niedziela, 18 września 2011

Stephen King "Colorado Kid"

Podejrzewałem, że książka, która ma zaledwie 120 stron, a jak wiadomo dla Kinga to przerażająco niewiele, musi być czymś nietypowym, może nawet podejrzanym. I w sporej części miałem rację. “Colorado Kid” to pisany na zamówienie eksperyment, który - jak zwykle w przypadku Mistrza - w oczach fanów będzie ze wszech miar udanym, z kolei w oczach nieco bardziej obiektywnych czytelników ma spore szanse na uzyskanie statusu niewypału.

Co ciekawe, książka podobno na całym świecie jest niemożliwa do kupienia ot tak, jako pojedyncza sztuka, przynajmniej nie na rynku pierwotnym. Zawsze w pakiecie z czymś innym, jako dodatek, co też jest wyraźnym znakiem eksperymentu. Może autor świadom imponującej liczby swoich fanów na świecie pomyślał, że przecież każdy maniak kupi, ale nieliczni tylko docenią (lub wręcz: zrozumieją), dlatego taka zagrywka została podjęta? A może to nie autor, tylko wydawnictwo?

“Colorado Kid” dość trudno zaliczyć do któregoś z licznych literackich gatunków. Jak na eksperyment przystało, powieść (powieść? a może: opowiadanko?) wymyka się klasyfikacji. Rzecz dzieje się w Nowej Anglii (bo gdzieżby indziej... to King) i przedstawia tajemniczą, nie rozwiązaną zagadkę zgonu stosunkowo młodego mężczyzny, nazwanego Colorado Kidem. To, co wyróżnia książeczkę od milionów innych, to sposób narracji i przeprowadzenia całej, skomplikowanej operacji opowiadania. Otóż bohaterka to młodziutka dziennikarka, w zasadzie dopiero aspirująca do tego miana, pobierająca coś na kształt nauki od znacznie starszych kolegów - ponad osiemdziesięcioletnich, obdarzonych ogromnym doświadczeniem, znających wiele tajemnic wyjadaczy. Krok po kroku w trakcie jednej z ich codziennych dyskusji wchodzą we trójkę na magiczny dla dziennikarza temat: historii niedokończonych, nie zamkniętych, otwartych wciąż mimo upływu dekad, nigdy nie rozwiązanych. A stąd już droga bliska do odpowiedzenia sobie na pytanie: czym opowieść, historia, opis zdarzenia w ogóle jest? Czym powinna być?

Także narracja jest stosunkowo trudna w odbiorze - troje zachwyconych sobą nawzajem bohaterów rozmawia o tajemniczym zgonie, w tym dwóch z nich przegaduje się non stop, wtrąca całe mnóstwo niezwiązanych z Colorado Kidem informacji o dziennikarstwie w ogóle, jakości pisania, celowości tego fachu. Aby dokładniej zobrazować własne odczucia często sięgają po dygresje dotyczące zupełnie innych spraw i innych postaci, które mają wywołać zrozumienie zarówno u dziewczyny, jak i u czytelnika. Może studenci dziennikarstwa z tego całego bałaganu wyniosą jakieś ciekawe wartości, trudno mi powiedzieć.

Tak naprawdę trudno określić uczucie, jakiego doznałem po zamknięciu okładki. Sam nie wiem, czy eksperyment Kinga się powiódł, czy nie? Skłaniam się ku tej drugiej opcji, bowiem z przykrością stwierdzam, że wrażenie po lekturze było bardzo nijakie. Trójka bohaterów była ukazana ciekawie, talent autora pozwolił na powiedzenie o nich znacznie więcej, niż by się mogło wydawać. Szkoda tylko, że historia samego Colorado Kida nie była przedstawiona w równie udany sposób. Prawdę mówiąc nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dotarłem do końca bez grymaszenia tylko dlatego, że 120 stron to po prostu niewiele. Gdyby powieść objętością przypominała pozostałe dzieła autora, prawdopodobnie nie byłoby tak kolorowo.

The Colorado Kid, Prószyński i S-ka 2005, 120 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz