piątek, 16 lipca 2010

Orson Scott Card, Sagi Endera tom 3: "Ksenocyd"

Trzeci tom Sagi Endera to bezpośrednia kontynuacja tomu drugiego, "Mówcy Umarłych". Flota Lusitańska, wysłana przez Gwiezdny Kongres wciąż jest w drodze z zamiarem zniszczenia kolonii oraz przebywających tam istot trzech gatunków, tajemniczy wirus regulujący kwestie życia nie został bowiem ani opanowany, ani nawet zbadany. Na planecie nie brakuje utalentowanych ksenologów i biologów, którzy potrafią rozpocząć prace nad zbadaniem tajemniczej descolady, jednakże wzajemne kłótnie skutecznie uniemożliwiają zawarcie kompromisu co do kierunku badań. Wedle niektórych descolada to wirus, który należy przekształcić (zniszczenie bowiem równało by się z ksenocydem rasy pequeninos [prosiaczków]), inni z kolei twierdzą, iż wirus jest inteligentny i jego zgładzenie będzie niczym innym jak ksenocydem.

W przeciwieństwie do „Mówcy Umarłych”, tutaj mamy drugi wątek, toczący się równolegle, pozwalający na chwilę oddechu od wiecznych kłótni i sporów Lusitańczyków. Obserwujemy ludzi zamieszkujących planetę o nazwie Droga – odpowiadającej filozofii i religii jej mieszkańców. Niektórzy z nich, ci najbardziej szanowani, uznawani są za bogosłyszących, dzięki czemu ich słowa mają ogromne znaczenie. Jeśli zaczynają mówić, lub chociażby myśleć o czymś, co nie jest zgodne z filozofią Drogi, muszą poddawać się upokarzającym rytuałom oczyszczenia, które są niczym innym, jak odpowiednikami znanej nam psychozy natręctw (liczenie słoi drewna na podłodze, poruszanie się w określony sposób).

Card w typowy dla siebie sposób powiela własny pomysł tak, by zadowolić gust czytelnika – wirus descolady i psychoza natręctw okazują się być kluczami do osiągnięcia celu, umożliwienia mieszkańcom Lusitanii ucieczki z planety. Oba wątki się krzyżują, a łącznikiem między Hanem Fei-Tzu z Drogi i Andrew Wigginem (Enderem) z Lustitanii staje się byt komputerowy, pamiętany z „Mówcy Umarłych”, Jane.

Książka także umiejętnie ukazuje dzikość tłumu, przestawia jak łatwo jest stworzyć tłuszczę, i jak trudno potem nad nią zapanować. Autor każe popełniać ludziom w „Ksenocydzie” zbrodnię na miarę tej znanej z „Czerwonego Proroka” w Opowieści o Alvinie Stwórcy.

Koniec książki wyraźnie mówi, że będzie ciąg dalszy, bowiem na ostatnich kartach z jaźni Endera stworzone zostają dwie ludzkie istoty: jego siostra Valentine, będąca uosobieniem miłości oraz brat Peter, którego Ender nienawidzi. Nie są to odpowiedniki prawdziwych ludzi, ale byty ukierunkowane na te emocje, które w dzieciństwie przypisywał im bohater. A wszystko stało się za sprawą odbycia pierwszej podróży szybszej niż z prędkością światła. Czytelnik zaczyna odczuwać swego rodzaju adrenalinę, wiedząc, iż Peter będzie wspaniałą postacią, wszak oryginalny Peter Wiggin trzy tysiące lat wcześniej zjednoczył całą ludzkość i został Hegemonem...

„Ksenocyd” po pierwszych stu stronach jest powieścią średnio udaną. Niewiele akcji, ślamazarność przedstawiania filozofii Drogi i wieczne spory między bohaterami potrafią skutecznie wywołać uczucie znużenia. Jednakże nawet odstawiając książkę po kilku dniach chcemy do niej wracać, a owa chęć zostaje nagrodzona po przekroczeniu połowy treści, gdy pojawiają się pierwsze wzmianki o psychozie natręctw, o podróżach szybszych niż z prędkością światła i – szczególnie – w momencie pojawienia się zniekształconego rodzeństwa Endera.

Xenocide, Prószyński i S-ka 2010, 488 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz