niedziela, 1 stycznia 2012

Stephen King "Cmętarz zwieżąt"

Spośród kilkunastu książek Kinga, jakie miałem okazję przeczytać, “Cmętarz zwieżąt” jest pozycją najbardziej klasyczną, jeśli chodzi o gatunek powieści grozy. Próżno tu szukać zawirowań fabularnych, które zrobią z bohaterów postaci godne stawienia czoła złu, nie ma mowy ani o przygotowaniach do ostatecznej konfrontacji, ani tym bardziej o wyrównanej walce. Wydaje mi się, że dzięki temu książka znacznie odstaje od reszty Jego dzieł, takie podporządkowanie regułom gatunku zwanego horror jest dość nietypowe.

Nie znaczy to oczywiście, że w książce brakuje tego, za co zazwyczaj powieści Kinga cenię: dobrze skonstruowanych postaci z ciekawym życiem i dobrze opisanymi codziennymi problemami. Ponadto znajdziemy także parę scen, które mnie zadziwiły swoją doskonałością.

Całość opowiada o typowej, amerykańskiej rodzinie, która wprowadza się do nowego domu. Ojciec jest lekarzem, matka wychowuje dzieci, pięcioletnią córeczkę Ellie i bardzo małego chłopca imieniem Gage. To, co jest nietypowe w ich nowej posiadłości, to ścieżka prowadząca w las, w kierunku cmentarza dla zwierząt, istniejącego od bardzo dawna. Szybko się okazuje, że zaraz za cmentarzem znajduje się kolejny, lecz już nie dla zwierząt, którego pochodzenie okrywa tajemnica. Wieść niesie, że ziemia ta należała dawniej do dość tajemniczego plemienia indiańskiego, a chowając w niej zwłoki można się spodziewać przeróżnych efektów...

Pewnym problemem, który niektórym czytelnikom może przeszkadzać w lekturze, jest fakt, że w zasadzie przez pierwszą połowę książki niespecjalnie dużo się dzieje. Przynajmniej w temacie grozy. Całość nietypowych i nieco strasznych zdarzeń dotyczy jedynie kota córki. Poza tym mamy opowieść o ludziach w nowym miejscu, nowych znajomościach oraz problemach wewnątrz rodziny - konsekwentnie dla klimatu powieści utrzymanych w temacie śmierci jako takiej, a następnie ewentualnych możliwości, jakie czekają nas po zgonie. Tu właśnie trafiłem na dwie sceny rozmów między postaciami, które doskonale zawarły w sobie kilka smutnych prawd o życiu i jego końcu oraz luźne dywagacje na temat życia po śmierci, i obie sceny w przyjemny sposób w zasadzie wyczerpują temat.

To jest właśnie cecha charakterystyczna “Cmętarza zwieżąt” - brak przydługich, rozbudowanych ponad miarę dodatkowych informacji o bohaterach i ich przeszłości czy marzeniach, z których King słynie. Całość książki jest podporządkowana jednemu tylko tematowi: śmierci i Mistrz konsekwetnie się go trzyma, co jest tak nietypowe dla niego, że aż zadziwiające.

Sama historia tu przedstawiona jest sprawnie napisana i zdecydowanie godna uwagi, bawi w przyjemny sposób, ale niestety trudno czuć się zaskoczonym kolejnymi wydarzeniami. Stephen King, jakby zdając sobie z tego sprawę, właściwą akcję, gdy wreszcie nadchodzi jej czas zaczyna z hukiem, nagle przytłaczając czytelnika dramatem młodej rodziny i próbując rozbudować profile psychologiczne bohaterów, zacierając w ten sposób fakt, że opowieść jest dość... kurczę, może nie wypada tak mówić o Jego prozie, ale... jednak jest dość banalna i przeraźliwie przewidywalna. Próżno tu szukać drugiego dna czy dodatkowych ciekawostek, coraz bardziej zbliżamy się do finału, znając go właściwie z góry. Ale ujrzenie typowo “horrorowego” zakończenia powieści u tego autora jest jednak pewną nowością (przynajmniej dla mnie), dlatego wszystkich jednak zachęcam do lektury - jeśli nie dla grozy, to dla naprawdę dobrego dramatu.

Pet Semetary, Prószyński i S-ka 2009, 424 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

1 komentarz:

  1. O to Kingowi chodziło - jak w większości tego typu książkach. Najpierw nas rozkochuje w bohaterach - m.in. w Gage'u a potem... kto czytał ten wie :)

    OdpowiedzUsuń