wtorek, 29 marca 2011

Anne Rice, "Wywiad z wampirem"

Gdy pierwszy raz oglądałem film “Wywiad z wampirem”, zrobił on na mnie ogromne wrażenie. Do dziś lubię na tę produkcję rzucić okiem, głównie ze względu na doskonałą rolę Toma Cruise’a. Sentyment do filmu powoduje, że nie zauważam w nim tych momentów, które w książce rzucają się w oczy od razu, psując zabawę.

Pewnie, że powieść jest jedną z najważniejszych wśród licznych historii o wampirach. Anne Rice w latach siedemdziesiątych mocno zmieniła wizerunek nocnego łowcy ludzkiej krwi. Mogę się jedynie domyślać, jak niesamowita musiała być lektura książki w tamtych czasach, przedstawiająca wampiry niemal jak ludzi, ale jednocześnie trzymająca się mocno zwyczajów, które żywot wampira określają.

Dziś jednak odbiór jest zupełnie inny. W zalewie wampirów, którymi literatura jest atakowana od kilku lat, historia wiecznie smutnego, pełnego cierpienia Louisa średnio do mnie trafia. Jakże ciekawszą postacią jest Lestat, co zresztą w filmie zostało podkreślone o wiele bardziej, niż w książce. To on dla mnie stał się bohaterem opowieści, jego podejście do życia i roli, jaka przypadła mu w udziale gdy stał się wampirem. Nawet wiedząc, jaki los przygotowała mu Klaudia, postać w książce jeszcze lepiej skrojona, niż w filmie, i tak Lestatowi kibicowałem do końca. I jeśli kiedykolwiek sięgnę po któryś z kolejnych tomów cyklu (a jest ich... dziesięć!), będzie to tom drugi, czyli “Wampir Lestat”. Louis bowiem przypomina mi bohatera romantycznego, rozdartego pomiędzy swą wampirzą naturą, a nie do końca umarłym człowieczeństwem - o ile takie postaci rozumiem, tak wczuć się w ich światopogląd nie potrafię.

Interview with the wampire, Rebis 2007, 400 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

niedziela, 20 marca 2011

Marek Baraniecki "Głowa Kasandry"

W wielu miejscach polskiego internetu można odnaleźć prawdziwe peany pochwalne dla mikropowieści “Głowa Kasandry” i innych opowiadań Marka Baranieckiego. I trudno się z nimi nie zgodzić - pierwszy kontakt z twórczością tego pisarza wywiera na czytelniku mniej więcej takie samo wrażenie, jak pierwszy kontakt z dziełami Marka S. Huberatha. Krótko mówiąc: lektura nie przypomina tego, co już znamy - jest to coś zupełnie innego, coś, co posiada własny, charakterystyczny styl.

Nie zamierzam się rozwodzić nad kolejnymi tekstami ze zbioru. Wystarczy powiedzieć krótko: każdy z nich jest co najmniej dobry, nawet jeśli tytułowa “Głowa...” lekko się zestarzała. Obojętnie jakiego tematu dotyka autor, w tle widać dziesiątki tematów kolejnych, które go fascynują. Nie są to teksty proste, lekkie i przyjemne. Tu należy się nieco wysilić, by dać się wciągnąć w lekturę, lecz jeśli ten proces się uda, momentami nie można wyjść z podziwu nad klasą pisarza. Nie ważne, czy mówi o zagładzie, grach wirtualnych czy podświadomości albo miłości. Zawsze ma do powiedzenia coś niebywale ciekawego, oferując inne spojrzenie na przeróżne kwestie.

Aż się chce więcej. Ciekawe, czy autor pracuje nad czymś nowym? Czy wyda nieco więcej? Jestem za.

Głowa Kasandry, superNOWA 2008, 334 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Robert A. Heinlein "Wkładaj kombinezon i w drogę"

Bohaterem tej powieści o dziwnym tytule jest młody chłopak, nazywany przez przyjaciół Kip. Jest narratorem książki, i w jego własnych słowach poznajemy dzieciństwo, naznaczone jednym głównym marzeniem: pragnie polecieć na Księżyc. Problemem jest fakt, iż rodzice nie zarabiają zbyt wiele, a turystyczny lot jest wciąż niezwykle drogi. Ojciec, swoją drogą bardzo ciekawa postać, pokazuje synowi możliwe drogi do osiągnięcia celu.

Książka jest tak samo dziwna, jak jej tytuł. Do pewnego momentu jest to lektura wręcz fascynująca - życie młodzieńca w Ameryce dawnych lat naznaczone jest wieloma wydarzeniami, które znamy z historii. Co jednak najlepsze, przypomina biografię jednego z geniuszy, jakimi USA dysponowało w tamtych czasach, geniuszy inżynierii. Kip krok po kroku dąży do celu, poznając wszystkie zasady, jakimi poddawani są astronauci, poznając także naukę, dzięki której loty kosmiczne w ogóle są możliwe. W konkursie wygrywa oryginalny kombinezon, i sukcesywnie wyposaża go we wszystko, co powinno być częściami składowymi prawdziwego skafandra.

I nagle, dość niespodziewanie, książka nieco się zmienia - zaczyna przypominać pod wieloma względami trylogię Imperium Galaktyczne Isaaca Asimova. Kip dostaje się w kosmos, choć w stylu, jakiego sobie z pewnością nie życzył. Zostaje uwikłany w pełną hollywoodzkiej akcji rozgrywkę, gdzie nie ma ani chwili na zaczerpnięcie oddechu, przygoda goni przygodę, stale jest coś, co natychmiast trzeba zrobić...

Heinlein jednak ani przez chwilę nie zapomina o realiach, w jakich przyszło mu żyć. Nawet wtedy, gdy Kip przebywa z Obcymi, gdy rozwiązuje trudne zagadki, gdy obserwuje to, czego jeszcze żaden inny człowiek nie widział, czytelnik dowiaduje się mnóstwa cennych informacji ze świata nauki, szczególnie fizyki, biologii i chemii. Z niby przygodowej powieści, która stale puszcza do nas oko, mamy okazję poznać bardzo wiele prawdy, którą kierowali się pierwsi astronauci w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.

Nie jest to lektura na miarę “Władców marionetek” czy “Kawalerii kosmosu”, ale i tak robi wrażenie i pozostawia w umyśle czytelnika przekonanie, że jest to jedna z tych książek, które - chociażby dla poczucia humoru - będziemy chcieli przeczytać więcej niż raz.

Have Space Suit - Will Travel, Rebis 1995, 260 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

sobota, 12 marca 2011

Greg Bear - Darwin, tom 2: "Dzieci Darwina"

Po kontynuację “Radia Darwina” sięgnąłem z ogromną chęcią poznania dalszych losów bohaterów; rodziny składającej się z małżeństwa naukowców i córki należącej do tzw. “nowych dzieci”, obciążonych wirusem SHEVA. I pierwsze strony powieści mnie nie zawiodły - tak samo wciągająca akcja, z mnóstwem ciekawych, naukowych faktów. Stella Nova dorasta, w samotności, nie całkiem świadoma otaczającego ją świata, chroniona przez rodziców przed rządem, skupiającym wszystkie “nowe dzieci” w specjalnych szkołach, będących czymś na kształt zamkniętych obozów.

Niestety gdy dotrzemy do końca pierwszej części, coś w książce zaczyna się psuć. Każdy kolejny rozdział to przeskok w wątku, podobnie jak w tomie pierwszym, lecz w “Dzieciach Darwina” nie wszystkie wątki okazują się być tak wciągającymi. Jesteśmy bombardowani opisami komisji rządowych do spraw wirusa, które średnio interesują czytelnika, podobnie jak dalsze losy Dickena, znanego nam naukowca, czy przygody jednego z głównych bohaterów, Mitcha, który nawiązuje chwilowy romans z antropologią, próbując powrócić do zawodu. Jedyne, co trzyma czytelnika przy lekturze i skutecznie walczy z ogarniającą sennością to rozdziały poświęcone samej Stelli, coraz starszej.

Na jej przykładzie obserwujemy kim tak naprawdę są “nowe dzieci”, później zwane Szewitami. Jak wygląda organizacja ich społeczeństwa, jakie są relacje między nimi i w jaki sposób natura ich zmieniła względem nas, homo sapiens sapiens, wyposażając w dodatkowe funkcje, pomocne w komunikacji. I te fragmenty powieści są doskonałe, i doskonale świadczą o wiedzy ale i wyobraźni autora.

“Dzieciom Darwina” brakuje charyzmy poprzednika, która jest w stanie porwać czytelnika od pierwszego rozdziału. Ale nie ma to dużego znaczenia - tom drugi świetnej opowieści i tak trzeba przeczytać, by ogarnąć całość wizji, jaką przygotował czytelnikom Greg Bear.

Darwin's Children, Solaris 2009, 480 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

wtorek, 8 marca 2011

Greg Bear - Darwin, tom 1: "Radio Darwina"

W wyniku przebudzenia od tysięcy lat uśpionego w ludzkim DNA wirusa, dochodzi do rozprzestrzenienia się tajemniczej choroby, zwanej grypą Heroda. Tak okrutna nazwa nie wzięła się znikąd - grypa atakuje płody powodując u wszystkich zarażonych kobiet poronienia. Świat (czyli jak zwykle Ameryka) musi odpowiedzieć sobie na pytanie: co robić, by w ogóle powstało kolejne pokolenie? Sytuacja jest dramatyczna.

To był telegraficzny skrót niezwykle rozbudowanej z naukowego punktu widzenia fabuły, w której odnajdziemy nie tylko dowody na istnienie tajemniczego schorzenia w przeszłości, a nawet nie tylko o ludzi (jako homo sapiens sapiens), ale i u neandertalczyków. Okazuje się, poronienie nie jest jedynym efektem działalności wirusa, bowiem natychmiast po nim kobieta jest znowu w ciąży, tym razem bez udziału mężczyzny, z niepokalanego poczęcia. Dochodzi do potwornych zamieszek, otwiera się raj dla wszelkiego rodzaju kaznodziejów, demagogów i innych prymitywnych istot głoszących nadejście piekła i sądu ostatecznego, a z drugiej strony co odważniejsi naukowcy zaczynają zastanawiać się czy Herod to choroba, czy może nie ewolucja... Rząd nie potrafi opanować sytuacji, pojawiają się coraz częściej trupy, dochodzi do pomysłów rodem prosto z totalitarnego państwa, o rejestracji zarażonych, odbieraniu potomstwa do badań.

A wszystko to obserwujemy przez poznawanie kolejnych losów kilkorga naukowców, badających różne aspekty tej samej sprawy, z różnych punktów i dla różnych instytucji. “Radio Darwina” stara się być bowiem też po prostu opowieścią o miłości dwojga ludzi, pragnieniu posiadania potomstwa i szczęścia. Tu warto dodać, że Greg Bear świetnie prowadzi dialogi naukowe, umiejętnie przepycha czytelników przez gąszcz wiedzy, jeśli nawet nie potrafimy jej pojąć, to możemy ją przyjąć, przełknąć, strawić i czytać dalej - to wielka sztuka. Nieco gorzej natomiast wychodzą mu fragmenty “życiowe”, wszelkie opisy miłości czy dialogi nie dotyczące głównego tematu (choć jest takich naprawdę niewiele).

Najlepsza jednak w książce jest odwaga autora, który po zgromadzeniu tak potężnego SCIENCE odsłania przed nami niezwykłe wręcz FICTION, z elementami, które u wielu innych pisarzy mogły brzmieć po prostu śmiesznie, okazać się nie do przyjęcia. Greg Bear jednak nie waha się ani chwili i to, co ostatecznie prezentuje czytelnikowi jest tak dobre, że sięgnięcie po tom drugi - “Dzieci Darwina” - jest jedynym odpowiednim odruchem po zakończeniu lektury.

Darwin's Radio, Solaris 2009, 504 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

sobota, 5 marca 2011

Rafał Dębski "Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu"

Rafał Dębski to pisarz, który potrafi napisać nie tylko fantastykę, choć z nią głównie jest kojarzony. Ale pisał też przecież rzeczy nasiąknięte po brzegi historią, jest w stanie także stworzyć książki sensacyjne i kryminały. “Zoroaster” obudził we mnie nadzieję na lekturę bardzo science fiction, ale z zagadką dorównującą tym z rewelacyjnych opowieści o komisarzu Wrońskim, które w wielu miejscach przewyższają bestsellerowe kryminalne historie zza granicy, zalewającymi nasz rynek.

Rzeczywistość jednak okazała się nieco inna. Owszem, jest to książka jednocześnie bardzo science fiction, ale i z zagadką, obejmującą kilka trupów, kilkoro zaginionych i pewną tajemnicę. Rzecz rozgrywa się na księżycu pewnej planety, hen, w odległym zakątku Wszechświata. Trafia tam bohater, Adam Bartold, i rozpoczyna coś na kształt śledztwa. Ten wątek jest pełen zwrotów akcji, oczywiście nic nie okaże się takie, jakim wygląda i czeka nas niejedna niespodzianka. Uwagę czytelnika zwrócą przede wszystkim wymyślne sposoby dochodzenia do prawdy, idealnie wpisane w klimat science fiction, to fakt, ale... jednocześnie brzmiące jak dla mnie nieco naiwnie, a czasem nawet sztucznie.

Jednak nie same wynalazki, planeta, jej książyc, nauka i kryminalna zagadka składają się na całość “Zoroastra”. Jest tu coś więcej, mianowicie bardzo charakterystyczny dla tego autora język, którym już raz czy dwa potrafił się popisać (opowiadnie “Człowiek w krzystałowym płaszczu” jest najlepszym przykładem specyficznego stylu, jakiem pan Dębski potrafi zaskoczyć). Adam opisuje Valhallę, planetę wokół której krąży księżyc, bardzo dokładnie, taką, jaką ją widzi swoimi wszystkimi zmysłami. Dotyczy to wszelkich tajemnic i niezwykłości z tym rejonem kosmosu związanych, a lektura w tych momentach nabiera zupełnie nowego wymiaru - nie można oderwać wzroku od liter zapisanych na kolejnych stronach pełnych fascynacji bohatera (a pewnie i autora). Język robi się poetycki, a gwiazdy, zjawiska, czy czarne dziury oglądane oczami Adama są nieraz wręcz boleśnie piękne.

I ten właśnie język powoduje, że “Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu” stał się w moich oczach powieścią wartą uwagi, naprawdę dobrą. Bo intryga niestety do mnie nie trafiła, ale za to jak wspaniale została opisana! :)

Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu, Fabryka Słów 2010, 373 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

środa, 2 marca 2011

Zbigniew Nienacki, Dagome iudex tom 3. "Ja, Dago Władca"

Trzeci tom “Dagome iudex” znacznie bardziej, niż na samym Dago Panu i Piastunie skupia się ne jego czterech potomkach: Lestku, Siemowicie, Awdańcu i Pałuce. Sytuacja ta zostaje wyjaśniona zmianami, jakie w Piastunie zaszły - osiągnąwszy siłę wieku przestał brać czynny udział w życiu Państwa Polan, co miało dwie przyczyny. Pierwszą z nich był prosty fakt, iż na chwilę obecną nie zostało mu wiele ziem do podbicia - jedynie południe, lecz tam trwa Wielka Morawa, rządzona przez Svatopluka (Świętopełka I), władcy mocarnego i groźnego. Drugą przyczyną była miłość i sentyment, uczucia, których u Piastuna nikt się nie spodziewał.

Jak na lud, który ma w sobie tyle samo z olbrzymów, co z karłów, przystało, między synami władcy szybko dochodzi do politycznych konfliktów. Książka opowiada o wszelakich manipulacjach, jakich dopuszczają się potomkowie, którym zdaje się, iż są olbrzymami podobnymi ojcu. Dago zostaje uznany za karła, mówią, iż choruje na Brak Woli... Czytelnik poznając losy bohaterów czeka niecierpliwie na koniec, zastanawiając się, jak autor zdecyduje się przejść z legendy do historii, kiedy wreszcie pojawi się Mieszko? I jak życia dokona Dago?

Trzeci tom stara się ukazać czytelnikom ludzkie oblicze Piastuna, który nie wahał się przecież ani chwili przed dokonywaniem nawet niegodziwych czynów. Wszystkie jego grzechy, w tym największy - pozbycie się pierworodnego syna - tu powrócą, i trzeba będzie się zmierzyć nie tylko z przyszłością, nie tylko odnaleźć tego, który Państwo Polan poprowadzi dalej, ale i z przeszłością, która wbrew pozorom wcale nie jest martwa.

Podobno autor uznawał “Dagome iudex” za swe największe dzieło. Szczerze mówiąc, rozmach wizji, znajomość historii i przemyślane łączenie ze sobą motywów, legend i podań autentycznie potrafią czytelnika zwalić z nóg. To jest Wielkie Dzieło.

Ja, Dago Władca, Pojezierze 1990, 267 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl