czwartek, 2 lutego 2012

Glen Cook - Kroniki Czarnej Kompanii, tom 1. "Czarna Kompania"

Przeglądając przeróżne artykuły dotyczące literatury fantasy, zarówno w prasie drukowanej, jak i w periodykach sieciowych zgodnie można natrafić na pewną tezę: “Pieśń Lodu i Ognia” Martina i “Malazańska Księga Poległych” Eriksona to twory powstałe pod wpływem “Kronik Czarnej Kompanii” Glena Cooka. Pierwszy tom cyklu, “Czarna Kompania”, powstał w roku 1984 i rozpoczął dziesięciotomową serię, która może i lekko się zestarzała, gdy spojrzymy na nią okiem nastolatka z XXI wieku, lecz w połowie lat 80. konkretnie zmieszała gatunek zwany fantasy, wprowadzając nowe, ciekawe rozwiązania.

Czytelnik, który skieruje swe oko na Czarną Kompanię, a zna już przygody znane z Malazańskiej, jest także obyty z rodami Starków, Baratheonów i Lannisterów, w pierwszej chwili może poczuć dość konkretne rozczarowanie. “Czarna Kompania” bowiem w dzisiejszych czasach nie jest lekturą zwalającą z nóg. Trzeba sobie jednak uświadomić czas powstania oraz zmiany, które Cook wprowadził, a potem po prostu dać się porwać narracji Konowała, by z każdą kolejną przeczytaną stroną wiedzieć coraz pewniej i pewniej, że pierwszym, co zrobimy po odłożeniu “Czarnej Kompanii” na półkę, będzie sięgnięcie po “Cień w ukryciu”, tom kolejny.

Warto wspomnieć, że to właśnie Glen Cook, jako bodajże pierwszy pisarz zastosował ciekawą zależność u bohaterów fantasy: w szerokim rozumieniu są oni postaciami zdecydowanie negatywnymi, służącymi paskudnym władcom. Jednak każdy z nich z osobna, a często nawet wszyscy razem okazują się być wcale nie takimi potworami, jak o tych z Czarnej Kompanii mówią... Co prawda na weltschmerz czas przyjdzie dopiero w kolejnych odcinkach, lecz już w pierwszym tomie cyklu widać, że bohaterowie - każdy z nich - to konkretne indywidualności. Z tym, że ten fakt czasem trudno zauważyć, bowiem postaci są przede wszystkim żołnierzami, a w kompanii nie ma miejsca na dyskusje i rozważania, przede wszystkim należy wykonywać rozkazy.

Mamy tu zastosowany ten sam zabieg, który potem z ogromnym sukcesem powtórzył Erikson. Nie wiemy nic o świecie przedstawionym, nie znajdziemy żadnego wprowadzenia, prologu, nic. Akcja po prostu prze przed siebie i kolejnych bohaterów poznajemy na bieżąco, podczas rozwiązywania problemów, wikłania się w problemy i uciekania przed nimi. W tym miejscu chciałbym powiedzieć, że warto zagryźć mocniej zęby tym, którym średnio się lektura podoba - obiecuję, że już w chwilę potem nie można się od niej oderwać, a skąpe dzielenie się autora z czytelnikiem informacjami o świecie staje się zaletą. W końcu dowiadujemy się na tyle sporo, by zacząć rozumieć o co chodzi... i książka się kończy. Ot, taki psikus. Nic tylko zazdrościć posiadaczom nowego wydania Rebisu, które w pierwszym tomie zawiera aż trzy pierwsze części Kronik :-)

The Black Company, Rebis 2002, 297 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz