od dwóch poprzednich. Jest zakrojona na o wiele większą skalę, a sam Wallander, choć wciąż jest postacią najważniejszą, staje się tylko jednym z kilku głównych bohaterów.

Po przygodzie z totalitaryzmem na Łotwie, Henning Mankell podejmuje kolejny poważny problem z początku lat dziewięćdziesiątych, czyli potworność zwaną apartheidem. Akcja “Białej lwicy” w części rozgrywa się w Republice Południowej Afryki, w której powoli dochodzi do wielkiej przemiany. Prezydent de Klerk i Nelson Mandela są coraz bliżej zrównania praw wszystkich obywateli pańswa, czyli usunięcia uprzywilejowanej pozycji Burów.

A wszystko zaczyna się równie skromnie, jak zawsze. Zostaje zgłoszone zaginięcie kobiety, pośredniczki w handlu nieruchomościami. Podczas poszukiwań akcja momentalnie się zagęszcza, a liczne tropy, na jakie wpadają policjanci, zamiast sprawę choć odrobinę rozjaśnić, zaciemniają ją jeszcze bardziej.

Wielkim plusem powieści jest tym razem nie tylko tło polityczne i obraz świata sprzed dwudziestu lat, ale także sam Wallander, który powoli staje się policjantem rozpoznawalnym w całej Szwecji. Wreszcie rozwiąże choć kilka ze swoich licznych problemów, dotyczących córki i ojca. Lektura jest czystą przyjemnością, a Kurta już nie sposób nie lubić.

Z kolei minusem jest niestety sposób budowania napięcia oraz kilka chwytów, które miały pewnie w zamierzeniu nadać dynamiki powieści. Otóż Mankell zdecydował się na system, który nazywam “hollywoodzkim”, i po chwili kolejne wydarzenia rozgrywają się według znanego nam wszystkim schematu, który można zaobserwować w pierwszym lepszym filmie sensacyjnym produkcji USA. Ostatecznie “Biała lwica” jest “tylko” kolejną dobrą powieścią Mankella, posiadającą te same zalety, co poprzednie - dobrze ukazane tło polityczne, dobrze przedstawione problemy z początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku i fajnego bohatera. Piszę “tylko”, gdyż zarówno temat apartheidu i szeroko rozumianego rasizmu, jak i początek książki jednak obiecują coś więcej, jednak system ukazania kolejnych wydarzeń nieco obniża ostateczną ocenę.

Den vita lejoninnan, W.A.B. 2005, 480 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 18 marca 2012

Henning Mankell - "Psy z Rygi"

Druga opowieść o przygodach Kurta Wallandera napisana została w roku 1992 i tym razem opowiada o wydarzeniach, którymi żyła wówczas cała Europa - czyli o rozpadzie bloku komunistycznego i odrywaniu się kolejnych republik radzieckich od ZSRR. Akcję tę obserwujemy przez przykład Łotwy, przykład dość ekstremalny - na Łotwie bowiem proces niepodległościowy wywołał krótkie, choć stanowcze wejście armii radzieckiej.

Wallander oczywiście nie jest typem człowieka, którego to wszystko interesuje - i właśnie dlatego sam jest tak interesujący. Owszem, coś tam wie, co nieco rozumie, nie tkwi w żadnym kokonie niewiedzy, zdaje sobie sprawę z przemian... ale interesować go osobiście zaczną owe przemiany dopiero wtedy, gdy na własne oczy zobaczy socrealistyczną rzeczywistość, czyli kraj, gdzie wolność jest mitem, a dobrobyt kłamstwem. W wyniku toku pewnego śledztwa Szwed nawiązuje współpracę z Łotyszami i dociera do Rygi. Tam akcja zmienia kierunek o 180 stopni i ze sprawy poświęconej narkotykom docieramy do kwestii narodowowyzwoleńczych.

Nowością dla mnie, w stosunku do “Mordercy bez twarzy”, jest pewna dawka całkiem przyzwoitych filozoficznych “złotych myśli”, jakie autor od niechcenia tu i ówdzie wrzuca. Zdecydowanie mankellowsko-wallanderowe filozofowanie bywa zajmujące i wśród tych kilku ciekawych spostrzeżeń można trafić na prawdziwe perełki mądrości.

Oczywiście Wallander pozostaje przede wszystkim człowiekiem, nie nadczłowiekiem - popełnia mnóstwo błędów, znowu podkochuje się w zupełnie niewłaściwej osobie, czasem prywatny gniew przesłania mu szerszy obraz całości - krótko mówiąc jest zwykłym, choć zawziętym, człowiekiem. I to jest jego największą siłą z punktu widzenia czytelnika - detektyw, który popełnia błędy jest o wiele ciekawszą postacią od geniusza dedukcji. Przynajmniej ja tak uważam.

Dla niektórych czytelników pewnym problemem może się okazać dość prosta końcówka. Mankell znowu zastosował tę samą sztuczkę, co w “Mordercy bez twarzy” - spodziewamy się potężnych fajerwerków, jak to w kryminałach zazwyczaj bywa. A tu? Spokój, minimalizm. Także fajerwerków nie ma, ale chyba właśnie dzięki temu powieść jest o wiele bardziej realistyczna, a Wallander wciąż pozostaje zwykłym gliną, a nie superdetektywem.

Hundarna i Riga, W.A.B. 2006, 320 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

środa, 14 marca 2012

Henning Mankell - "Morderca bez twarzy"

Pierwsza opowieść, której bohaterem jest szwedzki policjant Kurt Wallander, rozpoczyna się nocą, na wsi. Dochodzi do brutalnego morderstwa popełnionego na starszym małżeństwie. Nie dość, że nikt nie ma pojęcia jaki mógł być powód napadu, to jeszcze pozostaje kwestia okrucieństwa, jakiemu staruszkowie zostali poddani. Sprawą zajmuje się czterdziestodwuletni Wallander, tymczasowo zastępujący szefa na prowincjonalnym posterunku.

W miarę rozwoju akcji okazuje się, że jednak zamordowane małżeństwo miało pewne tajemnice, a poszlaki wskazują na zaangażowanie uchodźców. Wybucha wielka afera, a do głosu dochodzą różne nacjonalistyczno-nazistowskie organizacje. Liczba ofiar się powiększa.

Wszystko to obserwujemy z coraz większego oddalenia, na pierwszy plan bowiem wychodzi sam Kurt Wallander i jego liczne problemy. Nie dość, że jakiś czas temu z niewyjaśnionych przyczyn jego córka chciała popełnić samobójstwo, to jeszcze zostawiła go żona. Prawdę mówiąc, facet w pierwszej chwili wydaje się być skończonym idiotą, przynajmniej prywatnie. No, chyba że tak reagują faceci na porzucenie. Na domiar złego stary ojciec bohatera też nie czuje się najlepiej.

Problemy Wallandera z czasem zaczynają się przekładać na pracę i jej jakość. Autor w sprytny, dyskretny sposób, łączy to wszystko razem ze śledztwem w zgrabną całość i choć książka jest dobra od samego początku, z każdym rozdziałem staje się coraz lepsza. No i najfajniejszy element, który, jak mi się wydaje, powielił Håkan Nesser, którego uwielbiam: próżno tu szukać geniuszy i innych niebywale utalentowanych detektywów. Policjanci w Ystad to zwykli ludzie, ze swoimi problemami, zaletami i wadami. Łatwo jest ich dobrze poznać, a obserwacja jak w głowach kręcą się trybiki podczas myślenia to lektura o wiele bardziej wciągająca, niż czytanie o błyskotliwym umyśle, któremu nic nie umknie. Wallanderowi umyka, przez co jest tak zwyczajny, że aż fajny.

Mankell tworząc kryminał nie skupił się tylko na zagadce i postaciach. W tle oglądamy problemy Szwecji z początku lat dziewięćdziesiątych, gdy wschód Europy wciąż skuty był komunizmem, a do Skandynawii ciągnęło liczne grono uchodźców, głównie z różnych rejonów ubogiego Układu Warszawskiego. A wśród nich nie każdy szukał lepszego zarobku i uczciwiej pracy. Drugim elementem tła jest także inna zmiana, jaka wówczas zachodziła w naszej części kontynentu: totalne zezwierzęcenie. Wallander nie potrafi zrozumieć bezsensownego, bezcelowego okrucieństwa, jakie przyszło mu oglądać. A które, niestety, dziś jest normą nie tylko w hollywoodzkich filmach. I w zasadzie to głównie z tego powodu chce się sięgnąć po następne książki o Kurcie Wallanderze – ze względu na tło i problemy dookoła, potem z delikatnej sympatii do bohatera, a dopiero na samym końcu z powodu samego kryminału i zagadki.

Mördare utan ansikte, W.A.B. 2011, 328 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

sobota, 10 marca 2012

Maciej Maciejewski - "W piekle lepiej być nikim"

Znowu była promocja (hurra!) więc znowu poznałem nowego pisarza. Tym razem padło na Macieja Maciejewskiego i powieść o dość patetycznym tytule “W piekle lepiej być nikim”. I krótko mówiąc: jest to proza bardzo dobra, a bohaterka stworzona przez autora, czterdziestoczteroletnia policjantka po rozwodzie, od razu dołącza do ulubionych postaci literackich wśród książek z gatunków kryminał/sensacja/thriller.

Zresztą postaciom w tle również nic nie brakuje. Pojadę z grubej rury - dwie książki wyjadacza Marka Krajewskiego, które zaliczyłem, średnio do mnie trafiły. “21:37” Mariusza Czubaja to dla mnie przykład totalnie przechwalonego produktu. Ale “W piekle...” idealnie trafia w mój gust. Jest fajna bohaterka i ciekawe otoczenie, jest tajemniczy morderca, jest dość zagmatwana historia w tle i zakończenie takie, jak w dobrym thrillerze być powinno.

Pewnym problemem może być panujący tu chaos - mnóstwo postaci, wydarzeń i miejsc miesza się ze sobą, stale wędrujemy nie tylko między bohaterami, ale też między czasami przeszłym i teraźniejszym. Jednak ma to swój klimat, i gdybym czytał wersję papierową pewnie byłbym bardzo zachwycony, ale...

...ale jak zwykle wybrałem wersję elektroniczną i przy okazji zostało dowiedzione, że Świat Książki dołączył do niechlubnego grona niefrasobliwych wydawców, którzy nie tracą czasu na interesowanie się losami swojego elektronicznego produktu. Tak niechlujnie i byle jak przygotowanego ebooka nie widziałem od czasów pierwszych zakupów w Virtualo w 2010 roku. Książce brak podstawowego formatowania, a to w połączeniu z panującym tu chaosem opowieści bardzo utrudnia lekturę. Wielki minus dla Świata Książki, ale spory plus dla Macieja Maciejewskiego.

W piekle lepiej być nikim, Świat Książki 2011, wydanie elektroniczne: 316 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

piątek, 9 marca 2012

Jakub Żulczyk - "Świątynia"

Jako że “Zmorojewo” bardzo mi się podobało, do “Świątyni” podszedłem z odpowiednim entuzjazmem. I z początku lektura wyglądała na jeszcze lepszą, pod każdym względem, od poprzedniej części. Autor wziął się za opisywanie stosunków międzyludzkich, na przykładzie dzisiejszych nastolatków (i nastolatek), ze wszystkimi ich problemami, zarówno tymi fikcyjnymi, jak i boleśnie realnymi. Rzeczywistość szkolna jest opisana doskonale, jak ktoś lubi tego typu literaturę, dobry dramat, to będzie się czuł jak w niebie.

Jednak jest to horror. Dla młodzieży, ale wciąż horror, i niestety “Świątynia” nie obroniła się przed największymi problemami, na jakie w horrorach natrafiam. Jak tylko obszerne wprowadzenie się skończyło, i wiele elementów wskoczyło na swoje miejsca, lektura zrobiła się o wiele mniej wciągająca, jakaś taka rozlazła, a bohaterowie, jeszcze przed sekundą autentyczni i prawdziwi zamienili się w postaci z papieru. I tak naprawdę końcówka książki to jeden wielki fajerwerk, w którym autor po kreacji naprawdę ciekawego z socjologicznego punktu widzenia zjawiska zupełnie je olewa, tak jak olewa jego efekty i oddziaływanie, a skupia się na akcji w stylu “Supernatural”. A po tym, co zaserwował na początku książki wiemy, że potrafi i stać Go na wiele więcej.

Cóż, ze względu na wspaniały i pokaźny wstęp i tak książkę polecam, ale do kolejnego tomu (jeśli jest w ogóle planowany) podejdę nieco ostrożniej, już nie na hurra :-)

Świątynia, Nasza Księgarnia 2011, wydanie elektroniczne: 380 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 4 marca 2012

Jakub Żulczyk - "Zmorojewo"

Nie ma sensu ukrywać, że po “Zmorojewo” sięgnąłem tylko dlatego, że książka oferowana jest za darmo, od końca lutego do końca marca tego roku. O pisarzu co prawda już co nieco słyszałem, jednak nie spodziewałem się, że Jego dorobek przyjdzie mi poznawać od strony książek dla młodzieży. Bo takim tytułem jest “Zmorojewo” - to horror dla nastolatków. Nie mylić z opowieściami o wampirach, Boże broń. To naprawdę jest horror. W dodatku krwisty.

Bohaterem jest Tytus Grójecki, typowy konus, który poza swoimi grami na komputerze i horrorami w tv czy też książce świata nie widzi. Dzięki pomysłowi rodziców przychodzi mu spędzić wakacje w Głuszycach, u dziadków. Zniechęcony do całego świata przypadkiem dowiaduje się, że tamże właśnie dzieje się coś specjalnego, coś nietypowego, może nawet coś paranormalnego. I faktycznie, od razu po przybyciu na miejsce każdy zapytany o wioskę nieco w głębi lasu dziwnie nabiera wody w usta...

Najlepsze w “Zmorojewie” jest podejście autora do tworzenia książki dla nastolatków. Jakub Żulczyk wygląda na niezwykle konkretnego gościa, który doskonale wie, czego chce i o czym chcieliby poczytać czytelnicy. Nie ogląda się na innych, nie patrzy także na najlepiej sprzedające się, najbardziej popularne i dochodowe tytuły z tego gatunku. Bez najmniejszych kompleksów tworzy fabułę, nie oszczędzając czytelnika. Horror to horror, więc krew musi się polać, a nieco okrucieństwa jeszcze nigdy nikomu w lekturze nie zaszkodziło, prawda?

Niby historia Tytusa jest typowa - oto nastolatek, któremu dano misję uratowania świata. I co z tego, że typowa? Fajnie napisana i pozbawiona tych wszystkich żenujących, wielokrotnie wykorzystywanych w polskiej literaturze motywów z religii czy na siłę wciskanej słowiańskiej mitologii. Jakub Żulczyk wykreował przyzwoitych bohaterów i ciekawe potworki, które ich chcą pożreć - czyta się szybko i przyjemnie. Kolejną część przygód, już nie za darmo, oczywiście zakupiłem i już czytam :-)

Zmorojewo, Nasza Księgarnia 2011, wydanie elektroniczne: 345 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl