wtorek, 23 listopada 2010

Szczepan Twardoch "Zimne wybrzeża"

„Zimne wybrzeża” Szczepana Twardocha w pierwszej chwili mocno skojarzyły mi się z dwiema książkami mistrza Alistaira MacLeana, zresztą moimi ulubionymi: „Noc bez brzasku” i „Stacja arktyczna Zebra”. Ten sam klimat, ten sam chłód Dalekiej Północy i podobny, detektywistyczny motyw.

Akcja toczy się pod koniec lat 50. XX wieku na Spitsbergenie, w ciekawym miejscu, gdzie przenikają się narody norweski z rosyjskim/radzieckim. Bohaterem jest człowiek, o którym wiemy naprawdę mało, nie znamy nawet jego prawdziwego imienia i nazwiska, nie wiadomo także co w zasadzie go sprowadza na Daleką Północ. Jedyne, co jest pewne, to że jest kimś na kształt agenta wywiadu, zbieracza informacji.

Główny motyw jest przeprowadzony niezwykle powoli, i w specyficzny sposób. Autor jak zwykle snuje liczne dygresje, opowieści w opowieści, przedstawia kolejnych bohaterów, poświęcając im naprawdę sporo miejsca, pozwalając im także na opowiadanie ich historii. Kryminalna, główna akcja, jest w zasadzie jedynie pretekstem do objawienia całemu światu rozlicznych przemyśleń na temat Polaków, socjalizmu, komunizmu. Owe przemyślenia, plus wszystkie tu zawarte opowieści poboczne są tak dobre, że sama akcja książki na tym paradoksalnie cierpi. Pod koniec lektury, gdy wreszcie czytelnik dowie się o co chodzi, czujemy ogromny niedosyt, gdyż intryga okazuje się być niezwykle prostą, w ogóle nie dotykając spraw w tego typu literaturze istotnych. Zamiast odkrywać spiski, tajne plany czy choćby bardziej lokalnie przeprowadzać konkretne śledztwo, otrzymujemy historię dość pierdółkowatą, i to jest wielki błąd, gdyż „Zimne wybrzeża” to jednak jest kryminał, i na końcu powinna być jeśli nie zwalająca z nóg, to chociaż lekko zaskakująca puenta.

Zimne wybrzeża, Wydawnictwo Dolnośląskie 2009, 240 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

piątek, 19 listopada 2010

Szczepan Twardoch "Przemienienie"

Szczepan Twardoch swoimi tekstami należącymi do gatunku fantastyki już wielokrotnie udowodnił, że jest Pisarzem przez duże P. Praktycznie każda kolejna książka jest jeszcze lepsza od poprzedniej, niezależnie od tego, czy mamy zbiór opowiadań, czy powieść.

Ale autor nie zajmuje się jedynie tworzeniem fantastyki. „Przemienienie” to pierwsza nie-fantastyczna książka autora, która trafiła na moją półkę. Rzecz powstała pod wielkim wpływem słynnej publikacji księdza Isakowicza-Zaleskiego „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej”, co wcześniej, w momencie premiery powieści było wystarczającą antyreklamą dla mnie – obawiałem się że autor zechciał zabrać głos w odwiecznym konflikcie tych złych – komunistów z tymi „dobrymi” - klerem. Oczywiście moje obawy były bezzasadne. Autor wykorzystał sporo z książki księdza Zaleskiego, ale nie po to, by brać udział w polemice z innymi twórcami, ale tylko i wyłącznie po to, by poznając jak najlepiej mechanizm działania Służby Bezpieczeństwa w kontaktach z klerem, przygotować nam jak najbardziej autentyczną, łatwą do przyswojenia powieść z gatunku political fiction.

Od pierwszej do ostatniej strony mamy do czynienia z fabułą, którą można bez krępacji przyrównać do historii snutych przez mistrzów gatunku. W pierwszej fazie powieście mamy sporo klimatów Fredericka Forsytha, z organizacjami niezależnymi od władzy, powiązaniami między służbami poszczególnych krajów satelickich Układu Warszawskiego na czele. Następnie, w miarę odkrywania historii głównego bohatera political fiction nieco zmienia się w sensację najlepszego gatunku, której nie powstydziłby się Jack Higgins czy David Morrell (szczególnie widać pewne nawiązania do „Bractwa Róży”).

Ale historia młodego esbeka to nie wszystko, co autor nam oferuje. Pod samą opowieścią odkryjemy bowiem niezwykle autentyczny świat, licznych bohaterów drugoplanowych, a każdy z nich ma swoją historię, którą Twardoch klimatycznie wplata w opowieść. Całość jest napisana w taki sposób, że od lektury najzwyczajniej w świecie nie można się oderwać, obojętnie czy czytamy właśnie o księdzu i jego rozterkach, homoseksualiście będącym na liście płac SB czy młodej sekretarce, która zakochuje się w koledze z pracy, nie oglądając się na męża.

Nie zabrakło też motywów śląskich, z których autor jest znany. Całość rozgrywa się na Górnym Śląsku, z Katowicami i Gliwicami na czele, i choć dygresji dotyczących samego Śląska tu nie odnajdziemy (poza wpięciem w dialogi gwary śląskiej, pisanej tym samym, specjalnym alfabetem, który poznaliśmy już w „Epifaniach wikarego Trzaski”), to jednak uczucie, jakie Twardoch żywi do swojej ojczyzny i tak jest bardzo widoczne. Jako mieszkaniec tych okolic jeszcze lepiej się bawiłem podczas odrywania fabuły, razem z bohaterem przemieszczając się w wyobraźni po znanych sobie trasach, oglądając opisywane, a znane sobie doskonale miejsca.

„Przemienienie” udowadnia, że dla Szczepana Twardocha nie ma znaczenia, jaki gatunek literacki uprawia – zawsze jest to literatura mocno odstająca od konkurencyjnych produktów (zwanych przez samych zainteresowanych: „dziełami”). Język tego Ślązaka to wspaniała polszczyzna, myśli zamieszczane na kartach uderzają spostrzegawczością, dodatkowo powieść opisuje tamte, szare czasy tak sugestywnie, że czytelnik ma wrażenie, jakby brał udział w wydarzeniach osobiście. Jedna z najlepszych książek, jakie miałem przyjemność przeczytać w roku 2010.

Przemienienie, Dębogóra 2008, 286 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

poniedziałek, 15 listopada 2010

Jarosław Błotny, Oium ludu rzymskiego tom 1. "Wergeld królów"

Wśród licznych wznowień, kolejnych wydań z jakże istotnymi zmianami (nowa okładka), w Fabryce Słów wreszcie trafiła się prawdziwa nowość. Powieść mniej znanego (ale to się szybko zmieni!) pisarza, Jarosława Błotnego, będąca pierwszym tomem cyklu „Oium ludu rzymskiego” - „Wergeld królów”. Jest to fantastyczna historia alternatywna, rozgrywająca się w czasach cezara Kommodusa, znanego nam jeśli nie z historii, to chociażby z filmu „Gladiator”. Cezar ów, opisywany przez historyków jako tyran, kazał się uważać z wcielenie Herkulesa, stając osobiście na arenach niczym gladiator zabijał osobiście niewolników, krótko mówiąc: był szalony. Jednakże jego historia u Jarosława Błotnego przedstawiona została w inny sposób – po latach owego szaleństwa spojrzenie cezara na świat i Imperium się zmieniło, stał się władcą inteligentnym, wybiegającym myślami daleko w przód.

W ten właśnie sposób wytłumaczona została najbardziej niesamowita część powieści Jarosława Błotnego, czyli fakt istnienia niezwykłych wynalazków, znacznie wyprzedzających swój czas. Broń palna, maszyna parowa czy lot balonem to elementy zadziwiające lud, ale przyjmowane z logiką i spokojem, wynikającym także z faktu, iż religia znana nam jako chrześcijaństwo dopiero próbuje się rozprzestrzenić, pogańskie bóstwa zaś były znacznie mniej rygorystyczne światopoglądowo, niż nauki pierwszych chrześcijan.

Autor tworzy ciekawe postaci, ale znacznie ciekawsze myśli, które wkłada im do głów, a które bohaterowie wypowiadają ze spokojem, budując naprawdę przyjemne w odbiorze dyskusje na tematy głównie poświęcone religii i wierze jako takiej. Różne filozofie mieszają się z przeróżnymi światopoglądami, w książce nie występuje praktycznie żaden durny bohater, będący świadectwem głupoty ludzkiej – wszystkie postaci znajdujące się na odpowiedzialnych stanowiskach są ludźmi światłymi, otwartymi na nowe, co buduje naprawdę wspaniały obraz ludzi władzy – żal ściska serce, że takie rzeczy są możliwe tylko w książkach.

Nie można zapominać także o ukazaniu przez autora plemion germańskich, zamieszkujących krainę zwaną Sarmacją, tereny dzisiejszej Polski. Ich zwyczaje są także mocną stroną powieści, z tytułowym wergeldem na czele, który jest zasadą tak dobrze przemyślaną, że aż szkoda, że dziś nie można takich wprowadzić w życie. No, ale dziś nie ma u władzy ludzi honorowych...

Do pełni szczęścia brakuje tylko mapy, która ukazywała by świat przedstawiony, a dzięki której czytelnik znacznie bardziej wczułby się w lekturę, odnajdując wszelkie miasteczka i rzeki, konfrontując ich nazwy z naszą rzeczywistością. Że Vistula to Wisła, to wie każdy, ale resztę dobrze byłoby mieć narysowaną.

Lektura była przednia, ale krótka - „Wergeld królów” pękł w jeden dzień. W przygotowaniu tom drugi, ciekawe, czy ostatni? Jak na razie zabawa była na tyle dobra, że dwa tomy wydaje mi się liczbą nieco niewielką. Chociaż, z drugiej strony, nie każdy cykl musi liczyć od razu osiem części... :]

Wergeld królów, Fabryka Słów 2010, 312 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

niedziela, 14 listopada 2010

Bernard Cornwell, Kronik Pana Wojny tom 3. "Excalibur"

Ostatni tom Kronik Pana Wojny odrobinę odstaje poziomem od dwóch poprzednich. Historia zaczyna się nieco powtarzać – po każdym zwycięstwie przychodzi przegrana, przyjaciel okazuje się zdrajcą... Czytelnik zaczyna odczuwać lekkie zmęczenie konfliktem Brytów z Saksonami, a nieco większe postawą Artura, który nieco zgorzkniał, ale niczego się nie nauczył. Wciąż wierzy w śluby i przysięgi, choć doskonale wie, że w tej wierze jest osamotniony i w chwili zagrożenia i tak zostanie sam, co prawda z najwierniejszymi przyjaciółmi, lecz bez armii.

Bohater trylogii, Derfer Cadarn, próbuje czytelnikom tłumaczyć sens owego zachowania, jednakże coraz trudniej przychodzi nam wierzyć w sens dochowywania ślubów w świecie, w którym rządzi zawiść i przemoc. Przez pierwsze dwa tomy cyklu Cornwell ukazywał świat kompletnie inny od tego, który znamy z legend, bez papierowych bohaterów, za to z mocno zarysowanymi postaciami, a każda ma swój cel, i nigdy nie jest nim jakaś abstrakcyjna idea w stylu: zapewnić pokój Brytanii czy dbać o ludność i być sprawiedliwym. Tu, w tomie trzecim, jakby od tego założenia odchodzi, pozwalając, by górę wzięły właśnie idiotyczne idee, zamiast twarda konsekwencja w postępowaniu. Można zrozumieć, że słabe umysły poddadzą się silniejszym, ale że silne postaci stale dochowują słowa danego przed wielu laty, choć od dawna wiadomo, że cała Brytania przez to cierpi i cierpieć będzie? Trudno to przyjąć.

Na szczęście mimo to książka wciąż posiada inne cechy, które tak bardzo odróżniają tę trylogię od konkurencyjnych opowieści o tamtych czasach. Świat przedstawiony jest niezwykle brutalny, Merlin i Nimue wciąż szastają sztuczkami na lewo i prawo, oszukując lud i wciskając mu brednie o bóstwach i innych nadprzyrodzonych idiotyzmach, a Derfel ponownie będzie musiał zmierzyć się z licznymi wrogami i poprowadzić armię Artura ku zwycięstwu lub śmierci w chwale.

Excalibur, Da Capo 2000, Erica 2010, 464 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

środa, 10 listopada 2010

Bernard Cornwell, Kronik Pana Wojny tom 2. "Nieprzyjaciel Boga"

Drugi tom Kronik Pana Wojny to ukazanie krajobrazu po bitwie, która zakończyła waśń między Brytami, doprowadzając do zjednoczenia królestw przeciwko wspólnemu wrogowi – Saksonom (zwanym często wymiennie Sasami). Zdawałoby się, że teraz nic już nie stanie na przeszkodzie, by najeźdźców ze stałego kontynentu ostatecznie pognębić, ale... pamiętajmy, że postaci u Cornwella to realistyczne osobowości, a nie papierowi bohaterowie. Dlatego też czytelnik zdaje sobie sprawę, że pokój wcale nie jest taki oczywisty, gdy Lancelot otrzymuje we władanie Królestwo Sylurii, królem Dumnonii zostaje Mordred, a obmierzły sodomita biskup Sansum niczym wąż knuje wciąż nowe spiski, pod pozorem sławienia jednego Boga próbując zagarnąć dla siebie jak najwięcej władzy i zaszczytów, bez względu na ich cenę.

W dodatku zbliża się rok 500. Chrześcijańscy manipulanci z Sansumem na czele zdołali wmówić tępym wieśniakom, iż Chrystus właśnie teraz powróci, w dodatku zjawi się właśnie na terenie Brytanii. Autor przedstawia w bardzo realistyczny sposób mechanizm zachowania się tłuszczy oraz konsekwencje tego zjawiska.

Ciemne wieki wciąż się zbliżają, pamięć o wynalazkach i dokonaniach Rzymu jest coraz słabsza. Powszechna tępota osiąga rozmiary wcześniej nieznane, wynosząc do wszelkich godności głównie oszustów, bawiących się wydarzeniami z przeszłości niczym polscy politycy.

Z legend, na których opiera się mit arturiański, w drugim tomie odnajdziemy przede wszystkim sporo wieści o tzw. „skarbach Brytanii”, z Excaliburem na czele. Ale jest także sporo o miłości, która rozkwita pomiędzy bohaterami mimo wszelkiego brudu i okrucieństwa dookoła, zazna jej główny bohater, Derfel, znacznie bardziej jednak czytelnika uderzy cornwellowska wizja legendy o Tristanie i Izoldzie, o wiele bardziej okrutna i przejmująca, niż pamiętamy.

Enemy of God, Da Capo 1999, Erica 2010, 480 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

środa, 3 listopada 2010

Cormac McCarthy, "Droga"

„Droga” to jeden z niewielu przykładów książek, których opis na tylnej stronie okładki odpowiada rzeczywistości. Obojętnie jakie brednie czy pierdoły tam zostaną napisane, bez znaczenia kto się pod nimi podpisze – jeśli pochwalne, to prawdziwe. „Droga” jest tytułem autentycznie zwalającym z nóg, ukazującym świat po apokalipsie tak realistycznie, jakby autor rzeczywiście apokalipsę przeżył.

Jest to wspaniała historia o ojcu i synu, dorosłym i dziecku, wzajemnej odpowiedzialności jednego za drugiego. Jest tu także mnóstwo przemyśleń na temat stary jak świat, czyli czy warto w ogóle żyć, po co żyjemy, jaki jest sens tego wszystkiego? W końcu jest to także tytuł o ludziach, ładnie nazwanych dobrymi i złymi, gdzie dobroć jest tak rzadko spotykana, że nikt w nią już nie wierzy, z kolei zło traktowane jest jako norma i zwyczajne zachowanie. Piękne przedstawienie ludzkości, która pozbawiona kontroli (prawa, władzy, reguł) ukazuje swoje prawdziwe oblicze, gdzie mało zaradnych można trzymać w piwnicy i odkrajać im kończyny po kawałku, a zajście w ciążę jest świetnym sposobem na zapewnienie sobie po dziewięciu miesiącach lekkiego lunchu.

Książka jest nie tylko pełna prawdziwych, mocnych treści, ale również napisana w sposób zupełnie niestandardowy. Nie ma tu w ogóle dialogów, choć przecież ojciec z synem często rozmawia. Pozbawienie tekstu pauz i cudzysłowów, rezygnacja z mowy niezależnej i zależnej, brak rozdziałów i rozbicie powieści na setki odosobnionych akapitów powoduje wytworzenie się niezwykłego klimatu, gdzie niczym w powieści grozy w każdej chwili spodziewamy się huknięcia, eksplozji jeszcze większego zła. A gdy ono przychodzi, okazuje się, że i tak byliśmy nieprzygotowani.

The Road, Wydawnictwo Literackie 2010, 268 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

wtorek, 2 listopada 2010

Paweł Paliński "Cztery pory mroku"

Autor prezentuje przede wszystkim doskonały język i specyficzny, powolny, senny klimat ukazywanych tu historii. Niezależnie od tego, kim są bohaterowie, zawsze są niezwykle wiarygodnymi postaciami. Twórcy udaje się poprowadzić pierwszoosobową narrację zarówno z pozycji wykształconego lekarza-ordynatora, w dodatku robi to w sposób bardzo umiejętnie naśladujący samego Raymonda Chandlera, jak i z perspektywy lumpa, posługującego się specyficznym językiem ulicy, z mnóstwem dygresji.

Szkoda tylko, że same pomysły na teksty oparte są na niezbyt zaskakujących schematach. Rzadko odczuwamy zaskoczenie z powodu kolejnych wydarzeń, przeważnie czytelnik jest w stanie przewidzieć rozwój wypadków, co skutecznie psuje przyjemność z lektury, mimo języka, który naprawdę odstaje od schematu znanego z powieści i opowiadań innych polskich młodych twórców, zostawiając konkurencję w tyle.

Cztery pory mroku, Fabryka Słów 2009, 424 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl