czwartek, 28 lipca 2011

Walter M. Miller "Kantyk dla Leibowitza"

Jak wiele się spodziewałem po tej książce! Jednoznacznie brzmiące opinie, nagroda, tytuł wymieniany przy wielu okazjach tak, że fani fantastyki po prostu kojarzą nazwisko Leibowitz nawet jeśli nie mają pojęcia o co chodzi. I w pewien sposób moje oczekiwania zostały zaspokojone w pełni, a nawet na ponad sto procent. Ale to nie znaczy, że lektura była samą przyjemnością, co to, to nie.

“Kantyk dla Leibowitza” to opowieść rozgrywająca się w świecie postapokaliptycznym, jedna z pierwszych w tym gatunku. Autor ukazuje nam Ziemię po nuklearnej wojnie, gdzie ludzie cofnęli się w rozwoju o setki lat. I tak, jak w powieści Asimova Hari Seldon powołał Fundację w celu gromadzenia wiedzy, tak tutaj błogosławiony Leibowitz doprowadził do sytuacji, w której pewna część zakonu benedyktynów zajęła się tropieniem ksiąg zawierających pradawną naukę, którą ma nadzieję z czasem odzyskać.

Powieść dzieli się na trzy części. Pierwsza z nich opowiada o bracie zakonnym, który przypadkiem odkrywa schron przeciwatomowy z zapiskami samego błogosławionego. Ta część jest poświęcona zakonowi, stanowi fundament późniejszych jego zadań. Druga część, kilkaset lat później mówi już o czymś na kształt Renesansu, gdzie niektórzy bracia już otwarcie wchodzą na drogę, której dalej do Boga, a bliżej do nauki. Inni zaś próbują się przeciwstawiać, następni z kolei kombinują jak mieć jedno i drugie. Wreszcie trzecia część, znowu kilkaset lat później, opowiada o rezultacie pogoni za wiedzą, o zupełnie nowym świecie i ostatecznym losie ludzkości.

Nie jest to jednak książka, w której postawiono na akcję. Powieść toczy się leniwie, zobrazowana przez zakonników, różnych w różnych czasach, ale jednocześnie takich samych, bo przecież należących do tego samego gatunku. I tenże gatunek jest poddany analizie - z książki przebija sporo prawdy o człowieku jako istocie (niby) rozumnej. Także wiele kwestii dotyczy wiary, chyba nawet zbyt wiele, większa część dialogów była jak dla mnie przeraźliwie nudna, i to jest minus książki. Z jednej strony mamy bardzo dobry pomysł na świat oraz sposób jego ukazania, ale utrzymać uwagi ja osobiście nie potrafiłem. Czytałem ją długo, chwilami wręcz męczyłem. Trochę więcej akcji by się jednak przydało. Ale mimo to uważam, że to niezła powieść, bowiem zmęczywszy treść dobrnąłem do końca, który zdecydowanie nagrodził moją wytrwałość masakrując mnie całkowicie. Coś pięknego :-)

A Canticle for Leibowitz, Zysk i s-ka 1998, 365 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz