poniedziałek, 5 grudnia 2011

Robert J. Szmidt "Apokalipsa według pana Jana"

Swego czasu zachwycałem się opowiadaniem Roberta J. Szmidta “Polowanie na jednorożca”, a potem narzekałem, jak to autorowi udało się zmarnować ogromny potencjał doskonałego pomysłu w powieści ukazującej dalsze losy bohaterów. W przypadku “Apokalipsy według pana Jana” nie jest aż tak źle, jak w “Polowaniu...”, ale schemat niestety zdaje się być podobny.

Prolog do książki to zarazem według mnie jej najlepszy fragment. Traktowany jako odrębna całość okazuje się być świetnym opowiadaniem, opisującym jakim sposobem doszło do rozegrania się na świecie klasycznej apokalipsy oraz co z niej wynikło konkretnie na ziemiach polskich, a jeszcze bardziej konkretnie w jedynym i niepowtarzalnym mieście Wrocławiu. Bohaterowie, gdy wreszcie wyszli z bunkrów, zobaczyli widok przerażający, miasto opanowane przez ludzi potężnie zdeformowanych, chorych na choroby popromienne, ale jednocześnie sprawnie zorganizowanych i tworzących coś na kształt początkowej państwowości. Przewodzi im główna postać powieści, niejaki Pan Jan.

I kiedy lektura robi się niebywale interesująca, gdy autor pokazuje świat twardy, w którym do władzy doszła osoba jednoznacznie negatywna, ale jednocześnie pełna specyficznego uroku, o zdecydowanych poglądach, które choć brzmią utopijnie, to jednak powodują u czytelnika uśmiech i doping... wtedy nagle mamy koniec prologu, i od pierwszych akapitów kolejnej części książki rozpoczyna się powolny, ale sukcesywny spadek poziomu lektury.

"Apokalipsa według pana Jana" z jednej strony ukazuje tytułowego bohatera, którego naprawdę można polubić i podziwiać, jednocześnie ciesząc się, że nie mamy z nim do czynienia osobiście. Facet jest błyskotliwy i inteligentny, ale przez cały czas, do samego końca można się zastanawiać na ile jego kolejne czyny dyktowane są mądrością, a na ile... może nawet szaleństwem? Robert J. Szmidt doskonale się spisuje, ani razu nie stając po stronie swojego bohatera; nawet przez moment nie odczuwamy, że wszystkie kolejne przepisy i prawa, jakie Pan Jan wprowadza są wynikiem urazów autora czy obrazem Jego światopoglądu. Co zaznaczam, bo koledzy pisarze z Fabryki Słów mają niezdrowy zwyczaj "nauczania" czytelników własnego, spaczonego obrazu rzeczywistości, co u mnie powoduje odruch wymiotny i natychmiastowe odłożenie książki. A Robert J. Szmidt bawi się, pokazuje pewne próby polepszenia świata, do końca jednak zachowując dystans. Nie sposób autorowi nie kibicować i rozmyślać na ile dany motyw by się sprawdził w rzeczywistości.

Z drugiej strony książka wraz ze swym biegiem staje się coraz mniej “typowo postapokaliptyczną”, coraz rzadziej opowiada o zmianach na świecie i w społeczeństwie, coraz częściej natomiast na plan pierwszy wysuwa się czysty militaryzm. Kolejne armie i dowódcy, kolejne problemy: wpierw walka z bandami rabusiów, potem zmagania z innymi ośrodkami władzy tworzącymi się na terenie dawnej Rzeczypospolitej czy poza nią. Dla fanów tego typu akcji powieść będzie czystą przyjemnością, gorzej z tymi, których opisy potyczek i batalii, rodzajów broni oraz sprzętu nie podniecają ;-) Ogólnie rzecz biorąc bawiłem się dobrze, na pewno lepiej, niż przy wspomnianych "Kronikach Jednorożca", ale prolog obiecywał o wiele, wiele więcej, niż dostałem, i niestety jestem jednak dość rozczarowany całością.

Apokalipsa według pana Jana, Ares2 2003, 256 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz