niedziela, 8 stycznia 2012

Hugh Laurie "Sprzedawca broni"

Wiele się mówi o powieści napisanej przez jednego z najbardziej rozpoznawalnych aktorów ostatnich lat, odtwórcy roli słynnego doktora. Że bardzo dobra, że dowcipna, że zaskakująca. Pech mój polega na tym, że mogę zgodzić się tylko z drugim twierdzeniem, zaznaczając przy tym, iż ów dowcip już w okolicach jednej trzeciej książki robi się nużący i zaczyna być wadą, dołączając do gromady innych.

Z początku miałem wrażenie (a gdy ono minęło, to nadzieję), że proza przypominać będzie powieści Harlana Cobena. Jeden z bohaterów Cobena to całkiem fajny facet, który czasem rzuci tekstem szelmowskim, by nie powiedzieć nawet: sowizdrzalskim, przeważnie wprawiając swoich rozmówców w osłupienie, odbierając im mowę, często zadając ból faktem, iż ich ograniczone umysły nie są w stanie objąć całości tego, co właśnie zostało powiedziane (świetne opowiadania w tym stylu pisał Raymond Chandler, na marginesie). Tym tropem podąża Hugh Laurie w “Sprzedawcy broni”, bohaterem robiąc byłego wojskowego, obdarzonego znajomymi tam, gdzie się przydają i bez ustanku dzielącego się z otaczającymi go postaciami przeróżnymi perłami własnej retoryki. Książka jest napisana w pierwszej osobie (liczby pojedynczej, dla jasności) dlatego - niestety! - owe oracje występują nie tylko podczas dialogów, ale i w tekście zwartym, ukazującym zawiłości ostrego jak żyletka umysłu Thomasa Langa. Na dłuższą metę jest to trudne do zniesienia. Choć przyznam, że raz na kilkadziesiąt stron można się roześmiać.

Sytuacji nie poprawia fabuła opowieści, która od konkurencyjnych historii tak dalece się wysforowała, że aż została w tyle. Uważam się za fana historii sensacyjnych, wcale nie uznaję tego typu literatury za gorszą, wręcz przeciwnie. Jednak “Sprzedawca broni” jest tak bardzo oparty na znanych schematach i opowiada o kwestiach równie często spotykanych, że przyjemności z lektury w zasadzie nie miałem żadnej. Czasem Hugh Laurie wręcz przesadzał, robiąc z opowieści rzecz na miarę kolejnych przygód Jamesa Bonda, gdzie czarny charakter zawsze jest oszołomem prowadzącym długie monologi i posiadającym bezmyślne sługi, o umysłach nie skażonych myślą.

Mimo usilnych starań nie potrafię znaleźć dla książki innej drogi, jak tylko przerobienie na scenariusz. Jeśli fachowcy się wezmą za robotę, jest szansa na powstanie kolejnej komedii sensacyjnej w stylu “Prawdziwych kłamstw”. Bo sobie myślę, że może by się to dobrze oglądało, ale czytanie niestety nie było przyjemnością.

The Gun Seller, W.A.B. 2009, 416 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

2 komentarze:

  1. A dla mnie czytanie Sprzedawcy broni było przyjemnością, przynajmniej miejscami. Inna sprawa, iż również nie nazwałbym tej powieści bardzo dobrą...

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi akurat Sprzedawca Broni się podobał ;) Moja recenzja jest tu: http://www.youtube.com/watch?v=QHnWxavcDI8
    Zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń