poniedziałek, 28 lutego 2011

Isaac Asimov, Imperium Galaktycznego tom 2: "Prądy przestrzeni"

Drugi tom "Imperium Galaktycznego" to taka sama powieść akcji, jak Gwiazdy jak pył. Tym razem rzecz rozgrywa się wiele lat później, gdy mało kto już pamięta Ziemię, a twierdzenie, jakoby to z niej pochodziła ludzkość brane jest za dowcip.

Bohaterów jest kilku. Mamy tu człowieka z wykasowaną pamięcią, odkrywaną powoli, stopniowo. Jest jego kobieta, wpierw opiekunka, potem ktoś więcej. Jest inteligent, którego postępowanie stale zadziwia, aż Asimov nie odkryje kim tak naprawdę jest. Skoro to cykl Imperium Galaktyczne, to wiadomo, że musi paść nieco informacji o Trantorze i ostatecznie kształtującej się państwowości w centrum Galaktyki, czyli słynnego Imperium, z którego następnie wyłoniła się wspaniała Fundacja.

Książka jest pełna akcji, mocne uderzenie science fiction, z rzadka przerywane dygresjami autora. Owe dygresje jednak, gdy już je wyłowimy, robią - jak zawsze u Asimova - gigantyczne wrażenie.

The Currents of Space, Prima 1993, 208 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Zbigniew Nienacki, Dagome iudex tom 2. "Ja, Dago Piastun"

Środkowa część trylogii “Dagome Iudex” to kontynuacja drogi Dago Pana i Piastuna do zdobycia pełni władzy. Wszystkie wydarzenia z tomu pierwszego prowadzą do ostatecznej konfrontacji bohatera z rodami zamieszkującymi trzy duże grody: Kruszwic, Poznanię i Gniazdo, od której zaczynamy lekturę.

Każdy kolejny rozdział przedstawia nową na scenie postać, która ma dwa wyjścia: ukorzyć się przed przedziwnym Piastunem, wejść pod jego biały płaszcz i oddać się w jego piastowanie bądź podjąć walkę - i zginąć. W ten sposób poznajemy Helgundę - kobietę tak pewną siebie, iż w niej jednej zmieścił Nienacki aż dwie niezwykle ważne legendy opowiadające o początkach państwa Polskiego. Żona Goluba Popiołowłosego bowiem okazuje się nie tylko tą, która zamknęła Popiela w wieży, ale także wytruła stryjów z kolejnej legendy, by wreszcie opuściwszy dzisiejszą Wielkopolskę udać się do Małopolski, państwa Visulan i wcielić się w... Wandę, której usypano kopiec.

Ogromną siłą powieści jest oczekiwanie na właśnie kolejne legendy dopasowane do biegu książki. Dwa zwalczające się plemiona, z siedzibami w Gnieździe i Karradononie (Krakowie), władca Visulan Karak (Krak) mordujący nie syna, jak w podaniu, a ojca, spotkanie Piastuna z Piastem Kołodziejem, narodziny synów władcy Lestka i Siemowita - od lektury nie można się oderwać.

Stała akcja czasem zostaje przerywana ciekawymi myślami, pochodzącymi z “Księgi Grzmotów i Błyskawic”. Dago zaczyna rozumieć, iż bycie “olbrzymem” oznacza nie tylko posiadanie majestatu i siły - przede wszystkim oznacza stan umysłu właściwy ludności zamieszkującej tereny wokół Visuli. W ten sposób Nienacki ujął prawdę o Polakach, którzy są jednocześnie olbrzymami i karłami i nigdy nie wiadomo, jaka natura się w nich ostatecznie odezwie, gdy przyjdzie im wybierać. Tworząc coś nowego, pod wodzą wielkiego władcy są niezwyciężeni, lecz zdobywszy bogactwa karleją, większą uwagę skupiając na sobie, niż na dobru ogólnym.

Drugi tom czyta się nieco łatwiej, głównie ze względu na brak częstych retrospekcji, ukazujących dzieciństwo i pobieranie nauk przez Dagona. Akcja toczy się tym razem już ciągiem, od bitwy do bitwy, od zdrady do zdrady, i oczywiście od łóżka do łóżka, gdyż drugi tom “Dagome Iudex” ani trochę nie jest lżejszy pod tym względem od pierwszego, wciąż pozostając powieścią, delikatnie mówiąc, skandalizującą i obawiam się, że tylko dla dorosłych.

Ja, Dago Piastun, Pojezierze 1989, 296 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

piątek, 25 lutego 2011

Brian W. Aldiss, Helikonii tom 3. "Zima Helikonii"

Ostatni tom trylogii Helikonii wydaje się być nieco łatwiejszym w odbiorze, głównie ze względu na stosunkowo niewiele (patrząc na dwie poprzednie części) wątków. Właściwie cała opowieść dotyczy jednego bohatera, Luterina. Oczywiście, że nie jest to powieść, gdzie każdy rozdział przedstawia jego dalsze przygody, taki system nie pasowałby do trylogii, która przyzwyczaiła nas do “skakania” od postaci do postaci, z kontynentu na kontynent.

To, co było przyjemne wcześniej, pozostaje tak samo dobre w “Zimie Helikonii” - matematyka, czyli zabawa czytelnika w przeliczanie helikońskich lat na ziemskie, obliczanie ile czasu minęło od poprzednich wydarzeń, jak wiek bohaterów liczony w latach helikońskich ma się do wieku człowieka z ziemi. Przyjemnie czyta się także o plemionach i ośrodkach władzy, które tak dobrze poznaliśmy w “Wiośnie...” i “Lecie...”. Z ciekawością dowiadujemy się które z nich aktualnie są w cieniu, ich wpływ na wydarzenia zmalał, a które jeszcze trwają, jak zmienił się świat przez kilkaset lat od lata.

Nie zabrakło także wątków poświęconych stacji kosmicznej Avernus, które chociaż nie mają wielkiego wpływu na fabułę, tym razem przyciągają uwagę swego rodzaju rewolucją, która się na stacji dokonała. Doszło tam do złamania wszelkich zasad, rozpoczęły się orgie godne Kaliguli, tworzenie potwornych stworzeń w celu zaspokojenia własnej chuci. Z drugiej strony wreszcie dowiadujemy się konkretów na temat Ziemi i wojen nuklearnych, które miały tam miejsce oraz jak teraz wygląda nasz świat, ile wieków trwało odrodzenie cywilizacji i jakie zmiany zaszły w ludziach.

Autor wiele miejsca poświęca na opisywanie swoich ulubionych tematów - w tym wypadku odrodzenia się licznych religii, co jest bezpośrednim skutkiem strachu ludzi przed zbliżającą się zimą, która na kilka wieków skuje lodem i śniegiem planetę. Mnóstwo miejsca jest poświęconego kapłanom i ich okrutnej polityce, kolejnych wojnach.

Ostatecznie jednakże muszę z żalem powiedzieć, że choć “Zima Helikonii” ma swoje momenty i bywa interesująca, odstaje od poprzedników. Epilog rozbudowanej na kilkaset lat historii czterech pór roku jest lekturą, którą warto poznać, tak, jak warto zmierzyć się z każdą książką science fiction zaliczaną do kanonu, ale... z nóg książka nie zwala i niestety bywa lekturą męczącą. Tylko jedno pozostaje tak samo niezmienne - podziw dla autora, który był w stanie przygotować coś tak monumentalnego. Bez względu na słabsze momenty trylogia Helikonii i tak pozostaje gigantyczną, doskonale rozplanowaną historią, która spowoduje, że czytelnik nawet lekko zmęczony i tak sięgnie po pozostałe powieści Briana W. Aldissa, zachwycony jego wiedzą i wizjami przyszłości, które z taką łatwością przelewa na papier.

Heliconia Winter, Solaris 2009, 372 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

czwartek, 24 lutego 2011

Robert J. Sawyer "Futurospekcja"

“Futurospekcja” to szósta powieść Roberta J. Sawyera wydana w Polsce. Dopiero szósta, po obsypanych nagrodami “Eksperymencie terminalnym” (cudowna powieść!), trylogii “Neandertalska Paralaksa” (rewelacja!) i nieco innym w odbiorze, trochę przekombinowanym, ale jednak równie ciekawym “Starpleksie”. Dla niektórych fanów science fiction powieść nie zapowiadała się zbyt ciekawie, gdyż każdy z nas miał w zeszłym roku możliwość zapoznać się z serialem “Flash Forward”, który okazał się być na poziomie zaledwie dostatecznym, co zgodnie ocenili widzowie na zachodzie, powodując zakończenie po pierwszym sezonie.

Ale książka Sawyera to nie serial. To bardzo konkretna, zamknięta opowieść, napisana z takim samym wdziękiem jak poprzednie powieści autora.

Akcja rozpoczyna się w roku 2009, gdy podczas eksperymentu z pierwszą próbą uruchomienia Zderzacza Hadronów CERN, w Szwajcarii, na niecałe dwie minuty cała ludzkość traci przytomność. Jest to ogromna katastrofa na zachodniej półkuli planety, gdzie akurat trwał dzień - wiele samolotów spadło, wielu ludzi zginęło. Jednakże ci, którzy przeżyli, zostają postawieni przed niebywałą sytuacją - przez ów krótki czas każdy doświadczył pewnej wizji, która okazała się być fragmentem jego własnego życia z roku 2030.

Szybko zostaje zorganizowana strona internetowa, zwana Mozaiką, która ma za cel zbieranie informacji o świecie, jaki został w wizjach przedstawiony. Prowadzi to do przedziwnych, ale wspaniale opisanych sytuacji, z których wyłania się obraz świata przyszłości, w której doszło do wielu zmian, np. kobiety mogą być wyświęcane na księży, ChRL wciąż pozostaje krajem komunistycznym, samochody potrafią poruszać się nad ziemią, dzięki czemu odwieczny problem jakości dróg w Europie Wschodniej przestaje istnieć. Ale to jedna strona opowieści. Drugą jest życie bohaterów, fizyków CERNu, gdzie jeden widział się z inną kobietą, niż ta, którą właśnie ma poślubić, inny w wizji kochał się z kompletnie sobie nieznaną osobą, natomiast kolejny nie miał wizji wcale - czyli za dwadzieścia jeden lat będzie martwy.

Powstaje pytanie, czy przyszłość jest niezmienna, tak, jak przeszłość i teraźniejszość. Do głosu dochodzą przeróżne teorie, które Saywer opisuje tak wspaniale, że od lektury po prostu nie można się oderwać. Jest dokładnie wyjaśniona teoria “kontinuum czasprzestrzennego”, mamy wiele informacji o naukowcach, którzy życie poświęcili badaniu tej sprawy. Czytałem tę książkę, stale pod ręką trzymając smartfon z uruchomioną stroną wikipedii, sprawdzając wszystkie dane, potwierdzając ich autentyczność i oczywiście potwierdziły się wszystkie.

Sporo mówi się także o paradoksach, między innymi paradoksie Nivena, innego pisarza SF. Bohaterowie reprezentują zupełnie inne poglądy, nie tylko czysto naukowe - obarczeni świadomością, że to ich eksperyment pozbawił życia tylu ludzi (a innych pozbawił złudzeń, wszak wielu ujrzało się za dwie dekady w sytuacjach nie do pozazdroszczenia: bezdomnymi, samotnymi, w więzieniach itp.) próbują odnaleźć taki system, który pozwoli im dalej żyć i pracować bez wyrzutów sumienia. Odnajdziemy tu także ciekawe rozważania dotyczące posiadania wolnej woli lub jej braku, jest świetny przykład wyjęty z Biblii, klasyczna sprawa Piotra, który zarzekał się, iż nie wyprze się Jezusa - a jednak się wyparł, gdzie tu wolna wola?

Trzecia część powieści przenosi nas do roku 2030, gdzie wiele się wyjaśnia. Osobiście nie całkiem podeszło mi zakończenie, nieco zbyt hollywoodzkie, jak gigantyczny fajerwerk, idealnie nadające się do hitu kinowego dla mas, potężna wizja odległej przyszłości (kłania się “Starplex”), lecz nawet ten fakt nie przeszkodził mi w uznaniu “Futurospekcji” za jedną z najlepszych książek, jakie czytałem w życiu. To smutne, że autora, który potrafi napisać SF jak powieść obyczajową, którego każdy czytelnik zrozumie od razu, gdzie nie trzeba być “mózgowcem”, by pojąć istotę przedstawianych tu kwestii drukuje się w naszym kraju tak mało. Ja chcę więcej.

Flash Forward, Solaris 2011, 400 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

niedziela, 20 lutego 2011

Szczepan Twardoch "Zabawy z bronią, czyli co każdy duży chłopiec widzieć powinien!"

Od kilku lat trwa u mnie mania polegająca na kupowaniu każdej książki napisanej przez Szczepana Twardocha, nawet wówczas, gdy rzecz nie zalicza się do klasycznej beletrystyki, a jest zbiorem esejów, wydrukowanych uprzednio w przeróżnych czasopismach. Także obok “Wyznań prowincjusza” stoją sobie radośnie, o wiele lepiej wydane “Zabawy z bronią”, rzecz o tyle ciekawa już na starcie, iż zaliczam się do tej ogromnej większości polskiego społeczeństwa, które zdania na temat broni nie ma. W dodatku broń jest mi raczej obojętna, na lekcjach PO w liceum drzemałem (z otwartymi oczami, rzecz jasna :), w wojsku nie byłem, w życiu nie trzymałem żadnego egzemplarza tego narzędzia poza takimi służącymi do zabawy. Lektura zapowiadała się ciekawie już na starcie.

Trochę się bałem, że książka będzie zbiorem recenzji kolejnych egzemplarzy przeróżnych rodzajów broni strzeleckiej, dzięki czemu nie znajdzie we mnie zbyt radosnego odbiorcy. Na szczęście recenzjami zajmuje się trzecia część książki, zatytułowana “O broni praktycznie”, a wcześniej mamy “O broni kulturalnie” i “...politycznie”, które są tym, co w pisaniu Twardocha lubię najbardziej, czyli po prostu ciekawymi spostrzeżeniami dotyczącymi tematu, czasem nawet bardzo ogólnie, z oddali. Autor opowiada z pasją o swoim hobby, swoich fascynacjach, wplatając do tekstów dzieje ciekawych postaci, o których istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia (np. Ungern von Sternberg). Żali się, iż jako hobbysta w powieściach nie może w pełni na broni się skupić, by nie zanudzić czytelników, opowiada także o innych literatach, którzy o broni pisali, wymieniając takich, którzy jej używali oraz takich, którzy nigdy nie mieli jej w ręce, dlatego też w ich prozie można odnaleźć niezłe “kwiatki”.

Autor sprawnie zaprezentował w tym zbiorku punkt widzenia swój i sporej grupy ludzi, którzy chętnie widzieliby zmiany w polskim prawie dotyczącym posiadania broni. Z poglądami tu zawartymi można się zgadzać lub nie, jednego natomiast nie można im odmówić - konsekwencji i logiki, z jakimi zostają podane, w sposób nienachalny, z wiarą w rozum czytelnika, bez durnych przykładów do których przyzwyczaiły nas media w temacie broni, bez demagogii, bez kretyńskich statystyk. Z pewnością jest się nad czym zastanowić, a kto wie, może i do samej idei niektórzy dadzą się przekonać?

Dębogóra 2009, 232 strony

Strona książki na LubimyCzytac.pl

sobota, 19 lutego 2011

Ray Bradbury "K jak kosmos"

Zbór szesnastu opowiadań Bradbury’ego na okładce opisany jest jako przekrój przez twórczość, w którym odnajdziemy i klasyczne science fiction, ale także drugą stronę pisarza, czyli nieco bardziej “bajkowe”, pozbawione naukowego pierwiastka teksty, często z morałem.

Nie wszystkie opowiadania są tak dobre, by utkwić w pamięci na dłużej, lecz na szczęście kilka jest wyjątkowych. Taki “Słup ognia” na przykład. Rzecz dzieje się za ileśtam lat, i okazuje się być fantastyką socjologiczną, w której bohater obserwuje nowy, wspaniały świat, w którym na jedno miasto przypada jeden radiowóz, gdyż nikomu nie przychodzi do głowy robić cokolwiek niezgodnego z prawem. Ciekawostką jest natomiast nie to, co zwykle w tym gatunku, czyli odpowiedź na pytanie jak doszło do powstania powstania utopii, ale bohater, z którego perspektywy obserwujemy wydarzenia - ostatni nieumarły, który powstał z grobu, z ostatniego cmentarza, będącego już nie typową nekropolią, a muzeum, ukazującym w jak niehigieniczny sposób dawniej pozbywano się ciał, w imię abstrakcyjnego pojęcia religii. Pomysł po prostu rewelacyjny.

Dwa teksty ukazują świat dziecka, którego dorośli nie starają się nawet zrozumieć, jakby sami nie pamiętali ani jednej chwili z czasów, gdy dziećmi byli. “Inwazja” to doskonały projekt na zrobienie krótkiego filmu, może nawet z gatunku horror, gdzie dzieci pod pozorem nowej gry, zabawy przygotowują grunt pod tytułową inwazję - tekst nie przeraża tak, jak czytany przeze mnie kiedyś “Mały morderca” tego autora, ale również pokazuje inną stronę Bradbury’ego, w której fantazje stają się czystą grozą. Z drugiej strony z kolei mamy “Krzyk kobiety”, równie brutalny tekst, tym razem mówiący o tym, jak dzieciom trudno przekonać dorosłych do wiary w pewne, zdawałoby się nieprawdziwe, rzeczy.

Sporo pesymizmu (a może bardziej realizmu) u autora przejawia się w tekstach “Czas ucieczki” i “Samotny przechodzień”, podobnie w “Wycieczce na milion lat” i “Ciemnoskórzy byli i złotoocy”, lecz w tych dwóch dodatkowym elementem jest sceneria marsjańska, opisana z tą samą senną atmosferą, którą tak dobrze znamy z “Kronik marsjańskich”. Bradbury otwarcie opowiada o końcu Ziemi jako planety, o końcu, który sami na siebie sprowadzimy, także o bolesnym fakcie, iż wiara, że kolejne pokolenia będą mądrzejsze i nauczą się na naszych błędach przypomina wiarę w cuda - fajnie byłoby, gdyby się zdarzały, lecz rozum podpowiada, że taka wiara to naiwność granicząca z głupotą.

Ponadto są jeszcze dwa teksty, które zaliczam do najlepszych. “Witaj i żegnaj” to opowieść wykorzystująca doskonały pomysł spowolnionego rozwoju, wzrostu człowieka. Mężczyzna 43-letni wygląda wciąż na lat dwanaście i wędruje przez kraj z poczuciem misji. Opowiadanie pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie i chęć do zadumy, refleksji - autor tylko nakreśla historię i błyskawicznie ją kończy, rezygnując z rozwinięcia niezłej idei, pozostawiając wyobraźni czytelnika całą zabawę. Drugim tekstem jest natomiast “Zejdź do mojej piwnicy”, który zajmuje się tematyką inwazji obcej formy życia, na naszej planecie istniejącej pod postacią grzyba. Sama fabuła nie zwala z nóg, ale tekst tak mocno mi się skojarzył z niejakim smardzem, moim ulubionym bohaterem “Cieplarni” Briana Aldissa, że z pewnością o tym opowiadaniu nie zapomnę zbyt szybko.

Obok jest kilka rzeczy prostych, kilka o przewidywalnej fabule, ale ogólne wrażenie po zapoznaniu się ze wszystkimi szesnastoma opowiadaniami jest badzo pozytywne.

S is for Space, Iskry 1978, 325 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

środa, 16 lutego 2011

Anthony Burgess "Mechaniczna pomarańcza"

“Mechaniczna pomarańcza” to powieść, która przede wszystkim atakuje czytelnika mnóstwem pozytywnych wrażeń przez sam zastosowany tu język - prawdziwy eksperyment lingwistyczny. Książka została napisana wymyśloną, nieistniejącą mową, będącą połączeniem angielskiego slangu z zapożyczeniami z rosyjskiego, którym posługują się bohaterowie, młodzież. Jako że treść jest podana w formie opowieści głównego bohatera, Aleksa, jedyne momenty, w których język jest prosty w zrozumieniu to te, gdy Alex cytuje napotkane, starsze od niego, obdarzone autorytetem postaci, np. członków rządu. Świetną robotę wykonał polski tłumacz, Robert Stiller, przekształcając tę specyficzną mowę tak, by jednocześnie zachowała ślad oryginału, ale była zrozumiana bez problemu przez Polaków.

Książka opowiada o kilku latach z życia Aleksa, młodocianego przestępcy, który w dzień śpi i wypoczywa, a wieczorami ze swoim gangiem się doskonale bawi. Zabawa ta jest dość brutalna, bowiem polega na stosowaniu praktycznie nieograniczonej przemocy wobec wszystkich, którzy znajdą się na ich drodze. Nie tylko kradną, ale dla przyjemności biją, gwałcą, a potem spokojnie wracają do ulubionego lokalu i wydają “zarobione” pieniądze na drinki z narkotykowymi wstawkami.

Alex jednakże ma pecha - trafia w końcu do więzienia, i tu zaczyna się jakby druga strona historii. Autor wyraźnie wskazuje, że coś tak abstrakcyjnego jak resocjalizacja nie istnieje, i prezentuje wymyślony przez siebie system “warunkowania” przestępców tak, by nie byli fizycznie zdolni do przemocy. Poddany eksperymentowi Alex po wyjściu z więzienia nie zmienił się ani na jotę, lecz ilekroć pragnie zachować się zgodnie z własnymi zwyczajami doznaje niebywałych cierpień. Co więcej, ów eksperyment okazuje się być niczym innym, jak tylko narzędziem kontroli ludzi, obywateli. Ten wątek nie jest jednakże dostatecznie rozwinięty, więc klasycznej dla fantastyki socjologicznej walki o prawdę tu nie spotkamy. Pewnie, że bohater będzie wykorzystywany przez różne środowiska do swoich politycznych celów, ale w nie tak wielkim stopniu, jak się spodziewałem.

Burgess w “Mechanicznej pomarańczy” ukazał bardzo ciekawy świat, który niestety ma bardzo wiele wspólnego z tym, w którym my sami teraz żyjemy. Młodzi ludzie nie posługują się już normalnym, zdrowym językiem, powtarzając za prymitywnymi społecznościami zachodu skrócenia, tworząc neologizmy i co najgorsze używając słów, których znaczenia nie pojmują, zatem w ich mowie nabierają one zupełnie nowego. Przemoc tu opisana jest także częścią naszego życia, przecież co chwilę się słyszy o zwyrodnialcach i zboczeńcach, których w społeczeństwie ilość zdaje się nieustannie rosnąć. Włamywanie się do domostw obywateli celem rabunku i gwałtu to przecież nic innego, jak spotykane i u nas zabijanie dla kilkunastu złotych, czy wręcz tylko dla możliwości obejrzenia na żywo śmierci innej, żywej istoty. Pytaniem pozostaje, kiedy ktoś wpadnie na pomysł odejścia od klasycznie pojmowanej resocjalizacji i wymyśli jakiś nowy sposób radzenia sobie z tępotą i bezmyślnością, rozmnażającą się wokół nas jak króliki w Australii? I czy jest to w ogóle możliwe?

A Clockwork Orange, Vis-a-Vis/Etiuda 2009, 256 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

niedziela, 13 lutego 2011

Brian W. Aldiss "Cieplarnia"

Napisana prawie pięćdziesiąt lat temu “Cieplarnia” to jedno z największych dzieł niezwykłego brytyjskiego pisarza, dorównujące pomysłem “Non Stop”, lecz jeszcze bardziej wyraziste, przewyższające wizją nawet ów niezwykły świat ze słynnej powieści.

Rzecz dzieje się na Ziemi, ale miliony lat po czasach teraźniejszych. Miliony, nie raptem kilka czy kilkadziesiąt wieków, do czego przyzwyczaiły nas liczne książki science fiction. Planeta została całkowicie odmieniona, stając się czymś na kształt gigantycznej cieplarni, w której Ziemia przestała się poruszać, na stałe pozostając obróconą połową swej powierzchni do Słońca. Druga połowa tonie w ciemności, bez światła, zatem i bez życia. Podobnie księżyc znieruchomiał, otrzymał atmosferę i nawet... połączenie z Ziemią, przez które co ciekawsze formy życia potrafią wędrować.

Książka opisuje przygody grupki ludzi, absolutnie zmienionych, poddanych milionom lat ewolucji, znacznie głupszych, znacznie niższych, o zielonej skórze. Żyją oni na gigantycznym figowcu, formie drzewa, które opanowało praktycznie całą półkulę. Wśród zieleni oprócz ludzi żyją jeszcze tylko cztery gatunki zwierząt, konkretnie dawnych owadów - cała reszta świata została opanowana przez rośliny. Dodajmy, iż są to rośliny jak najbardziej rozumne, drapieżne, myślące. Wielkim plusem “Cieplarni” jest atmosfera stałego zagrożenia, której doświadczamy na niemalże każdej stronie książki - co chwilę coś próbuje kogoś pożreć, nie wolno przestać mieć się na baczności nawet na moment. Co rusz któryś z członków plemienia czy innych napotkanych bohaterów staje się pożywieniem, a jego los jest kwitowany prostym “tak już jest”, reszta żyje dalej.

Samo poznawanie kolejnych roślin, które zastąpiły na Ziemi zwierzęta, staje się doskonałą zabawą, dzięki opisom prezentującym ich zwyczaje, podobieństwom do znanych nam zwierząt oraz nazewnictwu: ileż tu przeróżnych pompiaków, jagodobijów, parzyperzów czy glistoglutów...

“Cieplarnia” prócz samej zwalającej z nóg wizji świata za miliony lat ukazuje też kilka innych ciekawostek, z których najciekawszą jest postać grzyba, smardza, istoty obdarzonej potężną inteligencją, która bardziej przypomina człowieka, niż owi “nowi” ludzie, dzięki swoim prostym poglądom: “cel uświęca środki” i “po trupach do celu”. Aldiss pokusił się o prezentację niesamowitego, wspaniałego (z punktu widzenia smardza) pomysłu mówiącego o zyskaniu przez ludzkość świadomości wiele lat temu oraz utracie tejże, co wyjaśnia fakt niemożności poradzenia sobie z klęską, jaką stało się Słońce. Wszystko jest naturalnie wyjaśnione, możliwe do zrozumienia i zaakceptowania, do przyjęcia i wejścia w ów niezwykły świat w pełni. Nawet pewne nielogiczności nie przeszkadzają w zabawie, ot chociażby ta najbardziej rzucająca się w oczy, czyli możliwość bezproblemowego porozumiewania się pomiędzy nie tylko różnymi plemionami, ale i gatunkami istot Ziemię zamieszkujących.

Czysto subiektywnie uważam “Cieplarnię” za o wiele lepszy tytuł od wychwalanego “Non Stop” (który ma się rozumieć i tak jest bardzo dobry) i nawet lekko przechwalonej Helikonii, monumentalnej, lecz nawet w połowie nie wciągającej tak, jak przygody Grena, Lily-yo, Yattmur i smardza.

Hothouse, Solaris 2007, 340 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

sobota, 12 lutego 2011

Brian W. Aldiss "Non Stop"

Non Stop opowiada historię ludzi, którzy są potomkami członków wyprawy kosmicznej, lecz nie do końca sobie z tego zdają sprawę. Tylko niewielu z nich zaczyna zastanawiać się nad otaczającym ich światem, dostrzegając pewne fakty, które sugerują, iż nie jest to świat prawdziwy, a sztuczny, przez kogoś przygotowany, zbudowany z metalu i wędrujący w przestrzeni kosmicznej.

Książka opowiada o kolejnych etapach poznawania prawdy, ukazując koleje losu jednego z mieszkańców statku. I w tym miejscu koniecznie trzeba powiedzieć, iż owa prawda przedstawia się w sposób po prostu cudowny, oferując nie tylko drugie, ale i trzecie dno całości. Niby czytelnik szybko się domyśla w jakim kierunku wędruje opowieść, ale autorowi i tak na końcu udaje się nas zaskoczyć, i to bez litości, konkretnie. To, co Aldiss wymyślił, a następnie w sposób stosunkowo prosty przedstawił bije na głowę wiele innych historii science fiction.

Jedynym problemem książki jest specyficzny styl, w jakim autor snuje swe historie. Z jednej strony czytelnik po prostu MUSI poznać tę historię, jest ona bowiem autentycznie fascynująca, ale z drugiej sama opowieść czasem usypia, mimo dużej dawki akcji książka nie wciąga tak, jak inne, równie wiekowe dziś pozycje klasyczne, np. książki Heinleina czy niektóre Asimova. No, ale taki już jest ten pisarz, takie same wrażenia miałem przy trylogii Helikonii i Cieplarni, można się przyzwyczaić i bawić i tak doskonale.

Non-Stop, Solaris 2007, 280 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

czwartek, 10 lutego 2011

Marina i Siergiej Diaczenko "Dzika energia"

“Dzika energia” Diaczenków zaliczana jest to gatunku fantastyki socjologicznej i tylko dlatego się książką zainteresowałem; miałem okazję zapoznać się wcześniej z innymi tytułami ukraińskiego małżeństwa i choć nie mogę powiedzieć, by były to kiepskie pozycje, to jednak we mnie nie odnalazły wielkiego wielbiciela.

Akcja toczy się w świecie cierpiącym na niedobór energii, która jest potrzebna do życia ludziom. Co wieczór następuje tak zwana “godzina energii”, gdy spokojni mieszkańcy, nieświadomi prawdy, ładują się, podłączając do specjalnej aparatury. Łatwo jest stracić swój przydział, wystarczy się lekko pomylić w pracy, czasem po prostu mieć pecha. Kto nie ma zapasów, ten może nie przeżyć bez doładowania, czarny rynek oczywiście kwitnie, ale “lewa” energia jest tylko marnym substytutem prawdziwej i w zasadzie bardziej szkodzi, niż pomaga.

Bohaterką jest dziewczyna, pracująca jako piksel. Ten motyw jest jednym z ciekawszych w książce, łatwo sobie wyobrazić setki ludzi poustawianych w rzędach, obleczonych w kolorowe kostiumy, którzy zgodnie z wybijanym rytmem poruszają się, zmieniając niczym w tańcu aktualny kolor swojej postaci unosząc poły szat. Ich taniec staje się dla innych obrazem, napisem, hasłem reklamowym.

Pod wpływem nieprzewidzianych zdarzeń bohaterka trafia na coś w rodzaju “czarnej listy”, staje się poszukiwaną, musi uciekać, zmienić społeczność pośród której żyje. Zyskuje większą świadomość tego, co się dzieje dookoła i postanawia walczyć o lepszy byt. Krążą słuchy o mitycznym Zakładzie, gdzie wszyscy są szczęśliwi, a energia jest darmowa...

Niestety w momencie, gdy dziewczyna wydostaje się z Miasta, powieść staje się czymś na kształt fantasy. O ile wcześniej ukazane grupy społeczne były przedstawione ciekawie (zamieszkujące w najwyższych partiach opuszczonych wieżowców, samowystarczalne, żyjące “po staremu”, nawet posiadające dzieci), potem przygoda nie potrafiła utrzymać mojej uwagi. Opowieść o społeczności leśnej, walce o przywództwo, a potem zdarzenia w Zakładzie - wszystkiemu brakuje jakiejś konkretnej puenty, wyjaśnienia sytuacji, lektura staje się wręcz monotonna a często i przewidywalna. Widać, że zamiarem autorów było ukazanie w słowach czystej energii, radości, ale według mnie zamiar ów powiódł się tylko połowicznie.

“Dzika energia” to także ogromne przedsięwzięcie na wschodzie, na które prócz literatury składa się też muzyka, teledyski, rock opera, komiksy i próba wprowadzenia nowej mody. Z tego, co można wyczytać dowiadujemy się, że na Ukrainie i w Rosji się powiodło, ale tu, w Polsce, nie wróżę mu wielu sukcesów. Nasze społeczeństwo jest chyba już zbyt zamerykanizowane idolami, gwiazdami, tabloidami i amerykańskim stylem życia, by przyjąć i zaangażować się w coś tak typowo wschodniego. A szkoda, bo może przy tych wszystkich dodatkach książka okazała by się niezłym uzupełnieniem całości i pozostawiła po sobie lepsze wrażenie?

Дикая энергия. Лана, Solaris 2007, 334 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

niedziela, 6 lutego 2011

Robert A. Heinlein "Kawaleria kosmosu"

Kolejny klasyk Heinleina, który mimo upływu lat wcale się nie zestarzał. “Kawaleria kosmosu” to powieść, która w znacznym stopniu przyczyniła się do powstania nowej gałęzi fantastyki naukowej, zwanej militarną science fiction, z której wyrosły potem takie tytuły jak chociażby “Wieczna wojna” Haldemana. Po lekturze wrażenie jest podobne, jak po przygodzie z “Władcami marionetek” - widać, jak ogromną podstawą stała się książka dla kolejnych dziesiątek tytułów w literaturze, filmie i komiksie.

Powieść opisuje żywot młodego Juana Rico, zwanego Jonniem. Po ukończeniu szkoły, niejako przez przypadek dostaje się do armii, pragnąc odsłużyć dwa lata i dzięki temu wrócić jako inna kategoria obywatela, posiadając prawo do głosowania. Bowiem w rzeczywistości wykreowanej przez Heinleina nie każdy może głosować, czyli wpływać na wydarzenia - tylko ci, którzy dowiedli swojej odpowiedzialności. Wspaniały pomysł, nieprawdaż? Niemożliwy do zrealizowania, kłania się fantastyka socjologiczna, ale mimo wszystko wspaniały.

Pechem bohatera i jego przyjaciół jest atak na Federację Ziemską ze strony Pluskwo-Pajęczaków, przedziwnej rasy obcych. Perspektywa odlotu na Ziemię po dwóch latach służby oddala się, a liczne ćwiczenia, bardzo typowe, z mnóstwem krzyku, udawanej pogardy i obowiązku zamieniają się w realną walkę. Rico musi podejmować coraz trudniejsze decyzje i odpowiedzieć sobie na pytanie czy w ogóle jest do czego wracać, czy może nie lepiej pozostać i robić to, w czym jest się dobrym? Książka tak wciągająca, że nie wierzę, iż znajdzie się ktoś, kto będzie ją męczył dłużej niż jedno popołudnie.

Starship Troopers, Amber 1994, 208 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Szczepan Twardoch "Wieczny Grunwald"

Wieczny Grunwald, wydany przez Narodowe Centrum Kultury, jest trzecią powieścią cyklu Zwrotnice Czasu - historie alternatywne. Punktem wyjścia jest bitwa pod Grunwaldem oraz jej sześćsetna rocznica. Ale Wieczny Grunwald okazuje się być zupełnie czymś innym od tradycyjnie pojmowanej fantastyki opisującej znane nam wydarzenia, które potoczyły się inną drogą.

Książka opisuje żywoty niejakiego Paszka, przypadkowo spłodzonego syna króla Kazimierza, któremu młoda, czternastoletnia dziewczyna wpadła w oko. Zaszła w ciążę, co kompletnie zniszczyło jej życie, do samego jego końca jedyne, co zarobiła, zarobiła oddając się mężczyznom. Z kolei król zmarł, nie zapewniając Paszkowi tego, co zapewnił swoim pozostałym, licznym bękartom. Poznajemy dzieciństwo, młodość, w końcu śmierć bohatera, ale poznajemy je w bardzo szczególny, wyjątkowy sposób.

Okazuje się bowiem, że Paszko ma tego pecha, którego onegdaj doznał Joachim von Egern, znany z opowiadań Szczepana Twardocha. Paszko nie może umrzeć, odejść z tego świata w święty spokój, nieistnienie. Przeżywa liczne żywoty, będące odgałęziami jego podstawowego żywota, a na domiar złego wędruje przez historię, zarówno tę znaną nam, jak i tę, która w naszej wersji wszechświata się nie wydarzyła, i tę, która może się dopiero wydarzyć.

Liczne żywoty Paszka nie są jednakże czymś klasycznie pojmowanym, co pisał chociażby Robert E. Howard, czyli: urodziłem się, żyłem, umarłem, odrodziłem w kolejnym wcieleniu. Nic z tych rzeczy - wszystkie żywoty Paszka stają się jednym, tym samym Wszechżywotem, a jego kolejne etapy płynnie przemieszczają się wraz z kolejnymi stuleciami. Nieraz Paszko nie potrafi opisać dokładnie tego, co przeżył w podstawowej wersji swojego istnienia i sięga po odmienne, rozgrywające się gdzie indziej i kiedy indziej, a jednocześnie takie same.

Autor stworzył zupełnie wyjątkowe dzieło, jedną z tych książek, które zapewniają czytelnikom zupełnie nową jakość. Część napisana jest językiem, który dziś już trudno zrozumieć, stale wtrąca niemieckie zdania, jak na syna Niemki i Polaka przystało. Niemcom i Polakom zdrowo się zresztą w powieści obrywa, w wyobraźni autora, zasilanej przeróżnymi stereotypami dotyczącymi obu narodów powstały potworne wersje przyszłości, oparte na chorych wyobrażeniach powstałych w XX wieku, ale i przeszłość wcale nie jest kolorowa.

Od lektury nie można się oderwać. Zwłaszcza, że książka jest napisana ciągiem, bez podziału na kolejne wątki, rozdziały kompletnie ignorując. A mimo że napisana ciągiem, mimo że nieraz jedynie przecinek oddziela całe stulecia opisywanych wydarzeń, powieść zza końca czasów wcale nie męczy, wręcz przeciwnie, czyta się jednym tchem.

Wieczny Grunwald, Narodowe Centrum Kultury 2010, 210 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

czwartek, 3 lutego 2011

Brian W. Aldiss, Helikonii tom 2. "Lato Helikonii"

Kontynuacja “Wiosny Helikonii” rozgrywa się ponad 350 lat po znanych nam wydarzeniach. Ludzkość panuje bez przeszkód ze strony fagorów, która to rasa musiała się podporządkować silniejszym i ograniczyć do samego przetrwania w nadziei, że zimne dni znowu nadejdą.

Helikonia jest podzielona na wiele królestw, to już nie plemiona, ale całe narody. Obserwacja ich nie jest już w takim stopniu interesująca, książka bowiem bardzo często zaczyna przypominać niestety fantasy, gdzie ponad połowa tekstu to przeróżne rozważania na temat wojen, polityki, korzyści, spisków... Głód wiedzy pozostał u nielicznych. Niewielu bohaterów potrafi przyciągnąć uwagę czytelnika na dłużej, zabrakło tak charyzmatycznych postaci, jakie pamiętamy z “Wiosny...”.

Ciekawostką jest pojawienie się na Helikonii człowieka, który pochodzi z obserwującej planetę od lat stacji kosmicznej Avernus. Z jego wiedzą można wiele zdziałać, lecz wcześniej należy przekonać ludzi do siebie, do swego pochodzenia.

Książka już nie fascynuje, opowieść jest rozwlekła, momentami bywa wręcz nudna. Na szczęście pomiędzy cząstkami fabuły Aldiss wciąż zamieszcza wiele ciekawych dygresji dotyczących tematów, które go fascynują, dlatego też “Lato Helikonii” ostatecznie się broni dzielnie i mimo pewnych wad pozostaje tytułem jak najbardziej godnym uwagi.

Heliconia Summer, Solaris 2008, 528 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl