czwartek, 6 stycznia 2011

Szczepan Twardoch "Wyznania prowincjusza"

Urodziłem się na Górnym Śląsku, tu też mieszkam całe życie. Nigdy jednak za Ślązaka się nie uważałem, nie zostałem wychowany w śląskiej świadomości, w zasadzie nie wiem nawet dlaczego – zarówno strona ojca, jak i matki, swej śląskości się nie wstydziła, zawsze była dumna i często ją podkreślała, mi jej jednak nie przekazując.

Niestety, w późniejszym dzieciństwie, moje pojęcie dotyczące ludzi tu zamieszkałych, żyjących obok, zostało zgwałcone przez pseudo-ślązaków, którzy całą swoją miłość do tutejszej ziemi i zwyczaju potrafią zaprezentować tylko jako obowiązek pogardzania Polską, z jednoczesnym uwielbieniem Niemiec. A że mam w zwyczaju gardzić ideami, które mi się narzuca, ostatecznie odrzuciłem pragnienie wspólnoty, i na przekór innym zacząłem podkreślać mą polską narodowość, z jednoczesną, coraz większą, niestety, niechęcią do w tym wypadku Bogu ducha winnego narodu niemieckiego. Wszystko, co śląskie, stało się złe. Śląskość zaczęła mi się przejawiać jedynie w wadach, wspomnianym uwielbieniu dla Niemca ("za Niemca to planowali/budowali/rozwijali/wydobywali a teraz...?"), nieprzyjemnym obnoszeniem się z ilością osób w rodzinie, które hen, za Odrą odnalazły lepsze życie, a teraz swą łaskę okazują tradycyjnymi, śląskimi pakietami. Nikt, jak owi pseudo-ślązacy nie potrafi w ciągu paru miesięcy zapomnieć języka polskiego, przyjeżdżając w odwiedziny z Niemiec wstawiać do zwykłych zdań potężnej ilości słów po niemiecku, udowadniając w ten sposób nie tylko swój niski iloraz inteligencji, ale przede wszystkim pogardę dla rozmówcy, opowiadając jak tam, na zachodzie jest dobrze, a tu, w Polsce, źle. Było moim pechem natrafienie w dzieciństwie na sporą grupę reprezentującą takie właśnie myślenie, co z pewnością w mojej psychice pozostawi ślad na całe życie.

Na szczęście to już przeszłość. Najpierw zostawiłem temat, starając się zapomnieć o ludziach ograniczonych, próbując się (z sukcesem) odseparować. A potem znalazł się człowiek, oczywiście Ślązak, który jako pierwszy odnalazł takie słowa, które mi pozwoliły zrozumieć o co chodzi tak naprawdę z tą śląskością. Słowa przeczytałem na stronie: http://dziennik.twardoch.pl/2004-2005, we fragmencie zatytułowanym „Jak nie zostałem Polakiem – narodowość jako akt woli”.

Warto się z tym esejem zapoznać nie tylko po to, by poznać zdanie Szczepana Twardocha w temacie, ale i dla samej formy wypowiedzi, polszczyzny po prostu mistrzowskiej, której zazdroszczą autorowi nawet uznani pisarze/publicyści, której zazdroszczę mu ja, zwykły czytelnik, który czytając tak skonstruowane wypowiedzi automatycznie pragnąłby wypowiadać się w takim samym stylu.

„Wyznania prowincjusza” to zbiór dziewiętnastu esejów, które autor opublikował w pierwszej dekadzie XXI wieku w pismach Arcana, Christianitas, Czas Fantastyki, 44/Czterdzieści i Cztery, Fronda, Opcje, W Drodze i na stronie internetowej polityka.pl. Pisarz dotyka w nich nie kwestii, którymi żyjemy, którymi żyje polityka czy obyczaj, ale takich, które interesują jego samego przede wszystkim, i sam uważa je za ważne. Dlatego też jest obojętnym, czy akurat pisze o innym autorze, książce czy narodzie, upadku Europy, nowym średniowieczu czy swoich spostrzeżeniach z podróży koleją transsyberyjską lub na Spitsbergen - skupia uwagę czytelnika w stu procentach. Ten człowiek ma dar, nie tylko tworzenia innych od wszystkich, wyróżniających się fabuł na tle sieczki dla mas, jaką głównie drukuje się dziś w Polsce, ale i wyrażania swoich myśli tak, że nawet nie zgadzając się z nimi, trzeba je pogryźć, przełknąć, zaakceptować i po prostu dzięki temu stać się mądrzejszym.

Wyznania prowincjusza, Fronda 2010, 204 strony

Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz