niedziela, 30 października 2011

Stephen King "Sklepik z marzeniami"

W niewielkiej miejscowości gdzieś w Maine, znanej fanom Kinga już z powieści “Cujo”, pewnego dnia pojawia się nowy człowiek: Leland Gaunt. Okazuje się być sprzedawcą, a właściwie bardziej handlarzem. Na głównej ulicy otwiera tytułowy sklepik z marzeniami. Dziwnym trafem w swoim asortymencie posiada coś dla każdego z mieszkańców miasteczka, jakąś rzecz, która jest dla danej osoby czymś niezwykłym, wspaniałym, bazującym na sentymencie, zbieractwie lub wiedzy - słowem: każdy, kto wejdzie do sklepiku z marzeniami znajdzie coś, czego szukał od dawna, może nawet całe życie, czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pewnym problemem okazuje się jednak kwestia płatności - produkty w sklepiku nie posiadają cen, o każdy należy się targować. Gaunt zgadza się na zaskakująco niskie kwoty wyrażone w dolarach, jednak oczekuje czegoś ponadto...

Zanim czytelnik wejdzie głęboko w świat pełen manipulacji, wzajemnych oskarżeń i coraz większego szaleństwa ogarniającego spokojne zazwyczaj Castle Rock, autor zabiera go na wyprawę po regulaminie rządzącym życiem w małych miejscowościach. W typowy dla siebie sposób King prezentuje nam pokaźną gamę postaci, o każdej mówiąc na tyle dużo, by móc sobie ją wsadzić do odpowiedniej szufladki (np. z napisem: “maniak”, “psychopata”, “dziwka”, “fanatyk”, “zboczeniec”, rzadziej: “przyzwoity człowiek” - pełna opcja społeczna), ale jednocześnie na tyle mało, by w miarę postępów akcji móc zaskoczyć pewnymi zmianami w charakterze wielu z bohaterów. Poznajemy cały ogromny proces otwierania sklepu, czy też po prostu interesu przez kogoś Spoza Miasta (co należy wymawiać wyraźnie wielkimi literami). Dzięki tym regułom, jakimi zadupia są poddane, wiemy doskonale kto jest kim - na bazie pewnych standardowych dla wszystkich wiosek, gdzie psy szczekają tylną częścią, zachowań, wiemy dlaczego pierwszym nieoficjalnym klientem był mały chłopiec, a pierwszym oficjalnym akurat ta kobieta. Całość procesu opisana tak, jak tylko King pisać potrafi - z użyciem mnóstwa słów, choć żadne nie jest zbędne, nie w tej części książki.

Książka jest pełna napięcia, które dodatkowo potęguje system podrozdziałów, często przeraźliwie krótkich, ukazujących czasem nawet nie scenę realną, a jedynie taką, która rozgrywa się w wyobraźni któregoś z licznych bohaterów. Ktoś pije kawę, ktoś zamartwia się zobowiązaniami wobec Lelanda Gaunta, a ktoś inny próbuje je spłacić. W tej samej chwili wiele osób robi co innego, a czytelnik widząc dokąd zmierza akcja czuje wręcz fizyczny ból wywołany napięciem.

Jako że “Sklepik z marzeniami” należy zaliczyć do gatunku powieści grozy wiadomo, że w pewnym momencie przyjdzie hokus pokus z abrakadabrą i przepiękna analiza socjologiczna życia w małych miejscowościach ustąpi akcji z prawdziwego zdarzenia z elementem nadprzyrodzonym w tle. Im bliżej końca tym gorzej się czyta, z zaznaczeniem, że książka i tak jest bardzo dobra - jej poziom po prostu delikatnie opada. Jedyne wady, jakie można jej zarzucić według mnie są bardzo standardowe dla tego autora: pod koniec jest już mocno przegadana, na opisy czystej akcji zdecydowanie nie powinno się poświęcać tylu liter i wyrazów co na prezentację społeczności i reguł jej zachowania oraz bardzo amerykańska, pełna fajerwerków końcówka, która świetnie by wyglądała na filmie dla nastolatków, ale znacznie gorzej dla reszty świata. Mimo to i tak stawiam “Sklepik z marzeniami” w jednym rzędzie z “Lśnieniem”, “Misery” i “Ręką Mistrza”, póki co moimi ulubionymi powieściami Kinga.

Needful Things, Prószyński i S-ka 2010, wydanie elektroniczne: 949 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

2 komentarze:

  1. Była to pierwsza przeczytana przeze mnie książka tego autora i pamiętam, że wrażenie zrobiła na mnie ogromne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moją pierwszą książką Kinga była "Misery", a drugą "Ręka Mistrza" - obie według mnie doskonałe, pewnie dlatego mam trochę wygórowane wymagania przy następnych.

    OdpowiedzUsuń