piątek, 3 czerwca 2011

Simon Beckett, "Wołanie grobu"

Simon Beckett napisał parę powieści, które jednak szerszego rozgłosu nie zdobyły. Sytuacja zmieniła się dopiero kilka lat temu, gdy wydał “Chemię śmierci”, thriller w najlepszym słowa tego znaczeniu, w którym może nie było rewelacyjnie stworzonych postaci ani rzeczywiście ciekawej zagadki kryminalnej czy puenty, była za to śmierć - realna, odarta z całej idiotycznej otoczki hokus-pokus, duszy, nieba, piekła i innych bajek. Śmierć u Becketta to zgnilizna i robaki, larwy buszujące w oczodołach zwłok, rozwijające się we wszelkich otworach, jakie ciało posiada. Plugastwo, którego poziom życia i nasycenia jest najlepszym sposobem na zbadanie czasu, jaki upłynął od zgonu ofiary.

Nic dziwnego, że po napisaniu bestsellera autor do postaci sądowego antropologa powrócił jeszcze kilkukrotnie. O ile “Zapisane w kościach” i “Szepty zmarłych” oferowały jednak pewną przyjemność lektury, o tyle niestety najnowsza, czwarta odsłona przygód Davida Huntera jest już tylko próbą odcięcia kuponów od zdobytej popularności i wyciśnięcia z czytelników małej kaski.

Brak pomysłów na przygotowanie kolejnej zagadki widać już od samego początku, od pierwszej strony. Akcja rozpoczyna się bowiem osiem lat wcześniej, czyli w czasach sprzed wydarzeń znanych nam z “Chemii śmierci”. Problem polega na tym, że wprowadzenie kilku postaci, które Hunter spotkał przed ośmioma laty nic fabule nie daje - książka i bez tego zabiegu byłaby tak samo leniwa i monotonna. Autentycznie, robi się nieco słabo, gdy zrozumiemy że cała jedna trzecia objętości książki, czyli właśnie owa retrospekcja, jest zbędna. Większy wysiłek autora byłby mile widziany, bo można było wydarzenia sprzed ośmiu lat przedstawić ciekawiej i w bardziej interesujący sposób.

Gdy wracamy do czasów obecnych - kolejne rozczarowanie. Następna jedna trzecia powieści to bezsensowne bieganiny, monologi bohatera wypowiadane w myślach, świadczące zamiast o jego inteligencji, to o głupocie. Rozważania na tematy, które my, czytelnicy dawno już ogarnęliśmy, kombinacje, kretyńskie pytania... Krótko mówiąc: od początku wiadomo, że przedstawiona tu opowieść będzie miała drugie dno, czekamy tylko na ten moment, gdy Hunter zrozumie co i jak. Czyli w miarę dobrej lektury zostaje nam nieco mniej niż ostatnia jedna trzecia książki.

Z odcinka na odcinek coraz słabiej. Simon Beckett zamiast skupić się na tym, co tak dobrze mu wyszło w “Chemii...”, czyli opisywaniu konkretnie, z niemal akademicką precyzją procesu rozkładu i zaangażowania poszczególnych rodzajów insektów w oczyszczanie kości z mięsa, próbuje konkurować z Jeffreyem Deaverem, Thomasem Harrisem czy z Alex Kavą. Zły pomysł! Niech oni piszą fabuły z puentą - bo czasem potrafią takowe stworzyć. Beckettowi powinna wystarczyć sama śmierć, bo niestety zagadki tworzy coraz bardziej beznadziejne, bohaterów coraz bardziej płaskich, a śmierć i zwłoki, które antropologowi towarzyszyć powinny często, stają się tu niestety rzadkością.

The Calling of the Grave, Amber 2011, 368 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

1 komentarz:

  1. Według mnie pierwsza i ostatnia część nie powala. Rewelacyjne za to są: ,,Zapisane w kościach" i ,,Szepty zmarłych". Czekam na ekranizacje:)

    OdpowiedzUsuń