czwartek, 29 września 2011

Neal Stephenson, cyklu barokowego tom 1. "Żywe srebro, tom 1"

“Żywe srebro” to moje pierwsze spotkanie z twórczością niezwykle wychwalanego, wręcz uwielbianego na zachodzie Neala Stephensona. I po zakończeniu lektury zacząłem się zastanawiać, czy dobrze zrobiłem rozpoczynając akurat tą książką. Może jednak trzeba było zacząć od czegoś pojedynczego, nie tak rozbudowanego...

Jest to pierwsza część pierwszego tomu cyklu “barokowego”. Rzecz rozpoczyna się w drugiej dekadzie osiemnastego wieku, lecz akcja właściwa to wspomnienia i retrospekcje głównego bohatera, Daniela Waterhouse’a, które sięgają połowy wieku siedemnastego. Dzięki postaci Daniela autor prowadzi nas przez najważniejsze odkrycia tego ciekawego okresu, i razem z nim poznamy największych filozofów i myślicieli tamtych czasów: od Isaaca Newtona, przez Johna Wilkinsa, aż do Godfryda Wilhelma Leibniza, którego z lekcji historii czy też j. polskiego nie kojarzyłem, a którego filozofia pozytywnie mnie zaskoczyła.

Razem z Waterhousem i Newtonem obserwujemy jak tworzy się filozofia naturalna, czyli sposób myślenia i poznawania świata empirycznie, przez poznanie każdej jednej rzeczy, jej istoty i właściwości oraz mechaniki działania. Przypuszczam, że każdy, kto ma się za fana filozofii momentami od lektury nie będzie mógł się oderwać. Problem jednak polega na tym, że wszyscy pozostali czytelnicy mogą się nudzić... Stephenson bowiem nigdzie się nie spieszy, wyraźnie ma czas na snucie rozbudowanej tekstowo opowieści, w której każdy szczegół tamtych czasów, który zainteresował jego samego jest opisany niczym u Stephena Kinga: długo, szczegółowo, wręcz rozwlekle.

“Żywe srebro” to nie tylko opowieść o nauce, a właściwie jej początkach w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, ale także o czasach, w jakich przyszło odkrywcom żyć. Krok po kroku poznajemy życie w Wielkiej Brytanii, przeżywamy z bohaterami silne wciąż wspomnienia po Cromwellu, wojnę z Holandią, spory z pozostałymi krajami. Jesteśmy także świadkami zarazy, która według wielu miała być początkiem apokalipsy roku 1666, na własne oczy zobaczymy także wielki pożar Londynu. Tu z kolei fani historii będą w siódmym niebie.

Niezależnie od tego, czy brak akcji jako takiej będzie się czytelnikowi podobał, czy też znudzony prędzej czy później odłoży książkę, jedno trzeba Stephensonowi przyznać. Ma facet nieziemski talent do używanie samego słowa - jego metafory zrobiły na mnie ogromne wrażenie, ten sposób porównywania do siebie niby odmiennych kwestii. Są bardzo rozbudowane, często autor potrzebuje dwóch, trzech stron tekstu by ukazać nam myśl, którą można by zawrzeć w jednym zdaniu - ale to ma swój klimat. Są takie momenty w książce, w których nawet znudzony czytelnik otrząśnie się z otępienia i senności, bo ukazywanie fascynacji bohaterów dzięki tego typu metaforom pozwala docenić całość lektury, nawet jeśli pod jej koniec czujemy strach, że przed nami jeszcze... siedem książek.

Warto też zauważyć jak Stephenson bawi się tym, co pisze. Akcja, mimo retrospekcji i chwilowych powrotów do czasu obecnego, pisana jest w czasie teraźniejszym (bohater nie wziął tego czy tamtego, ale bierze; nie poszedł tam czy tam, ale idzie). Autor nie konstruuje tradycyjnych zdań, gdzie czytelnik dowiaduje się kolejno o dalszych przygodach i losach postaci. Stephenson często klasyczną formę powieści zmienia na sposób dramatu, i często czytając zwarty tekst, akapit za akapitem, ma się wrażenie uczestnictwa w sztuce.

Do wyjaśnienia pozostaje tu jeszcze jedna kwestia: ile w “Żywym srebrze” jest fantastyki? Bo w książce nie znajdziemy jej tradycyjnych atrybutów. Nie okaże sie nagle, że byli alchemicy, a dzisiejszy filozofowie naturalni to magicy. Nikt nie zacznie czarować, nikt także nie wymyśli nagle super technologii. Jest to znacznie bardziej powieść przypominająca historyczną, w której fikcyjni bohaterowie spotykają się z realnie żyjącymi postaciami, a autor z dziką przyjemnością (w każdym zdaniu książki widać, że Stephenson kocha to, o czym pisze) wszystko razem miesza, korzysta z przeróżnych filozofii i sposobów myślenia oraz tego, co wiemy o naukowcach tamtych czasów i serwuje nam opowieść, którą sam chciałby przeczytać. Nie kłania się żadnej modzie, nie zwraca uwagi na fakt, że większość czytelników będzie miała z książką różne problemy, podobnie nie wydaje się pisać dla tych w mniejszości, którzy “Żywym srebrem” się zachwycą. Świetnie się bawi w swoim własnym świecie.

Z pewnością będę dążył do zapoznania się z resztą “Żywego srebra”, ambitnie planuję przeczytać także tomy kolejne: “Zamęt” i “Ustrój świata”. Lecz najpierw sobie odetchnę przy czymś lżejszym... ;-)

Quicksilver, MAG 2005, 398 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

1 komentarz: