niedziela, 18 września 2011

Stephen King "Komórka"

Masakra. Jak to jest możliwe, że pisarz tej klasy nie wyrobił w tak popularnym temacie, jak żywe trupy?

Mamy tu i zombie, i fajnie wyjaśniony fakt ich powstania - wystarczy skorzystać z telefonu komórkowego, by jednym z nieumarłych zostać. Co prawda nie są to klasyczne zombiaki, paradujące wolno przed siebie w poszukiwaniu świeżych mózgów do zjedzenia, a pełni agresji ludzie, którzy utracili całkowicie poczytalność. Ale ich zachowania są podobne, idą za nami gdy nas widzą, potem zapominają, idą dalej... Są tylko znacznie szybsi od klasycznego żywego trupa, ponadto lubią zmieniać swoje zwyczaje.

Szkoda, że nie mamy nic poza pomysłem. Okej, od pewnego momentu każde odebranie komórki kończy się utratą świadomości i przemienieniem. Potem powinno nastąpić zbieranie się grupy, która ze wszystkich sił będzie próbowała przeżyć, może kombinować jak powstrzymać tę zarazę, może po prostu uciekać, a może od razu przejdzie do rozmyślań nad możliwymi drogami zachowania zdrowia w oszalałym świecie i planować przyszłość. Bo o tym tak naprawdę są zombie-opowieści - o ludziach, którzy pragną pozostać ludźmi wśród chaosu, gdzie życie można stracić dosłownie w każdej chwili. I owszem, tworzy się grupka ludzi, ale... coś tu jest zdecydowanie “nie tak”. Przez całą lekturę nie opuszczała mnie świadomość nijakości opowieści, która jest po prostu niemrawa, nie potrafiła mnie zainteresować choćby w ograniczonym stopniu, stale miałem wrażenie, że jest pisana na siłę, kompletnie bez polotu.

Mamy tu plejadę drugo- i trzecioplanowych postaci, o których King mówi nam stanowczo zbyt wiele i bez większego przekonania. Z kolei postaci pierwszoplanowe są mdłe, pozbawione charyzmy, miałkie i w ogóle beznadziejne. Nie znajdziemy tu też zbyt wiele tego, co w zombie-opowieściach jest najważniejsze, czyli zezwierzęcenia ludzi, którzy przeżyli, a teraz pozbawieni kontroli, w świecie pełnym chaosu pozwalają sobie na to, czego wcześniej nigdy zrobić nie mogli. Jakże to, historia o zombie bez waśni i sporów między bohaterami, kończących się brutalnymi mordami, stworzeniem okrutnych praw przetrwania i nowych kodeksów, które wedle mniemania przeróżnych psycholi mają teraz sens? King próbuje co prawda ukazać ten aspekt totalnego chaosu, ale znając jego talent tym bardziej boli, że mu idzie tak kiepsko.

Jedynie zakończenie jest dobre, w porządnym stylu znanym z filmów Romero, któremu zresztą powieść jest dedykowana (a to powinno zobowiązywać!). Szkoda, że nie nastąpiło po kilku rozdziałach, jestem pewien, że jako opowiadanie “Komórka” spisałaby się lepiej. A tak mamy ponad 400 stron tworu w najwyższym stopniu dziwnego, przeznaczonego wcale nie dla maniaków zombie, ale dla maniaków Kinga, którzy potrafią magicznie zagiąć rzeczywistość i w twórczości swojego Mistrza zawsze widzieć dzieło co najmniej bardzo dobre. Tym lepiej dla nich, a gorzej dla reszty...

Cell, Albatros 2007, 432 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz